11 września papież Franciszek beatyfikował księdza Władysława Bukowińskiego. Uroczystości odbyły się w Karagandzie, gdzie ksiądz Bukowiński został pochowany w roku 1974. Ksiądz Bukowiński był Polakiem, ale obywatelem sowieckim z wyboru – o czym sam pisał – bo nie chciał pozostawiać żyjących tam katolików bez posługi kapłańskiej nie tylko w Kazachstanie, gdzie posługiwał w przerwach między pobytami w łagrach, ale również w innych rejonach ZSRR, na przykład w Ałtaju, gdzie też przebywali Polacy, zesłani tam jeszcze w latach 30-tych w ramach „operacji polskiej” NKWD.
Każdy, kto choćby pobieżne zna życiorys księdza Władysława Bukowińskiego, nie ma wątpliwości, że właśnie on jest znakomitym kandydatem nie tylko do beatyfikacji, ale również – do kanonizacji. Kanonizacja bowiem zawiera w sobie między innymi akt uznania, że osoba kanonizowana praktykowała cnoty chrześcijańskie w stopniu heroicznym. Pierwsza kanonizacja, dokonana osobiście przez Pana Jezusa na krzyżu, dotyczyła tzw. „dobrego łotra”. Jak wiadomo, kiedy drugi łotr, ten „zły” zaczął Panu Jezusowi ubliżać, „dobry” łotr ofuknął go stwierdzając, że „my sprawiedliwą karę cierpimy”, podczas gdy On nic złego nie uczynił – po czym zwrócił się do Pana Jezusa z prośbą, by o nim pamiętał, kiedy już znajdzie się w Raju. Pan Jezus w odpowiedzi kanonizował go mówiąc, że będzie z Nim w Raju „jeszcze dziś”. Jest to bodaj pierwsza kanonizacja w historii chrześcijaństwa, a niektórzy powiadają nawet, że jedyna, która nie budzi wątpliwości. Nawiasem mówiąc, ta ewangeliczna scena dostarcza argumentu na rzecz kary śmierci – że jest ona karą sprawiedliwą. Chodzi o deklarację „dobrego” łotra, że „my sprawiedliwą karę cierpimy”. W ten sposób zademonstrował przywiązanie do sprawiedliwości, która należy do chrześcijańskich cnót i to w warunkach własnej egzekucji, na co nie każdy potrafiłby się zdobyć. Zademonstrował tedy przywiązanie przynajmniej do jednej z chrześcijańskich cnót w stopniu niewątpliwie heroicznym. Ponadto warto zauważyć, że Pan Jezus nie kanonizowałby go za poświadczenie nieprawdy, a to pośrednio dowodzi, że kara śmierci jest sprawiedliwa – bo ów „dobry łotr” tak właśnie ją scharakteryzował. Skoro zaś kara śmierci jest karą sprawiedliwą, to państwo nie powinno wykreślać jej z arsenału kar, ponieważ tylko dlatego akceptujemy od strony moralnej państwowy monopol na przemoc, ze przemoc ta może i powinna być używana w służbie sprawiedliwości. Zatem państwo nie powinno pozbawiać się żadnego instrumentu służącego wymierzeniu sprawiedliwości, bo w przeciwnym razie sprzeniewierza się własnemu posłannictwu. Quod erat demonstrandum.
Wracając do księdza Władysława Bukowińskiego, to wydaje się, iż jego beatyfikacja też nie nastręcza żadnych wątpliwości. Praktykował on chrześcijańskie cnoty w stopniu rzeczywiście heroicznym, w odróżnieniu od wielu osób, które ostentacyjnie eksponują swoje męczeństwo na pluszowym krzyżu, o którym poeta: „z małpią zręcznością wdrapałbym się na krzyż – ale pluszowy – bo to ważne przecie, wisieć na krzyżu, który cię nie gniecie.” Świadectwem tego heroizmu są lata spędzone w łagrach właśnie za posługę kapłańską. Wydawałoby się tedy, że beatyfikacja księdza Władysława Bukowińskiego nie powinna prowokować nikogo do krytycznych, czy nawet obraźliwych komentarzy, zwłaszcza w Polsce, bo przecież ksiądz Bukowiński wprawdzie był obywatelem sowieckim, ale nigdy nie przestał być Polakiem. Niestety tak nie jest i zamieszczoną na internetowym portalu „Onet” informacją o uroczystościach beatyfikacyjnych w Karagandzie, z ogromną przykrością przeczytałem wiele komentarzy nie tylko krytycznych i złośliwych, ale wprost obrzydliwych. Ich autorzy z zagadkowych powodów chlustają na osobę księdza Bukowińskiego całymi kubłami ubeckich rzygowin – co rzuca pewne światło na specyfikę upodobań i uprzedzeń czytelników internetowego portalu „Onet”. Skąd te upodobania i uprzedzenia – trudno zgadnąć, chociaż pewne światło na tę sprawę rzucać może fakt, iż portal ten został przejęty przez telewizyjną stację TVN, którą podejrzewam, iż została utworzona przy wydatnym udziale wywiadu wojskowego, być może nawet z pieniędzy, które RAZWIEDUPR ukradł w ramach afery Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego. Jak wiadomo, pod koniec lat 80-tych państwo wyasygnowało na nielegalną operację skupienia polskiego długu zagranicznego 1700 mln dolarów. Długi wykupiono, ale tylko za 60 mln dolarów, zaś cała reszta została rozkradziona przez tych, którzy mogli wtedy takiej kradzieży dokonać bezkarnie, a więc – przez wywiad wojskowy. Kozłem ofiarnym FOZZ został Grzegorz Żemek, który zresztą zamilczał roztropnie, dzięki czemu uniknął wizyty seryjnego samobójcy oraz Janina Chim, księgowa FOZZ, której najbliższą współpracownicą była pani Renata Pochanke, matka gwiazdy TVN, pani red. Justyny Pochanke. Jak powiadają, wystarczy poruszyć kamień, by zobaczyć kłębiące się pod nim robactwo.
Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Komentarze czytelników portalu „Onet” pod informacją o beatyfikacji księdza Władysława Bukowińskiego utwierdzają mnie w przekonaniu, iż nie istnieje już jednolity naród polski. Historyczny naród polski został bowiem w roku 1944 zmuszony przez bolszewików do dzielenia terytorium państwowego z polskojęzyczną wspólnotą rozbójniczą. Korzeni tej wspólnoty należy doszukiwać się w roku 1939, kiedy to w obliczu klęski wojennej władze wypuściły więźniów, by nie dostali się w ręce niemieckie. Zdecydowaną większość uwolnionych stanowili kryminaliści, którzy natychmiast powrócili do swoich ulubionych zajęć, to znaczy rabunków i wymuszeń. Sprzyjały temu warunki okupacyjne, bo zwłaszcza w rejony wiejskie Niemcy zaglądali raczej sporadycznie. Z tego powodu bandytyzm w Generalnej Guberni stał się prawdziwą plagą – o czym wspomina w swoich pamiętnikach Adam hr. Ronikier, podówczas prezes Rady Głównej Opiekuńczej, obok Polskiego Czerwonego Krzyża jedynej oficjalnie działającej w GG polskiej instytucji. Państwo Podziemne próbowało bandytyzm zwalczać, ale było to zadanie ponad siły. Sytuacja pogorszyła się po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej. Kiedy już władze sowieckie ochłonęły po pierwszych ciosach, zaczęli pojawiać się sowieccy spadochroniarze z zadaniem organizowania komunistycznej partyzantki. Postawili oni bandytom propozycję nie do odrzucenia; jeśli przyjmą naznaczonych dowódców i politruków, to Stalin roztoczy nad nimi polityczną ochronę, a jeśli nie, to zginą do ostatniego. Dla bandytów była to propozycja nęcąca tym bardziej, że wcale nie musieli zmieniać dotychczasowego sposobu życia. Świadczą o tym choćby dzienniki bojowe komunistycznej partyzantki, gdzie jako zdobycz uzyskaną dzięki „akcji bojowej” wymienia się „bieliznę damską i pościelową”. Te majtki damskie na pewno zdobywali na SS-manach. Po wkroczeniu sowietów, dawni kryminaliści masowo zasilili tak zwany „resort”, czyli bezpiekę, no i oczywiście - szeregi PPR, stając się elitą Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, która reprodukuje się w kolejnych pokoleniach ubeckich i partyjnych dynastii. Ta polskojęzyczna wspólnota rozbójnicza gotowa jest wysługiwać się każdemu, kto obieca jej możliwość dalszego pasożytowania na historycznym narodzie polskim i 13 grudnia 1981 roku nawet wystąpiła zbrojnie przeciwko jego niepodległościowym aspiracjom. Toteż nic dziwnego, że nawet informacja o beatyfikacji księdza Władysława Bukowińskiego, chociaż już dawno umarł i ani żadnej „zdobyczy” odebrać im nie może, ani nic innego złego nie może im zrobić, wzbudziła taką wściekłość, że obrzygują żółcią cały „Onet”.
Ilustracja © Andrzej Krauze
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz