Zanim policzą głosy
W niedzielny wieczór zakończyły się wybory do rosyjskiej Dumy. Odbywały się one według systemu mieszanego; część deputowanych była wybierana w systemie proporcjonalnym, w okręgach wielomandatowych, a część – w okręgach jednomandatowych. Przy każdym systemie wyborczym należy pamiętać o spiżowych słowach Józefa Stalina, że mniej ważne jest to, kto głosuje od tego, kto liczy głosy – a przy systemie mieszanym liczenia jest całkiem sporo – podobnie zresztą, jak i u nas,
kiedy to na etapie przeliczania głosów na mandaty w okręgach wielomandatowych można robić różne sztuki, no a skoro można je robić – to z pewnością są robione. Może nie na taką skalę, jak w Austrii, gdzie w niektórych okręgach na zatwierdzonego przez tamtejszy S(r)alon kandydata na prezydenta oddano aż 600 procent głosów, pobijając w ten sposób i to wielokrotnie sowiecki rekord w I Stalinowskim Okręgu Wyborczym Miasta Moskwy, gdzie na kandydata Józefa Stalina oddano 120 procent głosów – ale w Austrii tamtejsze postępactwo najwyraźniej ma do demokracji prawdziwą zapamiętałość i gotowe jest na wszystko. Jakie sztuki można robić podczas liczenia głosów? Ano, oprócz zastosowania systemu d’Hondta, można jeszcze z liczby głosów oddanych na wszystkich kandydatów wyciągnąć pierwiastek kwadratowy, a potem odjąć od niego roczną produkcję parasoli, słowem – można zrobić wiele rzeczy, żeby rezultat wyborów był zgodny z oczekiwaniami reżyserów politycznej sceny. Bo Józef Stalin, będący prawdziwym klasykiem demokracji, dokonał jeszcze jednego spiżowego spostrzeżenia – że mianowicie jeszcze ważniejsze od tego, kto liczy głosy jest to, kto przygotowuje alternatywę polityczną dla wyborców. A po czym poznać, czy alternatywa polityczna dla wyborców została prawidłowo przygotowana? Ano po tym, że bez względu na to, kto wybory wygra – będą one wygrane.
W świetle tych wskazówek klasyka demokracji widać wyraźnie, że wybory w Rosji zostały wygrane. Na podstawie sondażowych wyników, w okręgach wielomandatowych Jedna Rosja prezydenta Włodzimierza Putina uzyskała 44,5 procenta poparcia – ale na tym nie koniec, bo powiadają, że w okręgach jednomandatowych to poparcie jest większe, być może nawet na poziomie 80 procent, więc zwycięstwo zimnego ruskiego czekisty może być miażdżące. Na tym tle widać wyraźnie, jak żydowska gazeta dla Polaków pod redakcją pana redaktora Adama Michnika okłamuje swoich mikrocefali, utrzymując ich w rzeczywistości podstawionej przez starego żydowskiego grandziarza Jerzego Sorosa, który ostatnio kupił nawet pakiet akcji spółki „Agora”, wskutek czego nawet sam pan red. Michnik pewnie musi skakać przed nim z gałęzi na gałąź, podobnie jak jego rodzice przed Jakubem Bermanem, któremu Józef Stalin powierzył tresowanie mniej wartościowego narodu tubylczego do komunizmu. Co tu dużo mówić; historia się powtarza, zwłaszcza wśród handełesów, którym w tej sytuacji należy życzyć, żeby tylko gorzej nie było.
Warto zwrócić uwagę na jeszcze jedno podobieństwo systemu wyborczego w Rosji do systemu wyborczego w naszym nieszczęśliwym kraju. Podobnie jak w Rosji, również i u nas nie obowiązuje żadne minimum frekwencyjne, w związku z czym, gdyby do głosowania poszli tylko sami kandydaci i powybierali się nawzajem („róbmy sobie na rękę”), to wybory byłyby ważne. Inna rzecz, czy w tej sytuacji Sejm powinien jeszcze być uważany za reprezentację „suwerena”, czyli „narodu”, czy też za bandę jakichś uzurpatorów – ale z punktu widzenia demokracji wszystko byłoby w jak najlepszym porządku i ani Komisja Wenecka, ani Komisja Europejska, ani nawet niemiecki arywista Martin Schulz, którego Nasza Złota Pani wystrugała z banana na przewodniczącego Parlamentu Europejskiego, nie tylko by nie mógł, ale nawet nie ośmieliłby się do niczego przyczepić – zwłaszcza gdyby pan profesor Rzepliński na polecenie oficera prowadzącego wszystko w podskokach zatwierdził – gdyby oczywiście takiego oficera prowadzącego miał. W takiej sytuacji nie ma żadnych podstaw, by nasz nieszczęśliwy kraj nadymał się pychą i z mocarstwowej pozycji sztorcował Rosję, czy Rosjan za tolerowanie istniejącej u nich formy demokracji.
Ukraina, to co innego. Tamtejszym Umiłowanym Przywódcom najwyraźniej musiała uderzyć do głowy woda sodowa, bo zaapelowali do społeczności międzynarodowej, by wyborów do rosyjskiej Dumy „nie uznała”. Trzeba sobie szczerze i otwarcie powiedzieć, że odpowiedzialność za ten stan rzeczy ponoszą Umiłowani Przywódcy z naszego nieszczęśliwego kraju i to zarówno pochodzący z obozu zdrady i zaprzaństwa, jak i z obozu płomiennych szermierzy patriotyzmu. Chodzi o to, że ukraińscy Umiłowani Przywódcy opanowali do perfekcji sztukę obcinania kuponów od prezentowania Ukrainy jako państwa specjalnej troski – na podobieństwo upośledzonego umysłowo dziecka, któremu rozsądniej jest się nie sprzeciwiać. Państwa poważne już się na ten trick nie dają nabierać – o czym świadczy nieobecność żadnego cudzoziemskiego prezydenta na ostatniej ukraińskiej fecie w Kijowie, dokąd pogalopował tylko pan prezydent Andrzej Duda – ale niestety nasz nieszczęśliwy kraj, za sprawą Umiłowanych Przywódców, a zwłaszcza pana ministra Waszczykowskiego, należy do państw pozostałych, o których Jan Kochanowski pisał, że i przed szkodą i po szkodzie pozostają głupie. Ciekawe, czy społeczność międzynarodowa zastosuje się do żądań kijowskich oligarchów – bo że nasi Umiłowani Przywódcy to uczynią – co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości. Niech no by któryś się wyłamał, to zaraz Nasz Najważniejszy Sojusznik wymaże go z listy „naszych sukinsynów”, wskutek czego zostanie wyrzucony w ciemności zewnętrzne, skąd dobiega płacz i zgrzytanie zębów.
Jeśli tedy sondażowe wyniki wyborów do rosyjskiej Dumy potwierdzą się w efekcie przeliczenia głosów, to będzie to nieomylny znak, że zimny rosyjski czekista Włodzimierz Putin nadal będzie tam niepodzielnie rządził. Wprawdzie powiadają, że w polityce fakt, to jak w religii dogmat, ale dla naszych Umiłowanych Przywódców żadne takie dogmaty nie mają znaczenia – no a potem nie pozostaje nam już nic innego, jak „krótki płacz kobiecy i długie nocne rodaków rozmowy”.
Obywatelska postawa kontrwywiadowcza
Ach, jakże nie odwoływać się do spiżowych sentencji wybitnego klasyka demokracji Józefa Stalina? Jakże się nie odwoływać, skoro poczynione przezeń obserwacje, na podstawie których sformułował on wspomniane spiżowe sentencje, nabierają aktualności właśnie teraz, w epoce „dobrej zmiany”, kiedy to otrząsamy z siebie naloty komunistycznej pleśni, by pławić się w demokracji i praworządności? Któż bowiem, jeśli nie Józef Stalin, zwrócił uwagę szerokich mas ludu pracującego miast i wsi, na zagadnienia językoznawcze, obejmujące również rozmaite subtelności językowe? Oto przykład: o ile nikt nie ma żadnych wątpliwości, że 1 września 1939 roku Rzesza Niemiecka na Polskę „napadła”, o tyle wszyscy aż po dzień dzisiejszy powtarzają, że 17 września 1939 roku Armia Czerwona do Polski tylko „wkroczyła”. Z pozoru niby nie ma między tymi określeniami jakiejś wielkiej różnicy, bo napaść też wiąże się z „wkroczeniem” wojsk napastniczych na terytorium państwa napadniętego, ale z drugiej strony niepodobna nie zauważyć, że o ile „napaść” kojarzona jest jednoznacznie z wrogimi intencjami, o tyle „wkroczenie” już takie oczywiste nie jest, bo jużci - „wkroczyć” można w różnych zamiarach. Tak właśnie twierdził Józef Stalin – że mianowicie Armia Czerwona „wkracza” na terytorium zajmowane dotychczas przez „pokracznego bękarta traktatu wersalskiego”, by uchronić „bratnie narody”: białoruski i ukraiński przed nieprzewidzianymi konsekwencjami. W rezultacie dzień 17 września stał się momentem zjednoczenia wschodniej Ukrainy z Ukrainą zachodnią – co zauważył jeszcze w 2009 roku Wiktor Janukowycz, dodając, że w ten sposób „spełniło się marzenie Ukraińców”. Okoliczność, że to „marzenie” spełnił akurat Józef Stalin najwyraźniej nie przeszkadza również władzom w Warszawie, bo zarówno obóz zdrady i zaprzaństwa, jak i obóz płomiennych szermierzy patriotyzmu, nie tylko nieugięcie stoi na nieubłaganym stanowisku obrony integralności Ukrainy, a więc zarówno jej części wschodniej, jak i zachodniej, a nawet gotowe są – zgodnie ze wskazówką pana Kazimierza Wóycickiego – bronić jej „za wszelką cenę” a więc również za cenę interesów państwowych polskich, a nawet samego istnienia polskiego państwa. Jeśli zaś chodzi o Ukraińców, to zarówno prorosyjski Wiktor Janukowycz, jak i antyrosyjski prezydent Poroszenko, zachowuje się podobnie, jak w Polsce SLD – co kiedyś publicznie wytknąłem panu prof. Jerzemu Wiatrowi – że mianowicie jeśli nawet werbalnie potępia kradzież, to już skradzionego portfela oddać nie chce.
Ale nie tylko w tym objawia się paląca aktualność spiżowych sentencji Józefa Stalina, ale również w nowych wynalazkach retoryki politycznej. Oto pan doktor Jerzy Targalski sformułował właśnie niezwykle interesujące określenie zjawiska społecznego, które w naszym nieszczęśliwym kraju coraz bardziej się nasila. Nazwał to „obywatelską postawą kontrwywiadowczą”, dodając, że „najlepszą szkołą” dla tej postawy jest „zimna krew i logika”. Czy coś nam przypomina widok znajomy ten? Ależ naturalnie, jakże by inaczej! Przecież „obywatelska postawa kontrwywiadowcza” to nic innego, jak stary, poczciwy „obowiązek wzmożonej czujności” wobec „wrogów narodu”, a zwłaszcza - „wrogów ludu pracującego miast i wsi”, którzy w swojej zbrodniczej i – co tu ukrywać – podstępnej działalności, posługiwali się szpiegami i dywersantami. Podstawowym środkiem obrony przez tymi wrogami była czujność, polegająca na tym, by takiego wroga najpierw zdemaskować, a potem doprowadzić do najbliższego punktu NKWD, a jeśli z jakichś powodów doprowadzić go osobiście nie było można, to niezwłocznie zawiadomić. „Obywatelska postawa kontrwywiadowcza” była wsparta również batogiem w postaci odpowiedzialności każdego, kto „wiedział, a nie powiedział”. Toteż nic dziwnego, że w tej atmosferze „obywatelska postawa kontrwywiadowcza” po prostu rozkwitała, niczym pąki białych róż, a najcudniejszym jej kwiatem był Pawlik Morozow, u którego „obywatelska postawa kontrwywiadowcza” wzniosła się nawet nad uczucia rodzinne. Skoro tedy już wiemy, o co chodzi w przypadku „obywatelskiej postawy kontrwywiadowczej”, to zatrzymajmy się jeszcze przez moment na „zimnej krwi” i „logice”. Wydaje się, że „logika” jest prosta, niczym budowa cepa. To zresztą zrozumiałe, bo musi być ona dostosowana do możliwości percepcyjnych obywatela najgłupszego. Kto mianowicie nie potępia zimnego ruskiego czekisty Putina zgodnie z wytycznymi Biura Politycznego Prawa i Sprawiedliwości, ten jest ruskim agentem, a jeśli nawet nim nie jest, to z pewnością jest „pudłem rezonansowym” Kremla. No a z takimi „pudłami” krótka rozmowa. To oczywiście wymaga „zimnej krwi”, której przykładem jest nie tylko niezapomniany Feliks Dzierżyński, ale również zimnokrwiści funkcjonariusze drobniejszego płazu: Gienrich Jagoda i Mikołaj Jeżow. Zachowały się literackie świadectwa z epoki, w której poeci opiewali ich zalety i przymioty mową wiązaną. I jeden i drugi miał „oko bystre i rękę niechybną”. Nie od rzeczy będzie przypomnieć, że „ręka niechybna” nie była bezbronna; spoczywał w niej „towarzysz Mauzer”, przy pomocy którego można było unieszkodliwić każdego wroga. Bo trudno sobie wyobrazić, by „obywatelska postawa kontrwywiadowcza” nie miała prowadzić do jakiegoś finału. Problem tylko w tym, żeby nie przesadzić, bo jeśli „obywatelska postawa kontrwywiadowcza” upowszechni się nadmiernie, to może wymknąć się spod kontroli. Taką właśnie sytuację przedstawił Sławomir Mrożek w sztuce „Policjanci – dramat ze sfer żandarmeryjnych”, kiedy to wszyscy obywatele aresztują się nawzajem. Kto wie, czy nie taki właśnie będzie „finis Poloniae”?
Ilustracja © China Daily
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz