Nie pozwól aby przepadły stare fotografie, filmy czy pamiętniki! Podziel się nimi ze wszystkimi Polakami i przekaż do zasobów Archiwum Narodowego IPN!
OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Nowa architektura polityczna UE

Polska wersja artykułu, który w najbliższym czasie ukaże się w wychodzącym w Brukseli w języku angielskim periodyku „EP Today”


„Brexit” oznacza, że Europa (w tym Unia Europejska) potrzebuje nowej architektury politycznej. Oczywiście znam wypowiedzi ekspertów, ale też polityków, jak niemiecki komisarz Guenter Oettinger, którzy sugerują, że Londyn będzie tak długo wychodził z Unii, aż ostatecznie nie wyjdzie…. Przypomina to stare polskie przysłowie o ptaku – sójce, która przez cały rok mówi, że wybiera się za morze, ale w końcu nigdy za nie nie leci. Jednak bierzmy pod uwagę, że „Brexit” zostanie zrealizowany i Zjednoczone Królestwo formalnie opuści struktury UE. Oznaczać to będzie, że drugi co do wielkości kraj Unii, przynoszący 1/6 (sic!) unijnego PKB znajdzie się – z własnej woli – poza UE.

Może być tak, że w tej sytuacji w naturalny sposób wzrosną wpływy tandemu Niemcy-Francja, a szczególnie najbogatszego państwa UE i największego płatnika netto – Niemiec. Ale, żeby znowu użyć polskiego przysłowia „o kiju, który ma dwa końce”, może też nastąpić i prawdopodobnie nastąpi inny proces polegający na wzroście roli krajów, tzw. „nowej Unii”. Chodzi o 13 państw, które weszły do Unii Europejskiej w ostatnich 12 latach. W szczególności chodzi o 11 nowych państw UE z naszej części Starego Kontynentu: Europy Środkowo-Wschodniej i Europy Południowo-Wschodniej. Warto podkreślić, że państwa „nowej Unii” po „Brexicie” stanowią połowę wszystkich krajów członkowskich (13 z 27). Jeżeli myślimy o przyszłości UE w kategorii „long term”, a nie tylko bieżących koniunkturalnych rozgrywek, to należałoby zwiększyć głos krajów, które przystąpiły do UE w trzech ratach: w 2004, 2007 i 2013 roku. Największym państwem naszego regionu, a jednocześnie „nowej Unii” jest Polska licząca prawie 40 milionów obywateli. Nie chodzi tutaj wszak o rolę „lidera”, lecz raczej organizatora wspólnych działań i wspólnej strategii krajów, które zostały złączone wspólną historią i wspólnym przekleństwem geopolityki czyli znalezieniem się po drugiej wojnie światowej w strefie wpływów Związku Sowieckiego.

Oczywiście Unia może też pójść w innym kierunku, ale powrotu do tzw. „małej Europy” czyli nieformalne odtworzenie Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali (European Coal and Steel Community) w postaci 6 państw-założycieli EWG: Francji, Niemiec, Włoch oraz krajów Beneluksu: Holandii, Belgii i Luksemburga – nie ma. Jeśli ktoś chciałby inwestować w taki projekt, to będzie to w praktyce oznaczało generowanie jeszcze większych tendencji odśrodkowych, wzmocnienie podziałów na „starą” i „nową” Unię, osłabienie resztek autorytetu struktur UE – a więc w efekcie wyraźne osłabienie Europy. Zresztą nie tylko w oczach własnych obywateli, ale też w polityce międzynarodowej.

Jeżeli natomiast dobrą przyszłość Europy niektórzy widzą w postaci trójkąta, swoistej nowej „Osi” w postaci: związku Niemcy – Włochy ‒ Francja, to przestrzegam przed tym nowym „Trójkątem Bermudzkim”. Każdy kto interesuje się historią żeglarstwa wie, że „Trójkąt Bermudzki” to takie miejsce, gdzie znikają bez śladu statki wraz z załogami. „Nowy Trójkąt Bermudzki”: Berlin ‒ Rzym ‒ Paryż będzie miał podobną właściwość: zginie w nim idea „dużej Unii”, a takie kierownicze trio w UE oznaczać będzie Europę jako karła, który ma coraz mniej do powiedzenia w relacjach z USA, Chinami, Indiami, Japonią, etc, etc. Jeśli Unia bez Wielkiej Brytanii ma wyjść cało z „Brexitu”, niczym samochód z poślizgu na zakręcie, to konieczne jest zwiększenie partycypacji państw „nowej” Unii, w tym oczywiście największego kraju regionu czyli Polski.

To poczucie partycypacji w najważniejszych decyzjach dotyczących Europy jest konieczne dla tych krajów, które nie z własnej woli, tylko z powodu fatum geopolitycznego, znalazły się w orbicie wpływów sowieckiej Rosji po 1945 roku i nie mogły uczestniczyć, niestety, w dobrodziejstwie tworzenia Zjednoczonej Europy w latach 1950 (szóstka założycieli), a następnie 1970 (Wielka Brytania, Irlandia, Dania), latach 1980 (Grecja), wreszcie w latach 1990 (Szwecja, Finlandia, Austria).

Jako historyk mogę przypomnieć, jak bardzo ważne jest w dziejach politycznych świata poczucie rzeczywistej partycypacji. Oto bowiem importerzy herbaty w amerykańskim Bostonie w latach 80-tych XVIII wieku nie chcieli wyłącznie ograniczyć swojej do płacenia podatków na rzecz królowej w Londynie, ale też ośmielili się chcieć mieć wpływ na decyzje ekonomiczne, które ich dotyczyły. Od symbolicznego wysypania importowanej herbaty do wody zatoki w Bostonie rozpoczął się proces powstawania USA. Nie chcę nikogo straszyć, bo mimo krytycznych opinii Unia Europejska wciąż może być, z różnych powodów, atrakcyjna, ale poczucie braku partycypacji ze strony nowych krajów Unii lub, uwaga, biedniejszych krajów „starej” Unii może spowodować znaczące osłabienie „politycznej Europy”, a z czasem nawet koniec tego historycznego projektu.

Na te wszystkie uwarunkowania polityczne i geopolityczne nakładają się aspekty ekonomiczne. W pierwszym kwartale 2016 roku GDP w krajach strefy euro (Polska w niej nie jest i 70% obywateli mojego kraju uważa, że nie powinniśmy w niej być) wzrósł o 1,7%. Wzrost PKB w całej UE był minimalnie wyższy i wynosił 1,8% (różnica dzięki większej prosperity w krajach nie będących członkami eurozone). Tymczasem na przykład w Polsce ten wzrost w pierwszych trzech miesiącach 2016 był około dwukrotnie wyższy. Skądinąd w ramach interkontynentalnego porównania wzrost PKB w USA był identyczny jak w UE i wynosił 1,8%.

Szczyt w Bratysławie ‒ stolicy kraju, który objął prezydencję w UE – nie będzie przełomem, ale też nikt się nie spodziewał, że nim będzie. Mamy trochę czasu – ale już coraz mniej ‒ na wypracowanie realnego konsensusu w Unii. Trzeba odejść od fatalnej zasady, która obowiązywała w ostatnich latach, polegającej na przegłosowywaniu za każdą cenę państw „nowej” Unii przez najbogatsze kraje UE. Tak na przykład było i tak wciąż niestety jest w kwestii kryzysu imigracyjnego i sposobów jego rozwiązania. Wymuszanie na mniejszości – w tej i w innych sprawach – zgody na żądania tymczasowej większości prowadzi do wyraźnego osłabienia autorytetu Unii Europejskiej. Do tej pory bowiem UE oparta była o konsensus, a oficjalne stanowisko uzgadniano jako wypadkową różnych racji i interesów, a nie jako efekt dominacji jednego czy dwóch największych państw.

Reasumując: czas wrócić do takiego mechanizmu podejmowania decyzji w Unii, który zagwarantuje znów poczucie realnej partycypacji w decyzjach w Brukseli przez państwa biedniejsze, mniejsze i z mniejszym stażem członkowskim w EWG – UE.

Nawet bardziej pragmatyczni i realistyczni politycy z największych i najbogatszych państw członkowskich UE będących płatnikami netto do kasy w Brukseli powinni już rozumieć, że decyzje Unii muszą być wynikiem negocjacji i kompromisów, a nie dyktatu i bezceremonialnego narzucania własnej woli, własnego interesu, własnego punktu widzenia, własnego „widzimisię” przez największych unijnych „playmakerów”.


© Ryszard Czarnecki
6 września 2016
źródło publikacji: blog Autora
artykuł w j.angielskim ukaże się we wrześniowym wydaniu „EP Today”





Ilustracja © brak informacji

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2