13 marca 2010 roku, w czasie największej oglądalności o godzinie 20.00, w gruzińskiej telewizji ukazał się wstrząsający przekaz. Mimo, że przed rozpoczęciem emisji, jak i po jej zakończeniu lektor poinformował, że przedstawione zdarzenia są fikcyjne, to obraz wzburzył opinię publiczną Gruzji i wywołał wściekłe reakcje zachodnich przyjaciół Putina.
W reportażu przedstawiono scenariusz, z którego wynikało, że rosyjskie oddziały zostały wezwane do Tbilisi przez gruzińską opozycję.
Oparto go na informacji, iż kilka dni wcześniej dwójka liderów opozycji, w tym była przewodnicząca parlamentu Nino Burdżanadze, rzeczywiście spotkała się z premierem Rosji Putinem.
W półgodzinnym filmie wykorzystano autentyczne zdjęcia z roku 2008, z napaści Rosjan na Gruzję. Jedna z kluczowych scen filmu dotyczyła prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego. Nasz prezydent miał lecieć do Gruzji, by swoją obecnością wesprzeć walczących. Dziennikarz telewizji Imedia informował, że służby rosyjskie dokonały zamachu na prezydencki samolot. Na pokładzie maszyny nastąpiła eksplozja bomby, a wszyscy pasażerowie zginęli.
Przypominam o emisji tego reportażu, ponieważ jest wielce prawdopodobne, iż scena z zamachem powstała na podstawie informacji zgromadzonych przez służby gruzińskie. Ponieważ w tym czasie służby te miały doskonałe kontakty z partnerami amerykańskimi, nie można wykluczyć, że był to przekaz sygnowany również przez wywiad amerykański.
Nie ma wątpliwości, że Gruzini mogli posiadać wiarygodne informacje o rosyjskich planach. Kilka miesięcy po Smoleńsku, w listopadzie 2010 roku kontrwywiad gruziński zlikwidował największą siatkę szpiegowską, aresztując trzynaście osób, w tym czterech obywateli rosyjskich i dziewięciu Gruzinów (operacja „Enwer”). Była to najbardziej spektakularna klęska rosyjskiego wywiadu wojskowego, po której Rosjan czekała m.in. wielomiesięczna praca związana ze zmianą procedur i kodów szyfrowych. Również jesienią 2010 w Gruzji rozbito inną grupę GRU, organizującą serię kilkunastu zamachów bombowych na terenie kraju.
Operację rozpracowywania siatki rozpoczęto pięć lat wcześniej, a w trakcie akcji zdemaskowano w sumie kilkadziesiąt osób pracujących dla GRU. Służby Saakaszwilego przyznały wówczas, że ulokowały swojego agenta w rosyjskim wywiadzie wojskowym. Oficer ten zdobył zaufanie przełożonych z GRU i zaczął pracować jako oficer łącznikowy. Rosjanie udostępnili mu sprzęt i programy do kodowania informacji. W całości trafiły one w ręce Gruzinów. Tak celne ulokowanie „kreta” oznaczało, że wiele ważnych informacji rosyjskiego wywiadu wojskowego znalazło się w posiadaniu Gruzinów.
Istnieje zatem prawdopodobieństwo, że wśród pozyskanych informacji znalazły się również dane świadczące o przygotowaniach do zamachu na prezydenta Kaczyńskiego. Wykorzystanie ich w scenariuszu reportażowej fikcji, wydawało się sensownym rozwiązaniem. Taki przekaz nie tylko sugerował Rosjanom, że ich plany zostały rozpoznane, ale mógł stanowić ostrzeżenie dla służb III RP.
Pojawia się jednak intrygujące pytanie – dlaczego służby gruzińskie (lub amerykańskie) nie przekazały tego ostrzeżenia bezpośrednio, dlaczego nie wykorzystano kanałów istniejących między służbami specjalnymi?
Choć próba odpowiedzi na to pytanie jest obarczona ryzykiem spekulacji, warto pochylić się nad takim zadaniem. Dotykamy tu bowiem kwestii podstawowej dla oceny wydarzeń z 10 kwietnia, a mianowicie -czy służby III RP mogły brać udział w przygotowaniach do zastawienia pułapki smoleńskiej? Jaką rolę należy przypisać tym służbom przed, w trakcie i po zamachu? Czy była to rola biernych acz nieudolnych wykonawców poleceń wydawanych przez polityków, czy może rola ukrytych inspiratorów i rzeczywistych decydentów?
Już w roku 2012, w książce zatytułowanej „Smoleńsk. Pułapka tajnych służb?” próbowałem zmierzyć się z takimi pytaniami. Dziś, gdy rządy w III RP objęła partia Jarosława Kaczyńskiego, zaś minister Antonii Macierewicz wznowił działalność Komisji Badania Wypadków Lotniczych, wyjaśnienie prawdziwych okoliczności zamachu smoleńskiego wydaje się tylko kwestią czasu.
Sądzę, że scenariusz reportażu TV Imedia oraz sposób przekazania ostrzeżenia przez Gruzinów, stanowi jedną z istotnych wskazówek dotyczących roli służb specjalnych III RP. Jeśli służby gruzińskie zdecydowały się na wysłanie sygnału w takiej formie, może to sugerować brak zaufania do polskich funkcjonariuszy, ale też świadczyć o właściwym (dogłębnym) rozpoznaniu pozycji tych służb.
Niewykluczone, że Gruzini uznali, iż przekazanie takich informacji kanałami służbowymi okazałoby się nie tylko nieskuteczne, ale mogło zagrozić operacji kontrwywiadowczej związanej z rozpracowywaniem rosyjskiej siatki szpiegowskiej. Gdyby wiadomość o przekazaniu służbom III RP informacji pochodzących z depesz GRU trafiła w ręce Rosjan, otrzymaliby mocny sygnał o źródłach przecieku i mogli zablokować akcję Gruzinów. Wydaje się zatem, że na początku roku 2010 służby zarządzane przez Donalda Tuska były traktowane jako niewiarygodne lub zgoła współpracujące z Rosjanami. Czy była to opinia uprawniona?
Trzeba pamiętać, że w latach 2008-2009, gdy szef FBI Michael McConnell porównywał aktywność służb Federacji Rosyjskiej do okresu zimnej wojny, zaś wywiady Czech, Gruzji, Słowacji i Łotwy alarmowały o wzmożonej aktywności rosyjskiej agentury, jedynie państwo zarządzane przez Platformę i PSL oraz służba kontrwywiadowcza Krzysztofa Bondaryka nie wykazywały najmniejszych oznak niepokoju o bezpieczeństwo Polski. Główna troska ABW dotyczyła wówczas znalezienia materiałów kompromitujących ludzi Komisji Weryfikacyjnej oraz inwigilacji i działań operacyjnych wymierzonych w prezydenta Polski. Już zachowanie służb III RP w sprawie zamachu gruzińskiego (rok 2008) dowodziło więcej niż braku profesjonalizmu i orientacji propaństwowej. Fakt, że ABW wykorzystała zamach, by otoczyć środowisko prezydenta siecią inwigilacji i podsłuchów, doskonale obrazuje rzeczywisty status tych służb i ich stosunek do Lecha Kaczyńskiego. Jeśli przyjąć, że w 2008 roku nie istniały jeszcze sprecyzowane koncepcje „ostatecznej rozprawy” z niewygodnym dla Rosji Kaczyńskim, to w ówczesnych działaniach ABW można dostrzec wyraźną wrogość wobec głowy państwa. Jest ona szczególnie widoczna w kontekście podatności służb III RP na tezy rosyjskiej propagandy oraz pasywnej postawy wobec zagrożeń ze strony reżimu Putina. Po „teście gruzińskim” służby Federacji Rosyjskiej uzyskały dostatecznie wiele dowodów nieudolności i słabości polskiego systemu bezpieczeństwa. Wiedziały również, jak zareagują służby ochrony prezydenta oraz poznały „zdolności analityczne” polskiego wywiadu.
Warto wspomnieć, że wówczas, gdy służby państw zachodnich ostrzegały o aktywności Rosjan w NATO, a prestiżowy tygodnik „The Economist” przynosił informację o obsadzeniu rosyjskimi szpiegami przedstawicielstwa Rosji przy Pakcie Północnoatlantyckim, jedynie służby III RP nie dostrzegały zagrożeń płynących z ekspansji rosyjskich dyplomatów i podejmowanych przez nich zabiegów o rozdzielenie wizyt prezydenta i premiera w Katyniu.
Raport ABW za rok 2010 nie zawierał żadnych informacji o cyberatakach na polską sieć informatyczną (z kwietnia 2010) oraz całkowicie przemilczał skutki potężnej awarii, do jakiej doszło w MSZ na pięć dni przed zamachem smoleńskim. Informacji na ten temat nie znajdziemy również w corocznym raporcie CERT Polska – zespołu działającego w ramach Naukowej i Akademickiej Sieci Komputerowej. Gdybyśmy stan bezpieczeństwa państwa oceniali na podstawie ówczesnych raportów służb specjalnych – rok 2010 był czasem spokojnej i niczym niezmąconej szczęśliwości, zakłócanej sporadycznie zdarzeniami o niewielkiej wadze.
Tymczasem o rzeczywistej roli służb III RP w kontekście Smoleńska, świadczy nie tylko brak ochrony kontrwywiadowczej podczas remontu Tu-154 w Samarze czy brak weryfikacji warunków bezpieczeństwa dostępu do lotniska wojskowego Okęcie, ale przede wszystkim status byłego pułkownika SB Tomasza Turowskiego. Powrót Turowskiego do dyplomacji i skierowanie go 15 lutego 2010 roku na placówkę w Moskwie, musiały dokonać się za wiedzą (a niewykluczone, że z inspiracji) polskiego wywiadu. Trudno sobie wyobrazić, by funkcjonariusz lub współpracownik Agencji Wywiadu podjął misję na terenie obcego mocarstwa bez związku z dotychczasowym charakterem swojej pracy. Rodzaj powierzonego mu zadania trzeba oceniać w zgodzie z zasadami rządzącymi światem służb specjalnych, a zatem uznać, że Turowski mógł pojechać do Moskwy tylko w charakterze łącznika ds. kontaktów ze służbami FR. Oficjalna funkcja kierownika wydziału politycznego ambasady III RP dawała mu dogodną pozycję do utrzymywania kontaktów z ludźmi z administracji Putina, zaś bliskie związki z sowiecką uczelnią MAEiP oraz działalność na rzecz zacieśniania współpracy z polskimi uczelniami, gwarantowały dobre przykrycie misji łącznikowej.
Nie ulega również wątpliwości, że cały proces „pojednania polsko-rosyjskiego” (rozpoczęty w roku 2008) musiał być poprzedzony kontaktami ludzi specsłużb na wielu poziomach. Takie kontakty nawiązywano w związku z wizytą Tuska w Moskwie (2008) i Putina na Westerplatte w roku 2009 czy negocjowaniem kontraktu gazowego.
Warto się zastanowić – czy i na ile wiedza o misji ambasadora Turowskiego mogła mieć wpływ na intencję współpracy służb zachodnich w zakresie wyjaśnienia przyczyn zamachu smoleńskiego? Jeśli dostrzegano, że polski wywiad nawiązuje tego rodzaju relacje ze służbami Federacji Rosyjskiej, zaś przygotowania do wizyty prezydenta Kaczyńskiego przebiegają według scenariusza rosyjskiego – nie powinna zaskakiwać postawa, jaką wobec tragedii z 10 kwietnia zajęły służby NATO. W języku służb, wysłanie Turowskiego do Moskwy było wyraźnym sygnałem, że rząd III RP prowadzi z Rosjanami wspólną grę.
Sądzę, że tak właśnie oceniały ówczesną sytuację służby prezydenta Saakaszwilego i ocena ta zaważyła na wyborze formy, w jakiej przekazano informację o planowanym zamachu. Można przypuszczać, że gdyby Gruzini zdecydowali się na inny sposób przekazania ostrzeżenia, nie miałoby to większego wpływu na zachowania służb III RP. Taką tezę uprawdopodabnia wiadomość, iż służby te zignorowały informację służb czeskich z 9 kwietnia 2010 roku. Materiał pochodzący z czeskiego biura systemu SIRENE mówił o możliwym zagrożeniu jednego z lotnisk kraju Unii Europejskiej, groźbie ataku na samolot lub próbie uprowadzenia. Potwierdzeniem wspólnej moskiewsko-warszawskiej gry, byłaby także świadomość, iż 13 kwietnia 2010 rząd D.Tuska odrzucił propozycję pomocy złożoną przez przedstawicieli USA i NATO.
Nakreślony w tym tekście obraz ma ukazać skalę problemu, przed jakim stoi dziś rząd Prawa i Sprawiedliwości. Z konieczności jest to obraz niepełny, ograniczony tylko do niektórych aspektów przedsmoleńskiej rzeczywistości. Jednakże analiza zachowań służb III RP po 10 kwietnia, całkowicie potwierdza przypuszczenia dotyczące współpracy polsko-rosyjskiej na poziomie służb specjalnych. Przyjęcie takiej optyki oznacza, że nie wolno nam pokładać nadziei w działaniach aparatu III RP. Już w roku 2012 pisałem, że wszystko co otrzymujemy ze strony reżimowych instytucji, musi być traktowane z najwyższą rezerwą. W tym obszarze nie istnieją żadne zróżnicowania, zaś intencje służb III RP trzeba oceniać wyłącznie w kontekście kremlowskiej strategii dezinformacji.
Jeśli istnieje dziś wola wyjaśnienia okoliczności zamachu smoleńskiego, to najpoważniejszą przeszkodą w takich dążeniach wydaje się stan służb specjalnych III RP oraz stan polskiej armii. W kształcie pozostawionym przez reżim PO-PSL, nie tylko nie są one zdolne do profesjonalnych działań, ale nie sposób liczyć na ich lojalność i wiarygodność.
Ujawniona przez szefa MON informacja o zniszczeniu meldunków dotyczących sprawy smoleńskiej, które napływały do Sztabu Generalnego WP, jest z pewnością szokująca, ale nie powinna zaskakiwać. Ta wiadomość potwierdza, że poprzedni reżim dążył do zatarcia istotnych dowodów i nie cofał się przed działaniami przestępczymi. Również reakcja na ujawnienie tej informacji, ukazuje prawdziwy stosunek wyższych dowódców WP do sprawy smoleńskiej.
Zdaniem ppłk. rez. Sławomira Komisarczyka, który natychmiast „zameldował” się na łamach jednego z portali – „Dziennik Działania Dyżurnych Służb Operacyjnych Sił Zbrojnych RP nic nowego do sprawy nie mógł wnieść, a wydając decyzję o jego zniszczeniu nikt nie podjął się tego z powodu chęci ukrycia dowodów katastrofy smoleńskiej.”
Powstaje zatem pytanie – jak można dojść do prawdy o zamachu smoleńskim, posługując się narzędziami pozostawionymi przez wspólników Putina? Jaką pomoc mogą świadczyć służby, które przed i po Smoleńsku wywiesiły białą flagę i stały się gwarantem rosyjskich łgarstw?
„Nie ma podstaw, aby wątpić w wiarygodność działań Rosjan. W tej chwili nie ma potrzeby używania służb, dlatego że poziom zaufania w tej konkretnej sprawie jest na tyle wysoki, że można pytać o wszystko” – to „fachowe” pouczenie M. Dukaczewskiego z roku 2010 najpełniej wyraża stosunek służb III RP do sprawy zamachu smoleńskiego. Dla nich „temat Smoleńska” skończył się 10 kwietnia, zaś kolejne lata upływały na rozlicznych matactwach i uwiarygodnieniu wersji moskiewskiej.
Jeśli nawet niektóre z zachowań można tłumaczyć brakiem profesjonalizmu, słabością bądź nawet lękiem przed konfrontacją z Rosją – nie sposób w tych kategoriach interpretować całego toku wydarzeń mających miejsce przed i po 10 kwietnia.
Wcześniej czy później muszą paść pytania – czy ludzie służb III RP współdziałali z Rosjanami w zastawienia pułapki smoleńskiej i zabójstwie naszych rodaków? Jaki rodzaj odpowiedzialności ponoszą szefowie ABW, BOR, SKW czy SW, w związku z tym zamachem?
Świadomość takich kwestii, musi prowadzić do konkluzji, że warunkiem koniecznym dla rozwiązania zagadki smoleńskiej jest dogłębna, całościowa reforma służb specjalnych. Reforma, której nie sposób przeprowadzić inaczej, jak poprzez zastosowanie tzw. opcji zerowej i konstruowanie organów bezpieczeństwa od podstaw. Taki zamysł można dziś dostrzec w działaniach szefa MON, w zakresie podległych mu Służb Wywiadu i Kontrwywiadu Wojskowego. Niestety, podobnych działań nie widać ze strony premiera rządu ani ministra spraw wewnętrznych. Dobre, lecz zaledwie kosmetyczne pomysły, polegające na wzmocnieniu roli CBA, przy jednoczesnym ograniczeniu uprawnień ABW do działań typowo kontrwywiadowczych, mogą okazać się niewystarczające. Ta ostatnia służba winna być zlikwidowana, a na jej miejsce powołana całkowicie nowa formacja.
Po trzech miesiącach od powołania rządu PiS wydaje się, że nie tylko nie ma on pomysłu na radykalną przebudowę polskiego systemu bezpieczeństwa, ale nie wykazuje woli takich działań. W tym kontekście warto przywołać tekst Sławomira Cenckiewicza z listopada ub. roku, w którym autor przypomniał, że „szczególnie ryzykowne politycznie reformy są zazwyczaj możliwe w krótkim czasie od objęcia urzędu” i jako przykład wskazał ustawy likwidujące WSI. Zostały one przygotowane niespełna po trzech miesiącach od zaprzysiężenia Lecha Kaczyńskiego na prezydenta RP.
Cenckiewicz zwracał również uwagę na istotną rolę ośrodka prezydenckiego i twierdził, że „Jeśli stałby się (prezydent) zakładnikiem grup interesów lub nawet notariuszem unikającym zdecydowanych działań, to mógłby pogrzebać ideę głębokich reform. Pasywna i demobilizacyjna postawa prezydenta może również negatywnie oddziaływać na większość parlamentarną nawet wówczas, kiedy wywodzą się oni z jednego politycznego obozu.”
Bez wątpienia, bierna postawa prezydenta Dudy oraz kompletna bezczynności prezydenckiego aparatu bezpieczeństwa (BBN), czynią z tego środowiska raczej przeszkodę niż wspornik w reformie służb specjalnych.
Pozostawienie służb III RP w niezmienionym kształcie (również personalnym), nie tylko uniemożliwi dotarcie do prawdy o Smoleńsku, ale zdecydowanie ograniczy możliwość prowadzenia takich działań na arenie międzynarodowej. Tu nie wystarczą pseudo reformy i zabawa w „demokrację parlamentarną”.
Jeśli miałoby dojść do odblokowania współpracy polskich służb ze służbami USA, Izraela czy państw NATO oraz ujawnienia władzom III RP informacji wywiadowczych na temat Smoleńska, nastąpi to wówczas, jeśli służby te staną się partnerem wiarygodnym i pewnym. Póki ocena tych formacji nie odbiega od analiz wywiadu gruzińskiego z roku 2010, nie powinniśmy liczyć na ścisłą współpracę.
Nie mogę sobie wyobrazić, by wywiad amerykański przekazał zdjęcia wykonane przez wojskowe satelity ludziom, którzy 10 kwietnia 2010 roku uczestniczyli w libacji zorganizowanej w siedzibie SKW. Trudno przypuszczać, by podjęto współpracę ze służbami, których funkcjonariusze prześladowali prokuratora Pasionka za kontakty z „obcym wywiadem”.
Trzeba sobie uświadomić, że droga do prawdy o Smoleńsku wymaga czegoś więcej niż kosmetycznej polityki „dobrych zmian”. Jeśli USA (czy wywiad innego kraju) posiadałyby wiedzę na temat przyczyn katastrofy, jej ujawnienie jest zdeterminowane kwestiami czysto politycznymi i zależne od globalnych interesów mocarstw. Ta wiedza nie tylko zaszkodziłaby stosunkom z putinowską Rosją, ale miała wpływ na relacje wewnątrz NATO i Unii Europejskiej. Przedstawienie prawdziwego przebiegu zdarzeń z 10 kwietnia musiałoby zasadniczo zmienić układ sił w Europie i na świecie oraz zagrozić wywołaniem konfliktów, których wiele państw chciałoby uniknąć.
Taki ciężar może udźwignąć tylko państwo całkowicie wolne i suwerenne, oczyszczone z dominacji wrogiej agentury, dysponujące sprawnymi służbami i silną armią. Jeśli rząd PiS potrafi zlikwidować ruiny III RP i zbudować takie państwo, dotrze też do prawdy o Smoleńsku. Jeśli nie zamierza tego robić i chciałby nadal reanimować magdalenkowego trupa – czeka nas bolesne rozczarowanie i klęska.
© Aleksander Ścios
bezdekretu@gmail.com
8 lutego 2016
www.bezdekretu.blogspot.com
bezdekretu@gmail.com
8 lutego 2016
www.bezdekretu.blogspot.com
Ilustracja © brak informacji / TVP
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz