W związku z kolejną falą kryzysu spowodowanego napływem do Europy tak zwanych „uchodźców”, którzy – kiedy już uregulują swój pobyt w którymś z krajów europejskich i uzyskają zasiłek – zaraz wyjeżdżają na wakacje do... krajów ojczystych, z których niedawno uciekli w obawie o własne życie – włoski premier Paweł Gentiloni wyraził nadzieję, że jeszcze w tym roku państwa członkowskie Unii Europejskiej podpiszą porozumienie w sprawie „znaczącego finansowania projektów pomocowych w Libii”. Należy w związku z tym spodziewać się wzmożonych nacisków również na Polskę, by partycypowała w tym finansowaniu.
Warto w związku z tym przypomnieć, dlaczego w Libii wystąpiła katastrofa humanitarna. Wszystko zaczęło się od szczytu w Deauville, w październiku 2010 roku. Wzięły w nim udział trzy osobistości: francuski prezydent Mikołaj Sarkozy, Nasza Złota Pani z Berlina i rosyjski prezydent Dymitr Miedwiediew. Na tym szczycie Nasza Złota Pani, po długotrwałym wcześniejszym molestowaniu ze strony prezydenta Sarkozy’ego, zgodziła się na „pogłębianie integracji w ramach Unii Śródziemnomorskiej”, co w przełożeniu na język ludzki oznaczało zgodę Berlina na to, by Francja rozpoczęła budowanie sobie kieszonkowego imperium w basenie Morza Śródziemnego. Co za to obiecał jej żydowski arywista na stanowisku głowy Republiki Francuskiej – tego dokładnie nie wiemy, ale prawdopodobnie wolna rękę w Europie Wschodniej. Półtora miesiąca później rozpoczęło się „pogłębianie integracji”. W Tunezji („Tunezji nikt nie zji”) wybuchła „jaśminowa rewolucja”, w następstwie której tamtejszy „lud” obalił tamtejszego „tyrana”. Dlaczego akurat w Tunezji? Dlatego, że kierownictwa wszystkich opozycyjnych partii tunezyjskich przebywały na emigracji w Paryżu pod czujnym okiem francuskiego wywiadu, więc tam było najłatwiej nie tylko urządzić rewolucję, ale również nadać jej właściwy kierunek i kontrolować przebieg. Wkrótce potem „lud” egipski obalił tamtejszego, egipskiego tyrana w osobie prezydenta Hosni Mubaraka. Nawiasem mówiąc, na nim właśnie sprawdziła się bajka pozbawionego złudzeń biskupa Ignacego Krasickiego „Stary pies i stary sługa”: „Póki gonił zające, póki kaczki znosił, Kasztan co chciał u pana swojego wyprosił. Zestarzał się – i z dawnego pańskiego pieścidła, psisko stare, niezdatne, oddano do bydła”. Wreszcie do obalania swojego tyrana przystąpił lud libijski. Ta okoliczność rzuca snop światła na obecność na szczycie w Deauville rosyjskiego prezydenta Miedwiediewa. Otóż od roku 1969 Muammar Kadafi, który wtedy na czele grupy oficerów obalił tamtejszego króla Idrisa, był najukochańszą duszeńką Kremla. Ale kiedy zbuntowany lud libijski Kadafiego zlinczował, ruscy szachiści na Kremlu nie zaprotestowali ani słowem. Najwyraźniej prezydent Miedwiediew musiał swoim rozmówcom w Deauville zacytować pana Owsiaka: „A z Kadafim, to róbta co chceta. On już naszą duszeńką być przestał”. Co ruscy szachiści dostali za odstąpienie od Kadafiego na rzecz „pogłębiania integracji” - tego nie wiemy, ale warto przypomnieć, że szczyt w Deauville odbył się w ponad rok po słynnym „resecie” w stosunkach amerykańsko-rosyjskich dokonanym przez prezydenta Obamę 17 września 2009 roku i zaledwie miesiąc przed dwudniowym szczytem NATO w Lizbonie, gdzie 20 listopada proklamowane zostało strategiczne partnerstwo NATO-Rosja. Ten szczyt NATO w Lizbonie stanowił uwieńczenie rozciągniętego w czasie procesu ustanawiania w Europie nowego porządku politycznego, który miał zastąpił nieaktualny już porządek jałtański. Jego podstawą było wspomniane strategiczne partnerstwo NATO-Rosja, a najtwardszym jego jądrem było strategiczne partnerstwo niemiecko-rosyjskie, którego kamieniem węgielnym był podział Europy na strefę wpływów niemieckich (Unia Europejska) i strefę wpływów rosyjskich, prawie dokładnie wzdłuż linii Ribbentrop-Mołotow.
Niestety wykonanie tego misternego planu było już znacznie gorsze i w rezultacie nie tylko wiele krajów Bliskiego i Środkowego Wschodu, uważanych wcześniej za potencjalne zagrożenie dla bezcennego Izraela, zostało w następstwie operacji pokojowych, misji stabilizacyjnych, wojen o pokój i demokrację, wtrąconych w krwawy chaos, ale również kraje Afryki Północnej, z Libią na czele. W następstwie wtrącenia tych krajów w stan krwawego chaosu, przestały one stwarzać dla bezcennego Izraela jakiekolwiek zagrożenie, a w dodatku ów chaos stał się powodem i uzasadnieniem wędrówki ludów do Europy. Wśród tych wędrowców dominują mężczyźni przed 30-tką, a więc – zdolni do walki. Ogołocenie tych obszarów z jakichś 2 mln młodych mężczyzn potencjalne zagrożenie dla bezcennego Izraela dodatkowo zmniejsza, a dla Europy – oczywiście zwiększa. Czy stojący na czele Republiki Francuskiej żydowski arywista Mikołaj Sarkozy wykonywał szerszy plan ułożony przez jakichś cadyków, czy też tylko schrzanił sprawę – o to mniejsza, bo ważniejsze jest to, że cała ta wędrówka ludów odbywa się w interesie bezcennego Izraela, który ani myśli partycypować w żadnych kosztach.
Tymczasem wędrowcy w nieznanym stopniu zadaniowani są wywiadowczo i dywersyjnie są przez Państwo Islamskie, które wypowiedziało wojnę „niewiernym” i prowadzi ją przy pomocy sprytnej strategii, nazywanej „terroryzmem”. Ta strategia okazała się skuteczna w przypadku Europy, która dostała się pod władzę eunuchów, będących ofiarami własnej socjalistycznej propagandy. Eunuchowie płci obojga, między innymi Nasza Złota Pani, najpierw „zapraszali” do siebie wszystkich „uchodźców” jak leci, ale wkrótce zorientowali się, że to jest samobójstwo na raty. Próbowali częściowo rozładować kryzys poprzez narzucenie wszystkich krajom europejskim „kontyngentów”, ale kiedy i to nie wypaliło, wpadli na stary pomysł, żeby płacić Państwu Islamskiemu haracz. Bo te „projekty pomocowe” zarówno w Libii, jak gdzie indziej, to tylko elegancka nazwa haraczu. Będziemy wam płacili daninę, byleście tylko nie napierali na nasze granice i nie najeżdżali nas.
Takie rzeczy zdarzały się i wcześniej – również w Rzeczypospolitej. Na podstawie pokoju w Buczaczu, zawartego przez Rzeczpospolitą z Turcją w roku 1672, za panowania Michała Korybuta Wiśniowieckiego, Polska nie tylko oddawała pod tureckie panowanie kilka wschodnich województw (podolskie, bracławskie i cześć województwa kijowskiego, ale zobowiązała się też płacić każdego roku 22 tysiące talarów w zamian za pokój. Z punktu widzenia tureckiego było to znakomite rozwiązanie nie tylko prestiżowe – bo w ten sposób Rzeczpospolita stawała się lennikiem Turcji – ale również praktyczne, bo to polski król wyręczał Turcję w rabowaniu Polaków, co uwalniało Turcję od wszelkiego ryzyka. Jak wielkie ono było, można było przekonać się już następnego roku, kiedy to Jan Sobieski rozgromił 30-tysięczny korpus turecki Hussejna Paszy pod Chocimiem, a w 1683 roku zatrzymał turecki napór na Europę na 300 lat. Ale teraz w Europie nie ma wojowników, tylko eunuchy, które próbują kupić sobie święty spokój za cenę haraczu dla niepoznaki nazwanego „projektami pomocowymi”.
Zostały całe 3 lata
15 sierpnia, w święto naszej niezwyciężonej armii, przemaszeruje ona, być może nawet in corpore, przed panem prezydentem Andrzejem Dudą i rządem z panią Beatą Szydło na fasadzie. Nie wiadomo, czy na trybunie znajdzie się Naczelnik Państwa, dla bezpieczeństwa dekujący się na posadzie szeregowego, prostego posła, ale to nieważne, bo obecność na trybunie świadczy tylko o piastowaniu zewnętrznych znamion władzy, podczas gdy posiadaczowi prawdziwej władzy takie zewnętrzne znamiona nie są potrzebne. Sama władza wystarczy. Co prawda ostatnio mamy coś w rodzaju powtórki rozrywki, zapoczątkowanej w swoim czasie przez innego faworyta pana prezesa Kaczyńskiego, mianowicie Kazimierza Marcinkiewicza, którego pan prezes wystrugał na premiera rządu – no a teraz dęba stanął inny wynalazek pana prezesa, mianowicie pan prezydent Andrzej Duda. Czy ta wolta doprowadzi do postępującej erozji obozu płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm, w następstwie czego Niemcy ponownie zainstalują na pozycji lidera sceny politycznej w Polsce ekspozyturę Stronnictwa Pruskiego na fasadzie z osobnikiem co to ma „knajacki styl lwowskiego żulika” - jak w podsłuchanej rozmowie w knajpie „Pod Pluskwami” scharakteryzował Grzegorza Schetynę Książę-Małżonek, co to „potrafi skomentować expose, spotkać się ze swoimi odpowiednikami innych krajów”, a przede wszystkim – nie sra podczas audiencji – jak to się przytrafiło innemu Księciu-Małżonkowi podczas składania w charakterze ambasadora listów uwierzytelniających hiszpańskiemu królowi Alfonsowi XIII – zobaczymy. - Nie wymagam wiele – skomentował tamten incydent francuski minister spraw zagranicznych Arystydes Briand – żeby chociaż nie srali podczas audiencji, a i tego nie mogę się doprosić! Od tamtej pory negatywna selekcja kadrowa w służbie zagranicznej jest kontynuowana, więc nic dziwnego, że i Rzeczpospolitą w stolicy Naszego Najważniejszego Sojusznika reprezentował pan Ryszard Schnepf. Ów francuski dyplomata obsrał bowiem tylko własne spodnie, podczas gdy pan Schnepf obsrywa całą Rzeczpospolitą i jeszcze bierze za to pieniądze. Taka to ci tolerancja!
Ale „plwajmy na tę skorupę i zstąpmy do głębi!” - zachęca Adam Mickiewicz. Otóż rzecz jest taka, że 15 sierpnia roku 2020 przypadnie setna rocznica Bitwy Warszawskiej, słusznie uznanej za 18 decydującą bitwę w dziejach świata. Dzięki bowiem polskiemu zwycięstwu bolszewizm nie opanował Europy z marszu, a wskutek tego nie opanował jej militarnie w ogóle. Ponieważ instytucje państwowe, w których gromady rozmaitych darmozjadów żrą polski chleb, nie tylko nic nie robią dla promowania Polski za granicą, ale dobrze, jak nie idą w ślady pana Ryszarda Schnepfa i Polski nie obsrywają, to nie ma co na nie liczyć, bo tylko „pobrudzą pończochę”, tylko trzeba odwołać się do zwykłych Polaków, a zwłaszcza – do Polaków za granicą. Organizacje polskie powinny przygotować się do tej rocznicy i zaprezentować nie tylko pierwsze od czasów Wiktorii Wiedeńskiej polskie zwycięstwo militarne, ale także podkreślić jego znaczenie, podobnie jak znaczenie Wiktorii Wiedeńskiej dla losów Europy i świata.
Przypomnijmy, że odsiecz Wiednia w roku 1683 nastąpiła w wyniku kolejnego muzułmańskiego naporu na Europę. Pierwszy odpór dał muzułmanom w roku 732 Karol Młot, w bitwie pod Poitiers zatrzymując muzułmański pochód w głąb Europy. Karol Wielki wyparł muzułmanów za Pireneje, a z Półwyspu Iberyjskiego usunęła ich Izabela Katolicka z Ferdynandem w ramach rekonkwisty, zakończonej zdobyciem Grenady w roku 1492. Nie oznaczało to bynajmniej ustania muzułmańskiego naporu na Europę. W roku 1571 pod Lepanto wojska chrześcijańskie rozgromiły flotę turecką, co na pewien czas powstrzymało muzułmański marsz na Europę. Wreszcie pod Wiedniem w roku 1683 nasz Jan III Sobieski odepchnął muzułmanów na 300 lat i dopiero teraz, na skutek żydowskich intryg i niemieckich błędów, ponownie podmywają stary kontynent. Warto przy okazji wspomnieć o mało znanych światu, a dobrych i wielowiekowych polskich doświadczeniach z muzułmanami. Od czasów jagiełłowych w Polsce osiedlani są Tatarzy wyznania muzułmańskiego. Wkrótce dostępują nobilitacji i jako drobna szlachta, służą w wojskach Rzeczypospolitej. Nie przestając wyznawać swojej religii, dochowują Rzeczypospolitej wierności nawet gdy ta wojuje z Turcją, podówczas będącą politycznym kierownikiem świata muzułmańskiego. Będący bowiem polską szlachtą, ani przez chwilę nie myśleli o importowaniu do Rzeczypospolitej tureckiego obyczaju politycznego, zmuszającego każdego do płaszczenia się przed wyższym od siebie. A i dzisiaj warto posłuchać, że przywódca polskich muzułmanów postuluje przywrócenie kary śmierci za terroryzm.
Kolejne, drugie po Wiktorii Wiedeńskiej polskie zwycięstwo militarne, to właśnie Bitwa Warszawska, w której załamał się bolszewicki najazd na Europę. „Lasem polskich dzid narody zasłaniane od podboju, wynuciły pieśń swobody, pieśń miłości, pieśń pokoju” – pisał Franciszek Morawski w wierszu „Giermek”. Ta sytuacja z dawnych czasów powtórzyła się w roku 1920, kiedy to Polska nadludzkim wysiłkiem nie tylko oparła się bolszewickiemu najazdowi, ale go odparła, chroniąc w ten sposób Europę, a może i inne części świata przez krwawym eksperymentem, który w wieku XX pochłonął życie co najmniej 100 milionów ludzi, a pozostałych pokaleczył tak, że do dzisiaj nie mogą dojść do normalności. Warto też przypomnieć, że ten polski wysiłek spotkał się z niechęcią, a przynajmniej z obojętnością wielu państw europejskich – z wyjątkiem Węgier, które udostępniły Polsce swoje fabryki amunicji, dzięki czemu transporty pocisków dosłownie w ostatniej chwili dotarły na stację w Skierniewicach, skąd bezpośrednio z wagonów dostarczane były na pierwszą linię. Bez tego zwycięstwo nie byłoby możliwe.
Świat o tym nie wie, zwłaszcza zapatrzona we własny pępek Europa Zachodnia i Ameryka. Nie ma co się z tego powodu złościć, tylko trzeba świat o tych polskich dokonaniach informować i o nich przypominać, bo w przeciwnym razie nie usłyszy, a jeśli nie usłyszy, to i nie zapamięta. A usłyszy i zapamięta tym chętniej, jeśli Polacy czy to w Europie Zachodniej, czy to w Ameryce, przypominając o tych wydarzeniach, uwzględnią również udział tamtych narodów w tym zwycięstwie. Może to być bardzo dobrą odtrutką nie tylko na antypolską propagandę, prowadzoną przez żydokomunę, ale również – na komunistyczną rewolucję, jaką żydokomuna rozpętała zarówno w Europie, jak i w Ameryce – bo od bolszewickiego naporu różni się ona tylko odmienną strategią, podczas gdy cel pozostał ten sam: wyhodowanie „człowieka sowieckiego” i stworzenie mu czegoś na kształt wspólnej obory w postaci państwa totalitarnego. Schnepfy tego za nas nie zrobią, bo one właśnie tego pragną, licząc, że na tym „nawozie historii” będą rozrastać się „jak grzyb trujący i pokrzywa”, więc sprawy w swoje ręce muszą wziąć Polacy. Zostały jeszcze całe 3 lata.
Ilustracja © DeS
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz