Nie pozwól aby przepadły stare fotografie, filmy czy pamiętniki! Podziel się nimi ze wszystkimi Polakami i przekaż do zasobów Archiwum Narodowego IPN!
OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

„Zielone” ścierwa, czyli jak cię doić jeszcze więcej

        Klimat jest wypadkową tysięcy różnych czynników, których człowiek przez jeszcze setki, a może nawet i tysiące lat nie będzie w stanie kontrolować. Co więcej, zmiany klimatu w poszczególnych regionach, jak i zmiany globalne, następują po prostu od zawsze i tzw. „klimat” absolutnie nigdy nie był czymś stałym i niezmiennym.
     
Moim ulubionym przykładem jest Grenlandia. Mniej więcej wtedy, gdy tworzyło się chrześcijańskie państwo polskie w środku Europy, sławni Wikingowie odkryli, że znane im od dawna ziemie na północy są zielone i nadające się do zamieszkania, gdyż „klimat” Grenlandii w bardzo krótkim czasie uległ wtedy tak znacznemu ociepleniu, że już wkrótce Wikingowie nawet hodowali tam winogrona przerabiane później na wino.
W tym miejscu chciałbym przypomnieć wszystkim „zielonym”, „przytulaczom drzew”, i innym matołkom pospolitym tudzież politycznie-poprawnym, że w tamtych latach nie istniał absolutnie żaden przemysł,
a ogólnoświatowa działalność człowieka na szkodę „klimatu” była tak minimalna, że aż praktycznie nie do zmierzenia i oznaczana jest jako ułamek powyżej zera nawet na oficjalnych wykresach „produkcji zanieczyszczeń przez człowieka” w propagandzie
samych „zielonych” matołków.

A jednak, mimo braku ludzkiej aktywności i przemysłu, tysiąc lat temu „klimat” regionu Grenlandii uległ wtedy gwałtownej zmianie!

I to do tego stopnia, że dotychczasowe zmarzliny zostały nazwane Zielonymi Ziemiami  czyli Grönlands, Grenland, Greenland, itd. - co w wielu językach znaczy dokładnie to samo - Zielona Ziemia. Jedynie my, Polacy, z jakiegoś powodu uparliśmy się, aby Zielone Ziemie nazywać z niemiecka czy też angielska „Grenlandią”, ale to już osobny temat.

Przez paręset lat Wikingowie żyli tam sobie miło i przyjemnie, aż nastąpił rozwój przemysłu, który doprowadził... wróć! Oczywiście zażartowałem w tym momencie z „zieloną” propagandą o XX wieku. Na Grenlandii stało się po prostu tak, że po około 200-300 latach jej „klimatowi” znów „odbiło” i ponownie uległ błyskawicznej zmianie. Zielone Ziemie na powrót skuły wieczne zmarzliny, a Wikingowie wynieśli się stamtąd i na tym się skończyło ich osadnictwo na Grenlandii. Przypomnę ponownie: nastąpiło to bez żadnego udziału człowieka. Po mrozach zrobiło się na krótko gorąco (cieplej niż w Polsce, skoro powszechnie uprawiano tam winogrona), a potem znów nagle zamarzło i tak jest do dzisiaj, tyle, że po ostatnim chwilowym ociepleniu pozostała jednak nazwa: Zielone Ziemie, które dzisiaj są przeważnie białe... (napisałem „chwilowym” gdyż 200-300 lat to właściwie nawet nie chwila, ale bardziej jak mgnienie oka dla procesów klimatycznych mierzonych w dziesiątkach tysiącleci).

       Jak więc „zieloni” i inni „bojownicy o klimat” tłumaczą ten grenlandzki wybryk klimatyczny? Anomalią. Przypadkiem. A najczęściej wcale tego nie tłumaczą, pomijając to tak, jakby nigdy się nie wydarzyło i po sprawie. Podobnie jak pomijają w swych publikacjach wszystkie inne podobne wydarzenia, a których w tylko znanej nam historii były dziesiątki, a może nawet setki. Nie żartuję, proszę to sprawdzić samemu. Nigdzie w ich publikacjach nie znajdziecie informacji choćby o lepiej znanych (bo nie aż tak odległych w czasie) wielokrotnych „anomaliach” tzw. Małej Epoki Lodowcowej z okresu średniowiecza, gdy tzw. „klimat” na północnej półkuli chwilowo oziębiał się do tego stopnia, że zaczęło brakować żywności i wybuchały klęski głodu.
Po 2007 roku - gdy konferencje „klimatyczne”, oczywiście obsadzone przez samych „bojowników o klimat” ujednoliciły i uaktualniły swe opinie - nawet i te informacje zaczęły być rozmywane i zmieniane pod wpływem najnowszych wytworów ichniej propagandy do tego stopnia, że dzisiaj nikt już nie potrafi nawet wskazać konkretnego okresu trwania MEL (sprawdź samemu w np. Wikipedii i koniecznie porównaj tam informacje w kilku językach), a wcale nie zdziwię się, gdyby w najbliższych latach po prostu nie usunęli wszelkich informacji na ten temat i już - będzie po kłopocie...
Zapewne pomyślałeś sobie, Drogi Czytelniku, że przesadzam, bo nie można tak po prostu usunąć informacji?
W tym miejscu jednak zapewniam Cię, że można - i jest to bardzo często praktykowane, a już szczególnie przez „bojowników o klimat”!
Już podaję przykład: jeśli masz trochę więcej niż 20 lat, to z pewnością pamiętasz jeszcze histerię z tzw. dziurą ozonową z końca ubiegłego wieku. Ówczesne prognozy twierdziły, że najdalej około 2010-2015 roku zostaniemy wręcz spaleni przez radioaktywne promieniowanie słoneczne, gdyż nad całą półkulą północną zabraknie powłoki ozonowej, dotąd chroniącej nas przed tymi promieniami. A zanikanie ozonu miało być spowodowane przede wszystkim gazami wiążącymi ozon w atmosferze - nie będę tu przytaczać szczegółów które można samemu łatwo wyszukać w sieci - a które są oczywiście wynikiem przemysłu zatruwającego środowisko. Jednym z najbardziej szkodliwych miał być freon (CFC - z ang. Chlorofluorocarbon), jakiego od chyba 100 lat używano we wszystkich urządzeniach chłodniczych, a więc przede wszystkim lodówkach, zamrażarkach i klimatyzacji w samochodach, biurach i domach. Cały zachodni świat w panice doprowadził do błyskawicznego zaprzestania używania freonu, wszystkie lodówki i klimatyzatory przeszły na gaz bezfreonowy (CFC-Free) i o wszystkim zapomnianoby, gdyby parę lat później nie wyszło na jaw, że w samych tylko Chinach ok. 75% takich urządzeń nadal używało freon, bo jest tańszy! Co gorsza, w Indiach ten odsetek okazał się jeszcze wyższy. Przypomnę w tym momencie, że Chiny i Indie razem wzięte to większa część całej ludzkości, a więc gdy MY, jakaś 1/4 ludzkości dobrowolnie przepłacaliśmy za wszelkie urządzenia chłodniczo-klimatyzacyjne, pozostali przedstawiciele naszego gatunku mieli to głęboko w d...e i dalej używali „przestarzałych” technologii szkodliwych dla Ozonu (i zapewne nadal robią to do dziś, o czym każdy, kto był w Indiach mógł samemu przekonać się na własne oczy jeśli tylko chciał, gdyż np. tylko hotele dla zachodnich turystów wyposażone są tam w CFC-Free lodówki, a przeciętny Hindus nawet o czymś takim nigdy nie słyszał).
A co na to tzw. „dziura ozonowa”?
Ano nic. Jak była, tak jest.
Czasami trochę powiększa się, czasami pomniejsza, z - podobno - tendencją do powiększania, ale pomimo oficjalnych alarmów ówczesnych „bojowników o klimat” że ozon zupełnie zaniknie jeśli natychmiast nie przestaniemy używać freonu i wszyscy zginiemy najdalej w 2015 roku - jakoś ozon nie zniknął. I to wbrew temu, że nawet dzisiaj, w roku 2017, duża część ludzkości nadal używa urządzeń z freonem...
Ale miało być o znikających informacjach i w tym momencie dochodzimy do sedna. Gdy nieliczni podejrzliwi naukowcy zażyczyli sobie pewnego razu, aby udostępniono im wszystkie dane na których bazowano te katastroficzne prognozy z końca ubiegłego wieku, okazało się wtedy, że takie dane nie istnieją, bo - jako "old data", czyli stare dane - podobno zostały już usunięte z komputerów!
Nie tylko mnie wydaje się bardziej prawdopodobne jednak, że dane te po prostu nigdy nie istniały. I w tym leży właśnie największy problem, jaki mają nieliczni jeszcze, niezależni i rzetelni naukowcy, którzy chcieli je sprawdzić, bo jak można udowodnić, że coś jest fałszywe, jeśli to coś rzeczywiście nigdy nie istniało od samego początku?
        Oczywiście w bardziej rozsądnych czasach - np. 50 czy 100 lat temu - brak danych potwierdzających jakiekolwiek wyliczenia natychmiast zaklasyfikowałby takie informacje do gatunku literatury science-fiction, ale, niestety, nie żyjemy w normalnych czasach, lecz w czasach wściekłej tyranii politycznej poprawności i obecnie nie można już nawet stwierdzić, że np. głupiec jest głupi, bo może to przecież urazić delikatne uczucia głupca i można za to nawet trafić do więzienia. Tak samo twierdzenie, że Czarni ludzie są czarni nie jest już stwierdzeniem faktu, lecz przejawem rasizmu. Co prawda nikogo jeszcze nie zamknięto za twierdzenie, że „walka o klimat” to oszustwo, ale będzie to prawie napewno uważane za co najmniej „oszołomstwo” przez większość ludzi i jestem przekonany, że już wkrótce „bojownicy o klimat” wymuszą wprowadzenie karalności za szerzenie „kłamstwa klimatycznego”.
Ponieważ w obecnych czasach nikomu nie chce się już nawet samemu sprawdzać żadnych informacji podawanych im przez główne ścieki propagandy, dlatego już co najmniej 10% ludzkości wierzy w to, że Ziemia jest płaska, a aż 25% nie wierzy w lądowanie na Księżycu - i to przede wszystkim na tzw. Zachodzie! Nie można więc dziwić się, że wielu ludziom - szczególniw młodym - namieszano w głowach już do tego stopnia, że pogubili się zupełnie. Ludzkość głupieje, cywilizacja zachodu jest od pewnego czasu celowo ogłupiana i powoli sprowadzana na powrót do poziomu średniowiecza. Widać to przecież wyraźnie. Takie mamy dzisiaj czasy, ale to też osobny temat...

        Podobnie do dziury ozonowej było z globalnym ociepleniem, bo tak właśnie na początku tego wieku „zieloni” nazywali „zmiany klimatyczne”, a nazwę „globalne ocieplenie” porzucono jak brudną szmatę gdy tylko na świecie zaczęło robić się coraz chłodniej zamiast coraz cieplej, a dane „bojowników o klimat” przestały nagle pasować do ich nawoływań o katastroficznym „globalnym ociepleniu” (które też miało na końcu albo wyprażyć wszystkie ziemie uprawne, albo też miał nas zalać potop spowodowany topniejącymi lodowcami). Dlatego nagle przestali używać zwrotu „globalne ocieplenie” i idąc po rozum do głowy zaczęli używać nowego zwrotu, bardziej ogólnikowego, pasującego już do wszystkich możliwych, obecnych i przyszłych zmian klimatu - czyli właśnie hasła „zmian klimatycznych”.
Największe gniazdo naukowych oszustów i zarazem „bojowników o klimat”, obecnie znane pod nazwą CRU - Climate Research Unit (Wydział Badan Klimatycznych) Uniwersytetu Wschodniej Anglii, światowa wyrocznia wszystkiego o „zmianach klimatycznych”, została przyłapana w 2009 roku na braku jakichkolwiek danych, na których od lat 90. niby-to bazowali swoje obliczenia. Oficjalnie dane te zostały zniszczone z powodu braku środków przechowywania danych! Chciałbym przypomnieć w tym miejscu, że wymyślony jeszcze w latach 80. pojedynczy Compact Disc był w stanie pomieścić pojemność kilku opasłych encyklopedii lub zawartość ok. 500 dyskietek danych na raz, więc tłumaczenie się brakiem dyskietek przez uniwersytet jest po prostu kłamstwem w żywe oczy.
Od tego czasu wiele osób - nie tylko naukowcy - zaczęło przyglądać się danym i wykresom przedstawianym przez „naukowców” z obozu „bojowników o klimat” i co się okazało? W każdym bez wyjątku badanym przypadku znaleziono liczne „nieścisłości”, a nierzadko odrażające wręcz manipulacje danymi - zawsze robionymi w taki sposób, aby potwierdzały opinie „bojowników o klimat”. Przytoczę tylko jeden przykład, który jest stosunkowo łatwiejszy do sprawdzenia samemu, a zarazem jakże typowy.
Z artykułu „Wymyślanie historii klimatu Islandii od nowa”:
Rozpoczynając od końca MEL na obszarze całej Islandii notowano ciągły wzrost temperatur, których kulminacją był wyjątkowo gorący rok 1939. Na wykresach jednak celowo obniżono go do średniego poziomu, aby ukryć tę anomalię i nie pozwolić, aby 1939 wyraźnie górował nad oficjalnie rekordowym rokiem 2003, co tłumaczono potem pomyłką. Jednak po szczegółowej analizie temperatur wszystkich dostępnych dni stało się oczywiste, że rzeczywiste wartości temperatur zostały masowo obniżone we wszystkich latach przed 1970 rokiem, i dokonano tego jedynie po to, aby wykazać, że obecne ocieplenie jest jakoby jedyną anomalią od 1880 roku.
Podczas sprawdzania wyszło też na jaw, że początkowe lata 1960-te, które były w Islandii wyjątkowo mroźne z powodu Oscylacji Północnoatlantyckiej (NAO), zostały w całości usunięte, dzięki czemu na wykresie lata te nie odstają od pozostałych.

Euan Mearns, Re-writing The Climate History of Iceland, 2015
Oczywiście żadne media głównego ścieku nigdy o tym nie wspomniały, a tak brutalnie skompromitowany CRU działa do dzisiaj i nadal pichci swoje wyssane z palca pseudonaukowe informacje. Właśnie zajrzałem na ich witrynę i co widzę na głównej stronie: przerażający wykres mający udowadniać, że obecne ocieplenie - tak tak, ocieplenie (pomimo, że nie tylko moim zdaniem wiosny i lata są dużo chłodniejsze niż dawniej) jest „anomalią” „zmian klimatycznych”.
Proszę popatrzeć na stworzony przez nich wykresik
(klik w obrazek po większy)

Nawet zakładając, że wszystkie dane w nim przedstawione są rzeczywiste, każdemu, kto choć trochę zgłębił to zagadnienie rzuci się w oczy data początkowa wykresu: rok 1850.
Tym, którzy nie wiedzą o co chodzi zacytuję taki fragment z Wikipedii:

W Alpach podczas MEL lodowce osiągnęły maksima [...]  w 1820–1850 r

Wykres ten rozpoczyna się więc od Małej Epoki Lodowcowej, która według nich samych była jeszcze do niedawna także „anomalią” - ale oczywiście o tym już nigdzie nie ma tam nawet wzmianki, bo popsułoby to tak fajnie wyglądający i jakże przerażająco rosnący wykres, a komuś logicznie myślącemu mogłoby nawet przyjść do głowy, że skoro  początek wykresu rozpoczął się jedną „anomalią” z 1850 r. przechodząc do stanu „normalności” po ok. 75 latach, to możliwe jest, że druga „anomalią” kończąca wykres w obecnych czasach być może i ona przejdzie do stanu „normalności” za ok. 75 lat, bo na to wskazywała tworząca się na wykresie sinusoida - czyli, że być może mamy do czynienia z wydarzeniem cyklicznym...
        Nie wspominając już nawet o tym, że wiedza wszystkich takich „bojowników o klimat” jak CRU i ich pseudonaukowcy jest tak znikoma o rzeczywistych przyczynach, skutkach i samych „zmianach klimatycznych”, że jest to aż niewiarygodne. I w żadnym wypadku nie podważam w tym miejscu ich kwalifikacji, chodzi mi jedynie o zakres dostępnych im danych, gdyż proszę sobie uświadomić często pomijany fakt, że najstarsze dostępne informacje o samej tylko temperaturze powietrza pochodzą jedynie z ostatnich 100-130 lat! Owszem, istnieją szczątkowe informacje nawet sprzed 300 lat, ale pochodzą one tylko z raptem paru miast na świecie i nie są nawet pewne, gdyż nierzadko nie wiadomo gdzie dokładnie i w jakich warunkach pomiary te zostały dokonane. Możliwe są też dane uzyskane innymi sposobami, nie są one jednak dokładne. Jedyne absolutnie pewne informacje i dane, na jakich ci „naukowcy” mogą opierać - i opierają - swe wszystkie prognozy o zmianie temperatur pochodzą najdalej z ostatnich 100-kilku lat, gdyż dopiero od końca lat 1800-ch zaczęto na poważnie notować temperaturę powietrza na świecie.
Teraz proszę pomyśleć: co to jest 100 lat w porównaniu z rzeczywistymi cyklami zmian klimatów trwającymi nawet kilka tysięcy lat? To tak, jakby mrówka chciała mierzyć Księżyc za pomocą źdźbła trawy.
I dodam jeszcze, że ta jakże fragmentaryczna wiedza o temperaturach powietrza to de facto najlepiej udokumentowane dane, jakie posiadają! Z innymi danymi jest o wiele gorzej, gdyż np. jeszcze 100 lat temu nawet nie wiedziano o istnieniu powłoki ozonowej. A mimo to „naukowcy” z CRU twierdzą z absolutną pewnością, że „dziura ozonowa” kiedyś nie istniała i powstała dopiero obecnie, i tylko z powodu ludzkiej działalności i CFC. Dokładnie tak samo, jak mrówka-naukowiec, która byłaby przekonana dzięki przeliczeniom bazowanym na rozmiarze znanego jej ździebełka trawy, że Księżyc nie może być większy od lasu dookoła jej mrowiska...

        Dlaczego więc ten cały pseudonaukowy bełkot poparty wyssanymi z palca danymi ma tak wielkie poparcie rządów? (dodam: z wyjątkiem rządów Chin i USA) Odpowiedź jest prosta: gdyż jest to związane z dodatkowymi dochodami dla tych rządów.
Proszę przyjrzeć się paliwom ropopochodnym, a właściwie samej benzynie. Pierwsza redukcja zanieczyszczeń nastąpiła dzięki przejściu prawie całego świata na benzynę bezołowiową, ale że nie udało mi się znaleźć żadnych wiarygodnych źródeł informacji z konkretnymi danymi zakresu obniżenia zanieczyszczeń uzyskanych dzięki używaniu benzyny bezołowiowej, nie możemy tego brać pod uwagę (tak, wiem - panowie z CRU zapewne przyjęliby w tym miejscu jakąś liczbę wziętą z sufitu - ale ja nie jestem z CRU). Kolejnym krokiem były obowiązkowo instalowane we wszystkich samochodach katalizatory, które usuwają nie mniej jak 70%, a niektóre aż do nawet 90% zanieczyszczeń (informacja za IPA). Tak więc nawet gdyby liczba pojazdów spalinowych podwoiła się na całym świecie (a przecież jeszcze do tego nie doszło) to suma wydzielanych przez nie zanieczyszczeń i tak musi być obecnie niższa niż 20 lat temu.
Wszyscy „bojownicy o klimat” twierdzą jednak, że silniki spalinowe nie tylko, że nadal ogromnie zatruwają środowisko, ale też, że zatruwają je dzisiaj bardziej niż kiedyś, bo jest ich więcej... a więc mamy następne, ewidentne kłamstwo, którego nikt nawet nie raczy sprawdzać. Jednak nie o kolejnych kłamstwach „bojowników o klimat” chcę teraz pisać, gdyż jest ich tak wiele, że musiałbym napisać książkę aby podzielić się z Czytelnikiem tylko tym, co wiem (a przecież jak wiele musi być jeszcze dla mnie nieznane - nowe fakty wypływają na jaw prawie codziennie) i myślę też, że jak na potrzeby jednego felietonu przedstawiłem tych kłamstw już wystarczająco dużo, aby ktokolwiek logicznie myślący mógł im jeszcze ufać.
Powróćmy więc do pytania: dlaczego więc rządy państw zachodnich - bo tylko te kraje mają dość pieniędzy do wyrzucenia w błoto na „walkę o klimat” - tak usilnie popierają te wszystkie bzdury? Krótka odpowiedź: jak zawsze, gdy nie wiadomo, o co chodzi, to z pewnością chodzi o pieniądze. A dokładniej - o Twoje pieniądze, Drogi Czytelniku.
Jest to forma dobrze ukrytego przed Twoimi oczami, dodatkowego opodatkowania Ciebie i twojej rodziny.
Owszem, jakaś część z tych pieniędzy być może rzeczywiście trafia na ochronę środowiska, ale jestem przekonany, że w ogromnej większości stanowi to po prostu jeden z dochodów dla budżetu państwa w którym mieszkasz - w Polsce mniejszy, w USA jeszcze mniejszy, ale już w Niemczech całkiem zauważalny. I dlatego właśnie Niemcy są ostatnio tak wielkim orędownikiem opodatkowania wszystkiego i wszystkich pod przykrywką „zmian klimatycznych” i domagają się, aby np. Polska płaciła za „prawo do zanieczyszczania atmosfery” ze swych elektrociepłowni węglowych, pomimo, że polskie E-C od dawna posiadają nowoczesne filtry i technologie, dzięki którym podobnie jak współczesne samochody emitują o wiele mniej zanieczyszczeń niż to było np. 20 lat temu... i w tym jest najlepszy dowód, że w rzeczywistości nikomu z „bojowników o klimat” nie chodzi o żadne górnolotnie brzmiące hasełka i frazesy jakimi wypychają swoje pyski, ale o zwykłe, śmierdzące pieniądze. Twoje i moje pieniądze.

        Chciałem na tym zakończyć, ale należy też wspomnieć o ogromnym przekręcie związanym z „walką o klimat”, jaki w ostatnich latach rozplenił się w niektórych bogatszych państwach - głównie w USA, Wielkiej Brytanii i Kanadzie. Jest to pochodna, można powiedzieć, że „odprysk” lub „złote jajo” jakie przy okazji trafiło się „bojownikom o klimat”. Chodzi o tzw. „energię odnawialną”.
Rządy tych państw zadecydowały, że będą dotować (czyli dopłacać z pieniędzy podatników) produkcję „energii odnawialnej”, do której początkowo zaliczano np. skandaliczne marnotrawstwo żywności przerabianej na olej napędowy (nikt nigdy nie podał dokładnie, ile np. litrów wody pitnej trzeba było zużyć na wyhodowanie odpowiedniej ilości rzepaku, aby zamienić je na litr oleju napędowego). „Zielona ropa” bardzo szybko odeszła do lamusa gdy społeczeństwa tych krajów zwróciły uwagę na tak jawne marnotrawstwo zasobów w imię „boju o klimat”, jednak pozostały po niej przepisy prawne i rozporządzenia o dotacjach (dzięki którym cały ten proceder był możliwy; gdyby nie ogromne dotacje rządowe dla producentów rzepaku czy kukurydzy w Kanadzie i Niemczech, gdyż rzeczywisty koszt wytworzenia bioplaiwa z roślin jest gigantycznie wysoki, o czym jednak żaden z rządów nigdy wspomni w broszurach zachwalających te niezmiernie kosztowne wymysły).
Szybko w tę lukę po producentach rzepaku wcisnęli się producenci wiatraków, a po nich producenci paneli słonecznych i doprowadzili do tego, że tzw. „niezależny producent” „odnawialnej energii” może na tym nieźle zarobić - dzięki czemu oni, producenci tychże urządzeń, także nieźle zarobią. Otóż w krajach tych państwo płaci takim „niezależnym producentom” od 150% do 300% aktualnej ceny energii elektrycznej, a więc jeśli (przykładowo) energia elektryczna w danym terenie kosztuje 1 złoty za 1 kilowat - rząd płaci takim „niezależnym producentom” od 1,50zł do 3zł za każdy kilowat.
Jak wszyscy wiemy, w ostatnim dziesięcioleciu energia elektryczna ogromnie podrożała na całym świecie (i jest to bezpośredni efekt ukrytych „zielonych” podatków), więc „odsprzedawanie” jej przez „niezależnych producentów” stało się niezłym środkiem dochodu, niezależnie od ogromnych kosztów urządzeń, gdyż w niektórych krajach i stanach nawet i to można sobie odciągnąć od swoich dochodów. I w tym leży pies pogrzebany - bo aby móc sobie „odjąć” od dochodów gigantyczne koszty wiatraków (miliony dolarów), lub choćby nawet o wiele tańszych paneli słonecznych na dachu domu (od dziesiątek do setek tysięcy dolarów za instalację) to przede wszystkim trzeba przecież najpierw mieć dochody liczone w milionach, prawda?
Dlatego jest to kolejny „demokratyczny” przekręt, gdyż wiadome było od początku, że takie dotacje z pieniędzy podatników będą szły tylko do tych, którzy są już i tak bogaci, finansując im zakup urządzeń - a potem jeszcze płacąc im za wyprodukowaną energię po zawyżonych celach, wszystko oczywiście w ramach „walki o klimat” i finansowane z TWOICH i moich pieniędzy...

        A po tym wszystkim, jakby jeszcze było im mało, takie jedno „zielone” ścierwo z drugim jeszcze napisze książkę i zrobi film o tym, jak TY powinieneś dbać i oszczędzać, podczas gdy on sam zużywa w jednym tylko ze swych kilku wielkich domów więcej energii w ciągu tygodnia, niż ty przez cały rok. I - co nawet nie jest śmieszne - wielu z tzw. zwykłych ludzi to kupi, obejrzy, i jeszcze przyzna mu rację. Ręce opadają. Po co więc nawet próbować uświadamiać głupców, którzy sami chcą być ogłupiani?


© DeS
(Digitale Scriptor)
27 maja 2017
specjalnie dla: Ilustrowany Tygodnik Polski ☞ tiny.cc/itp2











Ilustracje © brak informacji

2 komentarze:

  1. Zgodnie z życzeniem Autora komentowanie felietonu zostało zablokowane.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ponieważ otrzymałem dużo więcej wiadomości i e-poczty niż zwykle (głównie wyzwisk od debilków zielonego koloru i trochę narzekań na zablokowanie komentowania - ale też parę rzeczowych argumentacji) zdecydowałem się wyjaśnić kilka rzeczy w formie tego komentarza.

    Przede wszystkim - jestem jak najbardziej ZA szeroko pojętą ochroną środowiska. Ochrona flory i fauny nie tylko polskiej, ale wszędzie na świecie, moim zdaniem po prostu musi stać się jednym z najważniejszych celów rządów wszystkich państw świata w tym stuleciu. Jeśli nie nastąpi to przed końcem XXI wieku ludzkość najprawdopodobniej doprowadzi się do samozagłady.
    Jednak „walka z klimatem” to nie jest żadna ochrona natury. Jak chyba już dość dosadnie wyszczególniłem w powyższym felietonie, jest to gigantyczna manipulacja społeczeństwami zachodu, wielkie oszustwo na pograniczu międzynarodowej konspiracji poparte wyssanymi z palca badaniami „naukowymi” i dzisiaj jest to już tak bezsporny fakt, że nawet nie mam zamiaru podejmować jakiejkolwiek dyskusji z wyznawcami kultu „walki z klimatem”, gdyż uważam, że podobnie jak z małpami, które potrafią nagle nasrać gdziekolwiek i kiedykolwiek - tak samo po idiotach należy posprzątać jak najszybciej i bez wdawania się z nimi w jakiekolwiek dyskusje. Wszak tylko głupiec dyskutowałby z małpami lub idiotami, prawda?
    I to właśnie było jedynym powodem mojej prośby o zablokowanie komentarzy, gdyż nie mając zamiaru odpowiadać na idiotyczne cytaty z propagandy CRU (jakimi zawsze szafują w takich dyskusjach zielone debilki) tylko zaoszczędzam sobie i Wam czasu.
    Digitale Scriptor (DeS)
    1 czerwca 2017

    OdpowiedzUsuń
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2