Przede wszystkim opiekuńcze ( czytaj opresyjne ) państwo ratuje dzieci przed ich rodzicami, ich wpływem, ich wychowaniem, przebywaniem w ich domu. Poczynając od wszelkich kart praw dziecka podważających zasady wychowawcze rodziców, przez różne formy zajęć propagujących zboczenia płciowe , a kończąc na fizycznym wyrywaniu dzieci z ich biologicznej rodziny, aby oddać je do rodziny zastępczej, która z tego procederu czyni sobie źródło łatwego zarobku,
albo umieścić w domu dziecka gdzie dziecko spotyka się z wszelkimi formami przemocy ze strony rówieśników i personelu. Nie rozczulają mnie krokodyle łzy nielicznych oddanych swemu zajęciu urzędowych opiekunów dzieci. Ich ofiarność i dobra wola nie przywróci życia dwójce dzieci bestialsko zatłuczonych na śmierć przez zastępczych opiekunów w Pucku, które odebrano matce tylko dlatego, że była niezamożna. „ Może jesteśmy biedni ale przynajmniej by żyły”- powiedziała w sądzie starając się o zwrot pozostałej trójki dzieci. Dlaczego poza tym sąd- najczęściej blondynka w todze albo prymitywna kurator, czyli osoba, która nie potrafiła sobie znaleźć lepszego zajęcia niż łażenie po cudzych domach i wtrącanie się w cudze sprawy, mają decydować o standardach naszego życia? Znam przypadek, gdy pani kurator usiłowała zmusić rodzinę do wymiany desek podłogowych na bardziej odpowiadające jej gustom obrzydliwe panele. Michałek odebrany ojcu tylko dlatego, że w jego domu nie było bieżącej wody zginął utopiony w Wiśle przez konkubentów matki narkomanki. „ Nałykał się tej wody do woli” – powiedział w sądzie rozżalony ojciec na co usłyszał od blondynki w todze: „ proszę nie ironizować, to sąd a nie kabaret” . Rządy dobrej zmiany zakazały wprawdzie odbierania dzieci z powodu biedy, nadal jednak dzieci są odbierane z powodu rzekomych zaniedbań wychowawczych albo nie odpowiadającego standardom sądu stylu życia ich rodziców. Odebrano niedawno syna otyłej kobiecie zmuszając ją do drastycznej terapii przez resekcję części żołądka. Powiedzmy to wprost. Sposoby życia mogą być rozmaite. Mamy prawo mieć w mieszkaniu muszki owocówki, oraz śmiecie na podłodze, a nasz body mass index ma prawo przekraczać 40. To nasza i tylko nasza sprawa.
Grupie ludzi dobrej woli udało się pomóc dziewczynie, która przed dobrodziejstwem państwa polskiego uciekła aż za granicę. Szlachetny sąd rodzinny w trosce o dobre samopoczucie ojca tych dzieci, niebezpiecznego kryminalisty nakazał matce regularnie przywozić je na wizyty do więzienia.
Tym samym ludziom udało się uratować przed przymusowym umieszczeniem w domu opieki panią Teresę, której jedyną wadą było, że zbierała niepotrzebne rzeczy. Dodajmy, że jej mieszkanko było bardzo potrzebne przewodniczącemu wspólnoty mieszkaniowej dla syna, który się żenił. Zadeklarowaliśmy w sądzie opiekę nad panią Teresą i kontrolę stanu jej mieszkania, a sąd na to przystał. Opieka nie była kłopotliwa gdyż pani Teresa doskonale sobie radziła sama, a nawet brała udział w zajęciach Uniwersytetu Trzeciego Wieku. W domu opieki, (zanim ją z niego wyrwaliśmy), została umieszczona w pokoju z sześcioma osobami w stanie wegetatywnym, przywiązana do łóżka i – dla wygody personelu-założono jej pampers i cewnik. Miała w ten sposób spędzić resztę życia, za co podatnik miał słono płacić, ponieważ jej emerytura była zbyt niska, żeby samodzielnie mogła opłacić tę umieralnię.
Nie udało mi się natomiast uratować przed umieralnią sąsiada pomimo, że zajmowałam się nim ofiarnie zanim trafił w szpony opiekuńczego państwa. Sąd rodzinny nakazał umieszczenie go w domu opieki gdyż pani kurator sądowej nie przypadły do gustu jego mocno zakurzone książki. „ Proszę natychmiast wyrzucić te śmiecie”- powiedziała i nie przyjęła do wiadomości argumentu, że nie tylko nie mam ochoty lecz i prawa tego zrobić. Teraz już wiem, że niepotrzebnie się uniosłam i żeby ratować pana Janusza sprawiając satysfakcję tej prymitywnej babie powinnam ochoczo zacząć wynosić jego albumy i encyklopedie na śmietnik. Pan Janusz przeżył w zakładzie niespełna dwa miesiące, a jego ukochane książki przyjął za darmo antykwariusz i to z wielkiej łaski
Nie udało się nam wreszcie uratować przed śmiercią w domu opieki pani Danuty Hofman, o której pisałam w ostatnim felietonie. Pani Hofman była jedną z ostatnich lokatorek do mu przy ulicy Noakowskiego 12 umieszczonego przez stowarzyszenie lokatorów na liście hańby władz miasta. To jednocześnie lista hańby sądów, które honorowały dokumenty wyprodukowane przez fałszerzy i złodziei kamienic, natomiast zignorowały fakt, że rodzice pani Hofman wykupili przed wojną od właścicieli kamienicy swoje mieszkanie, więc była ona jego prawowitą właścicielką. Losy pani Hofman wpisują się w tragiczne dzieje przedwojennej inteligencji eksterminowanej przez okupantów niemieckich i sowieckich, którego to dzieła dokończyły skutecznie władze PRL – bis. Samozwańczo ukonstytuowana wspólnota mieszkaniowa oskarżała panią Hofman o hodowanie nadmiernej ilości kotów. Gdy to okazało się kłamstwem, bo miała tylko dwa zadbane koty zarzutem stało się karmienia gołębi, których odchody jak twierdzono niszczą granitowy bruk podwórza. Wbrew woli pani Hofman i wbrew protestom cywilizowanych mieszkańców kamienicy założono na jej oknach szpikulce, na które miały się nabijać lądujące na oknach ptaki. Wreszcie udręczona prześladowaniami pani Hofman złamała nogę i wtedy z pełną satysfakcją mogli wkroczyć ratownicy żeby -dla jej własnego dobra - skazać ją na śmierć w przytułku. Faktycznie przeżyła tam tylko kilka tygodni, a jej pamiątki i zabytkowe meble, poniszczone i połamane już na drugi dzień po jej śmierci wylądowały na śmietniku.
Cóż my starzy Warszawiacy możemy powiedzieć władzom ?.
Przestańcie się wreszcie troszczyć o nasze dobro. Tak mało nam już go zostało.
© Izabela Brodacka Falzmann
19 lutego 2017
źródło publikacji: blog autorski
www.naszeblogi.pl
19 lutego 2017
źródło publikacji: blog autorski
www.naszeblogi.pl
Ilustracja © brak informacji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz