Nie pozwól aby przepadły stare fotografie, filmy czy pamiętniki! Podziel się nimi ze wszystkimi Polakami i przekaż do zasobów Archiwum Narodowego IPN!
OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Jak likwidowano świadków „pogromu” kieleckiego...

Komunistyczni sprawcy prowokacji kieleckiej z 4 lipca 1946 r. starali się zrobić wszystko co możliwe, aby zatrzeć ślady popełnionej zbrodni. Przede wszystkim starali się systematycznie likwidować wszystkich tych ważnych świadków zajść, którzy mogli wygadać się i ujawnić komunistycznych mocodawców rzekomego pogromu.
I właśnie to likwidowanie kolejnych niewygodnych świadków wydaje się być szczególnie mocnym potwierdzeniem tezy o tym, że rzekomy pogrom kielecki był starannie zaplanowaną bezpieczniacką zbrodnią. Pierwszą ofiarą ówczesnych nieznanych sprawców był nader znaczący świadek wydarzeń – zastępca szefa Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa w Kielcach ppor. Albert (Fajwisz Alter) Grynbaum. Warto przypomnieć, że właśnie on już dwa dni po „pogromie” – 6 lipca 1946 r. w sprawozdaniu z przebiegu zajść bardzo krytycznie oceniał głównego ich sprawcę ze strony polskiej bezpieki, agenta NKWD majora Władysława Sobczyńskiego i brak zdecydowanej postawy wojska.
W czasie zajść Grynbaum na próżno błagał mjr. Sobczyńskiego o użycie kampanii ze szkoły UB w Zgórsku, co Sobczyński wciąż odwlekał. Przypuszczalnie organizatorzy zbrodni mogli się obawiać, że ppor. Grynbaum może okazać się zbyt dociekliwy w tropieniu sprawców mordu na jego żydowskich rodakach, gdyż nie zdawał sobie sprawy, że zbrodnia była zaplanowana z góry przy udziale takich czołowych żydowskich komunistów jak Jakub Berman.

Tajemnicza śmierć Alberta Grynbauma

Grynbaum zginął w nader podejrzanych okolicznościach już 10 sierpnia 1946 r. Dr R. Śmietanko-Kruszelnicki pisał na ten temat: Zaskakujące (…) są okoliczności jego śmierci. Jest rzeczą niezrozumiałą, że tak ważnego świadka wydarzeń pogromowych (przebywającego prawie od samego początku obok lub w środku obleganego przez tłum budynku, usiłującego bronić znajdujących się tam Żydów, interweniującego w WUBP (Wojewódzkim Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego – przyp. J.R.N.) i będącego świadkiem zachowania się wielu wyższych oficerów sił represji w czasie pogromu, wysyła się służbowo taksówką, bez ochrony, przez tereny powiatu radomskiego, należące wówczas do najbardziej zagrożonych działaniami oddziałów partyzanckich w województwie kieleckim. Samochód z Grynbaumem i towarzyszącym mu H. Ochinem z KW PZPR został zatrzymany przez partyzantów, a następnego dnia obaj zostali zastrzeleni. Dr Śmietanko-Kruszelnicki wskazuje przy tym, że oddział ppor. „Dołęgi”, który zastrzelił Grynbauma i Ochina podlegał nierozpoznanej bliżej Komendzie Okręgu Narodowego Związku Zbrojnego (…) Wątpliwości co do zakwalifikowania tej struktury podziemnej do autentycznego nurtu niepodległościowego sprawiają, że można postawić pytanie, czy śmierć ppor. Grynbauma była przypadkowym i niefortunnym zbiegiem okoliczności, czy też został on „wystawiony” partyzantom. Jego śmierć bardzo ograniczyła możliwości rekonstrukcji przebiegu antyżydowskich zajść w Kielcach (podkr. – J.R.N.).
Warto w tym momencie przypomnieć, co pisał na temat tej śmierci prawdziwie uczciwy autor żydowski, b. oficer Informacji Wojskowej LWP Michał Chęciński. To on w wydanej w 1982 r. książce Poland: Communism, nationalism, anti-semitism, oskarżając NKWD o przygotowanie zbrodni kieleckiej, jako pierwszy wskazał na jej głównego sprawcę – oficera sowieckiego wywiadu Michaiła Aleksandrowicza Diomina. Pisząc o tak tajemniczym, a tak wygodnym dla sprawców zbrodni kieleckiej zabójstwie Grynbauma, Chęciński stwierdził m.in.: Nie ulega wątpliwości, że Grynbaum wiedział wiele, jeśli nie za wiele, o kulisach pogromu. Miał liczną agenturę wśród mieszkańców Kielc i zapewne próbował po pogromie ustalić wiele zagadkowych szczegółów, co należało zresztą do jego obowiązków służbowych.

Inne tajemnicze zgony świadków „pogromu”

Chęciński pisał w cytowanej książce również o dalszych nader tajemniczych zgonach ważnych świadków kieleckiej zbrodni: W dziwnych okolicznościach zginęli też inni wtajemniczeni świadkowie pogromu. Wkrótce po tych tragicznych wydarzeniach ginie, otruty w szpitalu, kierowniczy pracownik WUBP Kielce, Majewski, przedwojenny komunista, znany z uczciwości i bezkompromisowości. Pielęgniarz, który otruł Majewskiego, umiera tego samego dnia, gdy nadchodzi ekspertyza potwierdzająca, że Majewski został otruty. Ten splot dziwnych okoliczności nie został do dziś wyjaśniony.
Wiele mówi o postępowaniu władz komunistycznych fakt, że uniknął jakiejkolwiek kary, pomimo przejściowego aresztowania, szef WUBP major Władysław Sobczyński – główny wspólnik ze strony kieleckiej bezpieki sowieckiego majora Diomina, organizatora prowokacji kieleckiej. Co więcej, Sobczyński został później nawet ambasadorem PRL-u w Sofii. Na tle całej późniejszej kariery mjr. Sobczyńskiego tym bardziej dają do myślenia represje, które uderzyły w ówczesnego komendanta MO ppłk Wiktora Kuźnickiego. Podobnie jak jego zastępca mjr Kazimierz Gwiazdowicz i mjr Sobczyński, ppłk Kuźnicki był oskarżony o zaniedbanie obowiązków w dniu zajść, ale przesiedział w więzieniu znacznie dłużej niż oni. Jak pisał M. Chęciński, Sobczyńskiego i Gwiazdowicza uniewinniono i widać było w czasie rozprawy w grudniu 1946 r. zniekształcanie faktów w celu wybielenia Sobczyńskiego i Gwiazdowicza. Zdaniem Chęcińskiego o nieporównanie dużo surowszym potraktowaniu ppłk. Kuźnickiego zadecydowało jego niezastosowanie się do dyktowanych odgórnie reguł gry. Otóż – jak pisał Chęciński: Kuźnicki (…) domagał się, aby jego proces odbył się jawnie i żeby powołano świadków, którzy mogliby dowieść jego niewinności. Zwracał się w tej sprawie do wszystkich możliwych instancji i przełożonych. Ponieważ nikt na jego prośby nie reagował, zaczął w więzieniu głodówkę. Wypuszczono go z więzienia w stanie agonalnym. W domu kontynuował głodówkę. Po kilku tygodniach zmarł.
Red. Krzysztof Kąkolewski pisał w swej podstawowej książce demaskatorskiej o rzekomym pogromie kieleckim Umarły cmentarz: Wiktor Kuźnicki zaczął mówić nieostrożnie, że to, co się zdarzyło w Kielcach, było absolutną prowokacją. Mówił o tym współwięźniom. Kąkolewski nie wykluczał, że w odpowiedzi na tego typu „wyznania” UB poddało Kuźnickiego torturom, tak że z więzienia „powrócił w stanie ruiny fizycznej i psychicznej”. Zmarł w wieku zaledwie 44 lat.
Dość nieoczekiwany tragiczny los spotkał jednak również i b. zastępcę ppłk. Kuźnickiego, majora K. Gwiazdowicza. Po latach utonął – według jednej wersji – w Wietnamie, według innej – w Laosie. Kąkolewski pisał: Powierzono mu (…) ważną misję, ale czy przypadkiem nie po, by jako nosiciela tajemnicy zgładzić potajemnie na obszarze bardzo dalekim od Polski.

Jak zastraszano rzekomo porwanego chłopca

Przez wiele lat blokowano we wszystkich stacjach telewizyjnych emisję nakręconego w 1996 r. filmu dokumentalnego brata Czesława Miłosza – Andrzeja Miłosza „Henio”. Było to wyznanie chłopca, którego rzekome porwanie przez Żydów posłużyło bezpiece do sprowokowania zajść kieleckich. Chłopiec ten – Henryk Błaszczyk przez 50 lat bał się wyznać prawdę z obawy przed zamordowaniem przez ludzi z bezpieki. To, co powiedział, było niesamowite. Okazało się, że jego własny ojciec był ubekiem i wraz z innymi zaprzyjaźnionymi ubekami wspierał prowokację kielecką, a zastraszony Henio był ich narzędziem. Znamienne, że tak ważny, odsłaniający prawdę film pokazano dopiero 18 lat po nakręceniu – w 2014 r. – na mającym bardzo małą oglądalność kanale „Historia”. Pikanterii całej sprawie nadaje fakt, że autor filmów blokowanych przez „nową cenzurę”, Andrzej Miłosz był wyróżniony tytułem „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata” za ratowanie Żydów.
Henio Błaszczyk ciężko zapłacił za to, że był tak niebezpiecznym dla bezpieki świadkiem jej poczynań. W latach 90. doszło do tajemniczego wypadku samochodowego, w którym o mało co nie zginął. Wyszedł z niego ze wstrząsem mózgu, złamaną ręką i uszkodzeniem kręgosłupa. Sprawczyni wypadku, jakoby pracownik ambasady polskiej w RFN, zniknęła. Na listy poszukujące jej nie otrzymano odpowiedzi.

„Kielecki Rejtan” – prokurator Jan Wrzeszcz

Szczególnie obrzydliwą formą rozprawy z człowiekiem, który w niewygodny dla władz sposób drążył sprawę zbrodni kieleckiej, było zaszczucie i doprowadzenie do przedwczesnej śmierci prokuratora wojewódzkiego Jana Wrzeszcza. Na wieść o oblężeniu żydowskiego domu na Plantach natychmiast udał się on na miejsce, chcąc, zgodnie z obowiązującym wówczas jeszcze prawem przedwojennej RP, przejąć władzę nad aparatem policyjnym i wojskiem zgromadzonym wokół budynku i przywrócić porządek. Na próżno domagał się od wojska rozproszenia tłumu albo przynajmniej wywiezienia wszystkich oblężonych Żydów samochodami pod eskortą. Oficerowie wprost stwierdzili, że nie wydadzą takiego rozkazu. W dokumencie o wydarzeniach, sporządzonym po tragedii lipcowej 1946 r. i przechowywanym w Kurii Diecezjalnej w Kielcach, napisano m.in. o wypadkach po przybyciu prokuratora J. Wrzeszcza: Całą akcją kierowało UB (…) prokuratorowi powiedziano, że jest niepotrzebny, gdyż akcją kieruje UB. Po tym fakcie prokurator złożył oficjalny raport do Województwa i Ministerstwa, zaznaczając, że odpowiedzialność za wypadki kieleckie spada wyłącznie na Urząd Bezpieczeństwa.

Dzień później prokurator J. Wrzeszcz uczestniczył w Łodzi w Zjeździe Delegatów Związku Zawodowego Pracowników Sądowych i Prokuratorskich RP jako prezes Okręgu Kieleckiego tego związku. Pisał o tym później m.in.: Zgłoszona została rezolucja potępiająca mord kielecki, dokonany „przez czynniki reakcyjne” oraz zawierająca stwierdzenie, że mord ten okrywa hańbą cały naród polski (…) W dyskusji zabrałem głos, mówiąc, że nie należy w rezolucji przesądzać, kto dokonał mordu, gdyż jeszcze dochodzenie nie ustaliło tego, a my jako sędziowie i prokuratorzy jesteśmy przyzwyczajeni do wydawania wyroku po dokładnym zbadaniu dowodów (…) Następnie powiedziałem, że hańba, jaka spada na nas, jest niezawiniona przez ten naród. Stoję bowiem na stanowisku odpowiedzialności indywidualnej, zgodnie z nowoczesną teorią prawa karnego i obowiązującym u nas kodeksem karnym. Zbiorowa odpowiedzialność była bronią hitleryzmu i nasz naród oraz naród żydowski najbardziej odczuli skutki tej odpowiedzialności na sobie. Za zbrodnię chuliganów oraz niedołęstwo pewnych czynników nie może spadać odpowiedzialność na cały naród. Przemówienie moje spotkało się z gorącym przyjęciem całej sali.

Już kilka dni później prokuratora Wrzeszcza gwałtownie zaatakowano w organie KW PZPR „Głos Robotniczy” w artykule pt. Łajdactwo, nazywając go prokuratorem – obrońcą czarnej sotni (a więc grup antysemicko-szowinistycznych w stylu tych inspirowanych niegdyś przez carską Ochranę). Jeden z najgorszych politruków pochodzenia żydowskiego, stalinizator wymiaru sprawiedliwości, były agent NKWD, a w 1946 r. wiceminister sprawiedliwości, Leon Chajn zaatakował prokuratora Wrzeszcza, insynuując, jakoby bronił on morderców z Kielc. Wrzeszcza natychmiast zawieszono w pełnieniu funkcji prokuratorskich. Zapowiedziano wytoczenie mu postępowania dyscyplinarnego, ale nic takiego się nie stało. Prokurator Wrzeszcz zdecydował się na odejście z aparatu sprawiedliwości i przejście do adwokatury. Został radcą prawnym kurii kieleckiej i osobiście biskupa kieleckiego Czesława Kaczmarka. Bezpieka nie zapomniała jednak o nim. Wraz z rozpoczętą później akcją przeciwko ks. bp. Kaczmarkowi aresztowano również i byłego niepokornego prokuratora. Przesiedział dwa lata na Mokotowie, gdzie przeszedł niezwykle brutalne śledztwo. Według relacji jego syna, zmarł przedwcześnie, świadomie zarażony gruźlicą (zamknięto go w więzieniu wraz z umierającym Niemcem, który miał ostatnią fazę otwartej gruźlicy). Według relacji syna prokuratora Wrzeszcza w momencie przyjmowania jego ojca po przywiezieniu go z Kielc na Mokotów oficer bezpieki powiedział mu od razu „na przywitanie”: Ty już stąd nie wyjdziesz. Tak traktowano w stalinizowanej Polsce prawdziwych polskich patriotów!

Prokurator Jan Wrzeszcz był prawdziwym bohaterem ówczesnych ponurych stalinowskich czasów. Za swój wytrwały opór w obronie prawdy i dobrego imienia Polski i Polaków prokurator ten powinien być nazwany „kieleckim Rejtanem”. Apeluję do władz miasta Kielce o jak najszybsze uhonorowanie bohaterskiego prokuratora przez nadanie jego nazwiska nowej ulicy. Bardzo na to zasłużył! Myślę też, że pięknym gestem ze strony prezydenta Andrzeja Dudy byłoby jak najszybsze pośmiertne uhonorowanie prokuratora Jana Wrzeszcza jednym z najwyższych polskich odznaczeń.


© Jerzy Robert Nowak
22 lipca 2016
źródło publikacji: „Warszawska Gazeta”
www.warszawskagazeta.pl





Ilustracja © Grzegorz Pietrzak / Wikipedia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2