„W nadchodzącej wojnie, której skala i skutki będą z pewnością nie mniejsze od dwóch wojen światowych poprzedniego stulecia, Polska powinna za wszelką cenę zachować zbrojną neutralność. Winna ją zatem jak najspieszniej zadeklarować. Pilna jest potrzeba złożenia przez Warszawę deklaracji pokojowych intencji: o braku jakichkolwiek roszczeń, pretensji, zaszłości, które miałyby być rozwiązywane na drodze innej niż dyplomatyczna – z oczekiwaniem wzajemności ze strony naszych najbliższych sąsiadów i z wezwaniem całej wspólnoty międzynarodowej do respektowania suwerenności narodu polskiego na własnym terytorium. Obowiązek podjęcia takich stanowczych kroków oraz odpowiedzialność za ewentualne zaniechanie spada na najwyższe władze państwowe”.
Domyślam się, że panu Grzegorzowi nie chodzi o neutralność wieczystą, ale jedynie dotycząca określonego konfliktu zbrojnego, do którego jego zdaniem wkrótce może dojść. Prawda jest jednak taka, że chociaż prawa i obowiązki państwa neutralnego są zapisane w V Konwencji Haskiej to jednak status państwa neutralnego w żaden sposób nie zapewnia takiemu państwu bezpieczeństwa ani nie gwarantuje nienaruszalności granic i niepodległości. Przekonali się o tym najechani przez III Rzeszę „neutralni” Holendrzy podczas ostatniej wojny. Paradoksalnie taka deklaracja neutralności ma sens tylko wówczas, jeżeli państwo tę neutralność deklarujące ma w porównaniu z innymi sąsiadami w regionie armię dysponującą większym potencjałem niż owi sąsiedzi. Jeżeli więc ten apel brać na poważnie to należałoby poczekać przynajmniej ze dwadzieścia lat zakładając optymistycznie, że nasza armia zdoła w tym czasie osiągnąć tak wielką siłę. A jak pogodzić neutralność z naszą przynależnością do NATO? Czyżby Grzegorz Braun sugerował natychmiastowe opuszczenie sojuszu? Przecież wiadomo, że państwo neutralne nie może uczestniczyć w żadnym sojuszu zbrojnym. Warto też zastanowić się czy w naszym geopolitycznym położeniu deklaracja neutralności ma w ogóle jakikolwiek sens? Wiemy z naszej przeszłości, czym kończą się dla nas okresy historii, w których Niemcy z wzajemnością zapałają miłością do Rosji. Każde zbliżenie tych państw powinno włączać w Warszawie lampkę ostrzegawczą i uruchamiać alarm.
Aby przybliżyć i maksymalnie uprościć poruszany problem musze cofnąć się do swojego dzieciństwa. Czasami z pozoru tylko dziecinne porównania wyjaśniają wszystko najbardziej obrazowo. Kiedy byłem jeszcze bardzo małym chłopcem mieszkanie, które zajmowaliśmy z rodzicami i starszą siostrą odnawiało dwóch sympatycznych malarzy – ojciec i syn. W krótkich chwilach przerw śpiewali, grali na akordeonie, żartowali i pamiętam jak w pewnym momencie zwrócili uwagę na gotową do wyniesienia do piwnicy pustą klatkę dla ptaków, którą kiedyś dostałem od kolegi i przywlokłem do domu w daremnej nadziei, że rodzice kupią mi pięknego i niestety dość drogiego kanarka. Jako, że malarze mieszkali poza miastem obiecali, że w specjalną pułapkę zastawioną gdzieś w rosnących koło ich domu ostach schwytają szczygła i podarują mi go w prezencie. Pamiętam, że z wrażenia i przejęcia nie mogłem zasnąć. Chyba gdzieś tak po dwóch dniach przynieśli zaopatrzoną w otworki brązową torebkę po cukrze z nadrukowaną dużą zieloną literą „C”. Ku mojemu zaskoczeniu w jej środku nie było szczygła, ale dwa oliwkowo-żółte czyżyki z czarnymi łebkami i czarnymi piórkami na skrzydełkach. To one straciły wolność zamiast zaplanowanego przez malarzy i oczekiwanego przeze mnie szczygła.
Malowanie mieszkania się skończyło podobnie jak kilkudniowa sielanka pary czyżyków. Wracając ze szkoły zauważałem, że ptaszki mają coraz mniej piórek na główkach, a w ich miejsce pojawiają się coraz liczniejsze krwawe ranki. Czyżyki po prostu tłukły się ze sobą jak tylko nikogo nie było w pobliżu klatki. Tego odkrycia dokonałem podglądając je dyskretnie. Widząc jak słabną i są tą walką coraz bardziej wyczerpanie i wykrwawione dokupiłem dodatkowe poidełko oraz pojemniczek na ziarno i podzieliłem klatkę na pół kartonem z bloku rysunkowego. Rany się goiły, piórka na głowie odrastały, ale czyżyki dalej cierpiały – tym razem z tęsknoty za sobą. Dość szybko wydziobały w kartonie otwory i doszło najpierw do radosnego spotkania, po czym konfliktowa sytuacja znowu się powtórzyła z tym, że do rozdzielenia ich użyłem tym razem twardej tektury z pudełka po butach. Znowu jakiś czas trwało wylizywanie ran, tęsknota, mozolne wydziobywanie otworów i kolejne radosne spotkanie, po którym znowu nadchodziła kolejna krwawa wojna. Ostatnią moją próbą zaprowadzenia pokoju w klatce było przegrodzenie jej grubą sklejką. Ptaki doszły do siebie, rany się zagoiły, ale widziałem, że rozdzielone bardzo cierpią i tęsknią za sobą. W końcu przyszedł dzień, w którym nie wytrzymałem i wyjąłem podziobaną, ale nienaruszoną sklejkę, otworzyłem szeroko klatkę i smutny, a jednocześnie czując jakąś radosną ulgę wypuściłem oba ptaszki na wolność.
Po co ja to wszystko opowiadam? Ano po to abyśmy zrozumieli, że Polska i Polacy w tym naszym nieszczęśliwym położeniu między niemieckim młotem, a niemieckim kowadłem nie mogą być słabi ani jak ten karton, ani jak tektura z pudełka po butach. My musimy być mocni i odporni przynajmniej jak ta sklejka rozdzielająca dwa nieszczęsne wojownicze czyżyki. Zapewniam, Grzegorza Brauna, że zadeklarowanie przez Polskę neutralności będzie miało taki sam skutek jakbym ja tym dwóm czyżykom napisał na kartonie czy tekturze, że nie wolno im tej bariery dziobać gdyż zadecydowałem, że to zabezpieczenie jest neutralne, a więc nietykalne. Natury nie da się oszukać, ani przechytrzyć. W naszym polskim przypadku deklaracja neutralności to nic innego jak demonstracja słabości, bezsilności i politycznej naiwności, która niczego dobrego nam nie przyniesie.
© Mirosław Kokoszkiewicz
21 czerwca 2016
opublikowano w tygodniku:
„Polska Niepodległa”
21 czerwca 2016
opublikowano w tygodniku:
„Polska Niepodległa”
Ilustracja © brak informacji / www.radiownet.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz