Nie pozwól aby przepadły stare fotografie, filmy czy pamiętniki! Podziel się nimi ze wszystkimi Polakami i przekaż do zasobów Archiwum Narodowego IPN!
OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Dzień zwycięstwa komunizmu

        Druga wojna światowa nie zakończyła się ani ósmego, ani też dziewiątego maja. Nastąpiło to dopiero 2 września 1945 roku, gdy przedstawiciele Japonii podpisali akt bezwarunkowej kapitulacji, o czym wielu Polaków zdaje się zapominać.

Uroczyście obchodzone przez ponad pół wieku także w Polsce obchody „Dnia Zwycięstwa” dotyczyły tylko zakończenia wojny w Europie. Podczas i po kapitulacji III Rzeszy, aż do końca czerwca 1945 roku, trwały ciężkie walki na Okinawie, w których zginęło ponad 14 tysięcy żołnierzy alianckich (głównie amerykańskich) i co najmniej 70 tysięcy żołnierzy japońskich, nie licząc trudnej do ustalenia liczby ofiar cywilnych. Oczywiste jest więc, że II wojna światowa nie zakończyła się w maju 1945 roku - i najpewniej nie zakończyłaby się wcale nawet w 1946 roku, gdyby Amerykanie nie użyli bomb atomowych przeciwko Japonii, ale to już osobna historia.

        Jednak zgodnie z propagandą sowiecką, w której do dzisiaj notorycznie pomijany jest fakt, że to właśnie ZSRS pospołu z III Rzeszą rozpętały piekło zwane dzisiaj II wojną światową napadając na Polskę, dla Rosjan był to rzeczywiście koniec „Wielkiej Wojny Ojczyźnianej”, gdyż tak w dawnej terminologii sowieckiej, jak i obecnej rosyjskiej, międzynarodowy konflikt zwany przez resztę świata „II wojną światową”, według nich nigdy nie dotyczył ZSRS.
W sowieckiej propagandzie historycznej (bo przecież nie można tego nazywać historią) tak w 1919 roku, jak i we wrześniu 1939 roku, wojska sowieckie nigdy nie zaatakowały Polski. Za każdym razem „bohaterska Armia Czerwona” przychodziła z braterską pomocą ludności rosyjskiej, ukraińskiej, białoruskiej, żydowskiej i  - tak, tak! - nawet polskiej (sic!). W 1919roku bronili nas przed kapitalizmem, zaś w 1939 roku - jako że hitlerowskie Niemcy były wtedy oficjalnym przyjacielem Rosji sowieckiej i nie można było użyć takiej samej terminologii - Armia Czerwona przybyła w celu ochrony ludności przed okropnościami trwającej już wojny niemiecko-polskiej. Według Rosjan podbicie przez nich wschodniej połowy Polski było dosłownie aktem humanitarnym, gdyż dzięki sowiecko-niemieckiemu paktowi o nieagresji (Pakt Ribbentrop-Mołotow) przynosili przecież pokój na podbite przez siebie terytoria Rzeczypospolitej...
Gazeta amerykańska z 17 września 1939 r.
Tak więc - według powyższego kłamliwego i pokrętnego, a jednak do dzisiaj oficjalnie zajmowanego przez „historyków” rosyjskich stanowiska - Związek Sowiecki w żadnym wypadku nie uczestniczył w napaści na Polskę i nie był wraz z Niemcami odpowiedzialny za wybuch II wojny światowej. Wręcz przeciwnie, to właśnie miłujący pokój Stalin chciał pokoju i dlatego Pakt Ribbentrop-Mołotow został podpisany, a Związek Sowiecki został zmuszony do wojny dopiero przez zbrodniczą napaść niemiecką w czerwcu 1941 roku i właśnie od tego momentu datuje się w Rosji (tak samo jak to było w czasach ZSRS) przystąpienie ZSRS do wojny zwanej tam „Wielką Wojną Ojczyźnianą”, która zakończyła się wraz z pokonaniem niemieckiego agresora w maju 1945 roku. Według Rosjan II wojna światowa toczyła się między kapitalizmem faszystowskim i kapitalizmem imperialistycznym i nigdy nie dotyczyła miłościwie wielbiącego pokój, komunistycznego Związku Sowieckiego, który napadając na Polskę, Litwę, Łotwę, Estonię i Finlandię, czy też zabierając Rumunii Besarabię i Bukowinę, czynił to jedynie z pobudek humanitarnych, przynosząc pokój na podbite przez siebie tereny. Takie - do dzisiaj! - jest właśnie oficjalne stanowisko i narracja wszystkich poważanych „historyków” rosyjskich.
Pamiętajmy o tym!
        Dlatego też, gdy Sowieci podbili także zachodnią część Polski w 1944 roku i zainstalowali w całej „wyzwolonej” przez siebie Polsce marionetkowe rządy komunistyczne, polskojęzyczni historycy zmuszeni zostali do przystosowania się i podtrzymywania tej oficjalnej, zakłamanej narracji sowieckiej o II wojnie światowej. A ponieważ komuniści nie mogli w żaden logiczny sposób wytłumaczyć żyjącym wtedy (i pamiętającym te wydarzenia) Polakom, ani też pogodzić sprzecznych ze sobą faktów wspólnej napaści Niemiec i ZSRS na Polskę w 1939 roku ze zwycięstwem ZSRS nad Niemcami w 1945, jak zwykle w komunistycznej propagandzie ucieknięto do wymyślenia terminologii zastępczej, mającej na celu pomieszać w głowach okupowanych tubylców.
20 września 1939, spotkanie przyjaciół
(gdzieś na ziemiach polskich)
Właśnie dlatego niemiecko-sowiecka napaść na Polskę stała się w komunistycznej propagandzie jakąś rozmydloną „kampanią wrześniową”. Słowo „kampania” nie brzmi przecież tak agresywnie jak „napaść”, prawda?
Na tej samej zasadzie i w taki sam sposób propagandziści komunistyczni przez pół wieku bełtali i ściemniali wszystkie inne wydarzenia historyczne, które były im nie na rękę lub nie mogli ich w logiczny sposób wytłumaczyć. Tak właśnie np. terror wobec ludności podbitej przez komunistów sowieckich oficjalnie stał się najpierw „okresem błędów i wypaczeń”, a że i to nadal brzmiało zbyt złowieszczo dla komunistycznej propagandy - już wkrótce zostało przemianowane na jeszcze bardziej rozmydlony zwrot, czyli „okres stalinizmu”. Propagandziści komunistyczni dobrze wiedzieli, że nikt, kto nie żył w tamtych czasach, lub nie zajmuje się historią, nie weźmie zwrotu „stalinizm” z taką samą powagą, jakimi są określenia „terror”, „ludobójstwo” czy „morderstwa” - pomimo, że przecież tego właśnie słowo „stalinizm” m.in. dotyczy. Dlatego od wielu lat podkreślam, jak ważne jest używanie poprawnej terminologii i nazywanie faktów po imieniu, szczególnie wtedy, gdy dotyczy to historii XX wieku, tak głęboko i dobitnie zafałszowanej przez propagandę naszych wrogów. Powtarzanie za komunistycznymi propagandzistami historycznymi wymyślonego dla ich własnych politycznych potrzeb nazewnictwa, jak „kampania wrześniowa” czy „okres stalinizmu”, są tylko jednymi z wielu błędów nadal popełnianych przez współczesnych Polaków, ale to osobny temat. Dodam tylko, że zakłamane hasło „kampania wrześniowa” istnieje nawet w polskojęzycznej Wikipedii i zostało przetłumaczone na wiele innych języków, zaś hasła „napaść ZSRS na Polskę” NIE MA tam do dziś... a potem Polacy dziwią się, że nikt nie wie o sowieckim udziale w ataku na Polskę lub o tym, że Polacy naprawdę walecznie bronili się w 1939 przed dwoma najeźdźcami na raz i tylko o kilka dni krócej od ówczesnego „wielkiego mocarstwa” Francji, która została pokonana w praktycznie komiczny (gdyby nie ofiary w ludziach) sposób przez samych Niemców pół roku później!

       Tuż przed wybuchem II wojny światowej Związek Sowiecki był już gospodarczym, politycznym i społecznym truchłem, szybkimi krokami zmierzającym ku rozpadowi. Dowództwo Armii Czerwonej było zdziesiątkowane falami „czystek” z lat trzydziestych, w których wymordowano dziesiątki tysięcy nie tylko najlepszych oficerów - w tym okresie już nawet „mierni, ale wierni” nierzadko dostawali kulkę w łeb od swoich kamratów. Przemysł sowiecki, powstału jeszcze w czasach cara, był ogromnie przestarzały, a wszelkie nowinki i „wynalazki” były jedynie produktami lub myślą techniczną wykradzioną z krajów zachodnich, ale i to było rzadko wykorzystywane, gdyż cały przemysł był praktycznie manufakturami w dosłownym tego słowa znaczeniu i nie bardzo było jak zastosować zaawansowane rozwiązania technologiczne w prymitywnych fabrykach obsadzonych przez niepiśmiennych chłopów.
Jedyne, czego w całym Związku Sowieckim po rewolucji bolszewickiej nie brakowało, to ludności.

Komunistyczna ekonomia:
2+2=5
W ciągu dekady od wprowadzenia przez Lenina NEP-u (Nowej Polityki Ekonomicznej - ros. Новая экономическая политика) wszystkim brakowało już wszystkiego. I to do tego stopnia, że np. drobiazgi typu zwykły grzebień urosły w krótkim czasie do rozmiarów pożądanych prezentów urodzinowych, o czym można się łatwo przekonać czytając pamiętniki Rosjan z tamtych lat. Oczywiście tak ówcześni, jak i dzisiejsi „historycy” rosyjscy, nie zaprzątali sobie głowy takimi drobnostkami, dostrzegając z tamtego okresu jedynie ślamazarnie rozwijające się tzw. „uprzemysłowienie” ZSRS (w cudzysłowie, gdyż tylko w oficjalnych komunistycznych statystykach z lubością do dzisiaj cytowanych przez rosyjskich „historyków” wszystko rosło z roku na rok, a w rzeczywistości aż do 1939 roku nie tylko przemysł, ale nic nie powróciło do stanu czy poziomu sprzed wybuchu I wojny światowej).
Najgorzej było jednak na wsi, gdzie żyła ogromna większość sowieckiego społeczeństwa. Upaństwowione rolnictwo po dekadzie istnienia kołchozów nie było już w stanie wyżywić nawet siebie, a co dopiero resztę społeczeństwa. Rosjanie w coraz większej liczbie zaczynali głodować.
Stalin nie miał więc praktycznie innego wyjścia, jak tylko pozbyć się wybranej przez kogoś (siebie?) części ludności. Stąd wziął się „Wielki głód na Ukrainie”, zwany z ukraińska „Hołodomorem”. Komunistyczna propaganda w ogóle o nim nie wspominała, a rosyjscy „historycy” do dzisiaj wymyślają różne fantastyczne tezy na temat jego przyczyn, pomijając jednak rzeczywisty powód: nadmiar ludności i kolektywizację rolnictwa z lat 1920-ch, która cofnęła w rozwoju produkcję żywności o stulecie i wywołała trudny dzisiaj do wyobrażenia brak żywności w całym ZSRS.
Ludzie umierający z głodu na ulicach Charkowa
Wschodnie tereny Polski (w tym obecna Ukraina), które od stuleci były znane jako „spichlerz Europy” i produkowały nadmiary żywności od wieków rozprowadzone po całej Europie, w ciągu jednej dekady komunizmu zostały doprowadzone do absolutnej ruiny i nie były w stanie wyżywić nawet własnej ludności. Skazując Ukraińców na śmierć głodową Stalin nie pomylił się i nie był to żaden błąd z jego strony, ani nie też nie było to żadne niewytłumaczalne lub niezrozumiałe „widzimisię”. Jego kalkulacja i powody były jak najbardziej logiczne i oczywiste: w całym ZSRS żywności brakowało już dla milionów ludzi, gdzieś należało więc pozbyć się tych kilku milionów gęb niemożliwych do nakarmienia właśnie po to, aby żywności wystarczyło dla pozostałych. A kogo innego najlepiej „ukarać” za braki w zaopatrzeniu żywności dla kraju, jak nie jej producentów - Ukraińców, którzy byli w dodatku drugim pod względem liczebności narodem w ZSRS i „stać” ich było na utratę kilku milionów „zbytecznej” ludności?
Stalin wiedział też dobrze, że ci, na których państwu sowieckiemu zawsze zależało najbardziej - silnych mężczyźnach w produktywnym wieku - oni i tak w większości przeżyją ten sztucznie wywołany głód, zginą zaś przede wszystkim „elementy” stanowiące tylko obciążenie dla komunistycznego państwa, a więc starcy, kobiety, dzieci i inni zbyteczni, słabi mężczyźni... Wywołując „Hołodomor” na Ukrainie Stalin upiekł dwie pieczenie na jednym rożnie. Pozbył się nadmiaru zbędnej ludności nie wydając na to nawet kopiejki na amunicję, a tym samym doprowadził do zrównoważenia podaży i popytu żywności i ustabilizowania sytuacji w całym kraju. O tym jednak nigdzie nie znajdziecie nawet słowa w żadnej rosyjskiej publikacji...

        Pod koniec lat trzydziestych Związek Sowiecki robił już naprawdę „bokami”. Gdyby nie wybuch II wojny światowej ZSRS prawdopodobnie nie przetrwałby następnych 10 lat i rozpadłby się w jakimś wewnętrznym konflikcie wywołanym ogólną nędzą - najpewniej w wojnie domowej, do której doszłoby po udanym zamachu lub skrytym zamordowaniu Stalina, ale możliwe jest także, że nastąpiłoby to podczas jakiegoś konfliktu zewnętrznego (czytaj: sowieckiej napaści na któryś z sąsiednich krajów), jakimi rosyjscy władcy od samego początku istnienia Rosji zawsze ratowali się w trudnych dla nich czasach. Nic lepiej nie cementuje jedności narodu rosyjskiego jak walka z wrogiem, a przeciętny Rosjanin w imię obrony „matuszki Rassiji” jest w stanie zrobić i przetrwać prawie wszystko - ale to zupełnie inny temat, o którym z pewnością napiszę kiedy indziej.
W każdym razie jest pewne, że gdyby nie II wojna światowa, to Związek Sowiecki jako państwo nie dotrwałby do drugiej połowy XX wieku, rozpadając się wcześniej w wewnętrznym chaosie - i to dużo większym od tego, jaki mieliśmy okazję obserwować podczas jego rozpadu na początku lat dziewięćdziesiątych. Potrzebna była do tego jedynie iskra w postaci udanego zamachu na Stalina (którego zresztą dokonali Beria i Chruszczow w 1953 roku uprzedzając kolejną stalinowską „czystkę”, ale to osobna historia).

        Pierwszy technologiczny i gospodarczy zastrzyk otrzymała sowiecka Rosja we wrześniu 1939 po zajęciu wschodniej połowy Polski i Litwy, a następnie Estonii. Nie muszę chyba przypominać, jak wyglądało wkroczenie sowietów do Polski - nawet polscy zdrajcy-komuniści nie zaprzeczają już, że towarzysze Sowieci kradli wszystko, co tylko przedstawiało jakąkolwiek wartość.
Czerwonoarmiejcy na polskich czołgach 7TP,
wrzesień 1939
Polska myśl techniczna znacznie wtedy wzbogaciła arsenał sowiecki: np. polski karabin przeciw-pancerny inżyniera Maroszka, pomimo braku zrozumienia przez sowieckich inżynierów zasady jego działania, został w toporny sposób skopiowany i stał się jedną z najważniejszych broni podczas niemieckiego ataku na ZSRS. Sowieckie czołgi otrzymały polskie wynalazki podpatrzone ze zdobycznych polskich czołgów 7TP, jakie przejęła Armia Czerwona. Układy wydechu i same silniki diesla czy polskie wizjery inż. Gundlacha zostały dosłownie skopiowane śrubka po śrubce i zastosowane we wszystkich czołgach sowieckich, włącznie ze „sławnym” T-34 (zrobili to także Niemcy, a po nich Anglicy i Amerykanie, a nawet Japończycy - do dzisiaj mylnie uważając, że skopiowali niemieckie rozwiązania techniczne... ale to także osobna historia).
        Dzięki paktowi niemiecko-sowieckiemu i „błogosławieństwu” Hitlera, sowieci ukradli też Besarabię i Bukowinę Rumunii, omal nie doprowadzając do wojny sowiecko-rumuńskiej, co zresztą stało się przyczyną późniejszego sprzeciwu Rumunii przeciw przyjęciu ZSRS do koalicji krajów faszystowskich, czyli „państw Osi”. Gdyby nie ówczesny sprzeciw Rumunii, to kto wie, jak wyglądałaby późniejsza historia Europy ze Związkiem Sowieckim jako oficjalnym członkiem państw osi Berlin-Rzym-Tokio, poszerzonej o Moskwę. Najprawdopodobniej Hitler nie zaatakowałby ZSRS w 1941, lecz najpewniej dokonałby inwazji i podbił Anglię.
Szczęśliwie jednak dla Stalina i komunistów sowieckich, rumuński dyktator gen. Antonescu sprzeciwił się w 1940 roku przyjęciu ZSRS do „państw Osi”, gdyż wiedział, że doprowadzi to wcześniej czy później do konfliktu między Niemcami i ZSRS, w wyniku którego Rumunia może odzyskać utracone tereny (co zresztą nastąpiło). Hitlerowi zależało na utrzymaniu Rumunii wśród swoich sojuszników, gdyż z Rumunii pochodziła większość ropy i benzyny potrzebnej niemieckim armiom, i tak ZSRS nie trafił do grona do „państw Osi”, dzięki czemu - po niemieckim ataku w 1941 roku - stał się jednym z państw-Aliantów, a jego udział po stronie Niemiec w napaści na Polskę został natychmiast „pogrzebany” i oficjalnie zapomniany w mediach zachodnich...
Przykład trwającej do dzisiaj komunistycznej propagandy:
współczesna rosyjska "patriotyczna" tapeta na pulpit

      Wszystkie te fakty są pośrednimi powodami, dlaczego w Rosji do dzisiaj mówi się o „Wielkiej Wojny Ojczyźnianej” rozpoczynającej się od niemieckiej napaści w 1941 i zakończonej kapitulacją Niemiec w 1945 roku, a nie o II wojnie światowej, wywołanej także przez ZSRS w 1939 roku. Przeciętni Rosjanie - dzięki trwającej już ponad 70 lat propagandzie rodzimych „historyków” - nie mając o tym najmniejszego pojęcia szczerze wierzą, że ich kraj nigdy nie był po stronie hitlerowskich Niemiec i zawsze „walczył o pokój”. Dlatego też do dzisiaj trudno im zrozumieć, dlaczego Czesi, Litwini, Łotysze czy Estończycy, a w szczególności Polacy, uważają ich za agresorów i najeźdźców zamiast za „wyzwolicieli”, za jakich Rosjanie sami się uważają.

        Wiadomość o kapitulacji Niemiec pojawiła się po raz pierwszy już 4 maja. Po śmierci Hitlera 30 kwietnia 1945 roku jego następcą został admirał Karl Dönitz, który natychmiast nakazał nawiązać rozmowy pokojowe z Aliantami i prosił o rozejm. Z nieoficjalnego, ale „pewnego źródła” dowiedział się o tym reporter Associated Press podczas trwającej od 25 kwietnia międzynarodowej konferencji w San Francisco (na której przedstawiciele 50 krajów ustalali porozumienie w sprawie powołania ONZ) i mylnie wziął ją za oczekiwane już od dłuższego czasu podpisanie aktu bezwarunkowej kapitulacji przez Niemcy. Pomimo braku potwierdzenia informacji z oficjalnych źródeł, AP przedwcześnie ogłosiło kapitulację Niemiec. Admirał Dönitz w rzeczywistości nie chciał zgodzić się na bezwarunkową kapitulację i początkowo chciał nawet uzyskać pokój tylko z Aliantami na froncie zachodnim, co pozwoliłoby mu na kontynuację desperackiej obrony przed Rosjanami na wschodzie. Generał Eisenhower odrzucił taką możliwość i pierwsze rozmowy zostały przerwane, jednak na froncie zachodnim wydano rozkazy przerwania ognia po obu stronach (inną rzeczą jest, że nie do wszystkich oddziałów niemieckich rozkaz ten dotarł).
Gen. Eisenhower i symbol V z dwóch długopisów,
którymi podpisany został akt kapitulacji Niemiec
Dopiero kolejne rozmowy przekonały Dönitza, że nie ma możliwości, aby przekonać Amerykanów do zawarcia z nimi osobnego pokoju i jedynie bezwarunkowa kapitulacja Niemiec może zakończyć wojnę zanim Niemcy zostaną całkowicie zniszczeni.

Pokonane przede wszystkim wielkim wysiłkiem narodu rosyjskiego Niemcy podpisały kapitulację 7 maja 1945 roku o godzinie 2:41 w nocy, w kwaterze głównej amerykańskiego generała Eisenhowera w Rheims we Francji. W imieniu aliantów pod aktem bezwarunkowej kapitulacji podpisali się ze strony aliantów amerykański gen. Walter Bedell Smith, oraz generał Iwan Susłoparow reprezentujący Sowietów, a ze strony niemieckiej podpisy złożyli generałowie Jodl i Oxenius oraz admirał von Friedeburg, działający z upoważnienia Naczelnego Dowódcy Sił Zbrojnych Niemiec, admirała wielkiego Dönitza. Akt kapitulacji obowiązywał od dnia następnego (8 maja) od godziny 23:01 czasu środkowoeuropejskiego. Tak więc zaprzestanie działań wojennych wszystkich sił zbrojnych będących pod dowództwem niemieckim nastąpiło 8 maja 1945 i ten właśnie dzień jest prawidłowo uważany za koniec wojny w Europie.

Akt bezwarunkowej kapitulacji
podpisany 7 maja 1945 r. w Rheims
Jednak na telegraficzne żądanie Stalina, który chciał, aby sowiecki marszałek Żukow podpisał odbiór kapitulacji, późnym wieczorem 8 maja (według czasu moskiewskiego było to już 9 maja) w kwaterze Żukowa w Berlinie powtórzono podpisanie bezwarunkowej kapitulacji Wehrmachtu i innych sił zbrojnych III Rzeszy - z uzupełnieniem, że kapitulujące wojska zdają broń miejscowym dowódcom koalicji (czego nie uwzględniono poprzednio, tym samym dając Niemcom teoretycznie możliwość zachowania broni), a wcześniejszy akt niemieckiej kapitulacji od tej chwili nazywano „wstępnym protokołem kapitulacji”. Ze strony Aliantów kapitulację mieli przyjąć gen. Spaatz reprezentujący USA, marszałek Tedder reprezentujący Anglię, oraz marszałek Żukow reprezentujący ZSRS. Stronę niemiecką reprezentowali tym razem feldmarszałek Keitel, generał Stumpff oraz ponownie admirał von Friedeburg, upoważnieni także ponownie przez adm. wielkiego Dönitza.

        Dowiedziawszy się o zamierzanym drugim podpisaniu kapitulacji niemieckiej, francuski generał Charles de Gaulle błyskawicznie wykorzystał okazję i natychmiast wysłał do Berlina swojego generała de Tassigny'ego, który miał zagrozić samobójstwem, gdyby odmówiono mu - jako przedstawicielowi Francji - prawa do podpisania dokumentu i wywieszenia także francuskiej flagi. Feldmarszałek Wilhelm Keitel dowcipnie i zgodnie z faktami zasugerował na to aroganckiemu przedstawicielowi Francji, że powinien on złożyć podpis po obu stronach dokumentu, jako zarówno składający, jak i przyjmujący kapitulację.
Nie jest pewne, czy de Tassigny rzeczywiście popełniłby samobójstwo, jednak pozostali generałowie alianccy nie chcieli się o tym przekonać. Po kłótni i przepychankach marszałek Żukow ze śmiechem uciął dyskusję nakazując protokolantom „zrobienie miejsca” dla podpisu przedstawiciela Francji. W taki sposób Francja „wcisnęła się” do drugiego protokołu kapitulacji Niemiec i znalazła się tam jako jeden z - teraz już czterech - krajów przyjmujących kapitulację Niemiec.
Przedstawicieli kraju, który najdłużej walczył w czasie II wojny światowej i poniósł największe straty, który był rzeczywistą czwartą siła aliancką, czyli Polaków, żaden z naszych oficjalnych „przyjaciół” i „sojuszników” tak ze wschodu, jak i z zachodu, nawet nie zaprosił do przyjęcia kapitulacji Niemiec.

        W maju 1945 r. było już oczywiste, że dla naszych „sojuszników” z zachodu - z chwalebnym wyjątkiem amerykańskiego generała Pattona, chcącego kontynuowania wyzwalania Czech i dalej Polski spod okupacji sowieckiej - nasza Ojczyzna stała się już tylko problemem politycznym, za który nie chcieli przelewać więcej krwi swoich żołnierzy, skoro ich własne kraje zostały już wyzwolone, zaś dla naszych „sojuszników” ze wschodu Polska była oczywiście tylko największych z łupów, jakie trafiły im się przy okazji „wyzwalania” Europy. Nie po raz pierwszy i z pewnością nie ostatni zostaliśmy zdradzeni przez naszych „sojuszników” i „przyjaciół” (o czym do dzisiaj nasi politycy także notorycznie zapominają i dlatego też napisałem, że nie było to po raz ostatni). Dzień zwycięstwa nad Niemcami, do którego tak znacznie przyczynili się Polacy na wszystkich frontach świata, okazał się tylko gorzkim dniem rozpoczynającym oficjalnie okres całkowitej utraty niepodległości przez Polskę na następne pół wieku. Już miesiąc później dobitnie przekonali się o tym nasi żołnierze na zachodzie, gdy podczas wielkiej Parady Zwycięstwa w Londynie 8 czerwca 1945 roku jako jedynym  zabroniono im udziału w przemarszu zwycięskich wojsk. Jak gorzko musieli płakać ci dzielni mężczyźni i kobiety Wojska Polskiego gdy ulicami Londynu maszerowali nawet egzotyczni Gurkhowie i Maorysi, nie wspominając o przedstawicielach Armii Czerwonej, którzy 6 lat wcześniej razem z Niemcami napadli na Polskę i wywołali tę samą wojnę, w której zakończeniu brali teraz udział jako zwycięzcy alianci - a nasi żołnierze musieli patrzeć na ich triumfalny przemarsz jako widzowie. Naprawdę wątpię, aby ktokolwiek z nas potrafił sobie dzisiaj wyobrazić jak wielki żal i rozgoryczenie musieli wtedy odczuwać żołnierze WP i wszyscy znajdujący się tam Polacy.
Dlatego też dzień 8 maja (czy też 9 maja według Rosjan) to w rzeczywistości nic innego jak
Dzień zwycięstwa komunizmu.

        Sowieckie zwycięstwo militarne nad Niemcami i podbój połowy Europy podczas „Wielkiej Wojny Ojczyźnianej” spowodowało zatrzymanie procesu upadku ZSRS, a dzięki zagrabieniu materiałów, surowców, technologii, a nawet ludzi (jak to było w przypadku tysięcy niemieckich inżynierów na siłę przeniesionych do ZSRS) w następnych 20 latach doprowadziło nawet do niejakiego rozkwitu Związku Sowieckiego, podczas którego po raz pierwszy przez prawie pół wieku w całej 700-letniej historii Rosji jej obywatele nie walczyli z żadnym z sąsiednich krajów, nie głodowali, mieli gdzie mieszkać, byli odziani, piśmienni, a wielu nawet cokolwiek wykształconych. Rosja jako kraj (a nie tylko jej elity) po raz pierwszy w swej historii zbliżyła się wtedy do Europy. Naprawdę trudno więc dziwić się Rosjanom, że do dzisiaj świętują zwycięstwo, dzięki któremu stało się to możliwe, a przeciętny Homo Sovieticus do dzisiaj z rozrzewnieniem wspomina okres „prosperity” czasów Breżniewa.
        Nie zmienia to jednak faktu, że II wojna światowa przytrafiła się wówczas komunizmowi niczym ziarno ślepej kurze. Bez tej wojny i bez tego właśnie zwycięstwa nad Niemcami (którego sam Związek Sowiecki - bez udziału Aliantów, a w szczególności USA - także nie byłby w stanie dokonać, o czym „historycy” rosyjscy także usilnie „zapominają”) i bez ogromnego dopływu materiałów i technologii, jakie w jej wyniku popłynęły szerokim strumieniem do ZSRS ze wszystkich okupowanych krajów - zdychający w latach 1930-ch Związek Sowiecki byłby bez tego trupem i rozpadłby się najdalej w ciągu następnej dekady. „Wielka Wojna Ojczyźniana” była nie tylko błogosławieństwem dla Stalina, dzięki której przetrwał jako dyktator aż do 1953 roku, ale przede wszystkim była jak kroplówka, która nie tylko podtrzymała przy życiu truchło zdychającego pacjenta-komunizmu w jego najgorszym okresie, ale też szybko postawiła go na nogi i dała mu tyle energii, że w krótkim czasie stał się nawet „siłaczem” numer dwa na świecie (co prawda tylko na papierze oficjalnych statystyk, ale o tym wówczas nie wiedziano).
        Ów zastrzyk surowcowo-technologiczny, zdobyty stosunkowo niewielkim kosztem życia ponad 20 milionów własnych obywateli (to nie jest żadna kpina - historycy szacują, że w „okresie stalinizmu” komuniści wymordowali więcej ludzi, niż Rosja straciła podczas obydwu wojen światowych łącznie), starczył im na około 30 lat przetrwania i niejakiego rozwoju. Jednak na początku lat 1970-ch ten ożywiający „zastrzyk” powojenny definitywnie skończył się i najpierw pojawiły się stagnacja i marazm, a po nich coraz bardziej narastające kłopoty ekonomiczne. Dlatego też Związek Sowiecki i tak ostatecznie rozpadł się i to właśnie w sposób, w jaki powinien był zdechnąć już pół wieku wcześniej, gdyby nie uratowała go II wojna światowa.
Po wojnie zaś w ZSRS wyrosło nowe pokolenie komunistów, wychowanych już w „dobrobycie” (jak na rosyjskie warunki), które obrosło tłuszczykiem na tyle, iż rzadko kto z nich poważnie traktował oficjalne hasła szerzenia światowej rewolucji i komunizmu. Zresztą nie pozostał im w sąsiedztwie żaden kraj, którego podbój mógł zagwarantować więcej korzyści niż strat, zaś atak na którykolwiek kraj zachodni był już zbyt niebezpieczny, w szczególności po objęciu władzy w USA przez prezydenta Reagana (nie darmo zwanego w ZSRS „szalonym kowbojem”), który nie pominął żadnej możliwości i sposobu przyłożenia Sowietom i pewne jest, że nie zawahałby się przed wojną z ZSRS w przypadku sowieckiego ataku na którykolwiek z krajów NATO. Ale to już całkiem osobna, nie mniej ciekawa historia...


© DeS
(Digitale Scriptor)
Tekst poszerzony: 8 maja 2016 (pierwotnie opublikowano w maju 2006)
specjalnie dla: Ilustrowany Tygodnik Polski ☞ tiny.cc/itp2

Creative Commons License
Tekst wolny do kopiowania na tej samej licencji: CC-BY-ND 4.0
(Creative Commons Licence v.4.0 By Attribution, No Derivatives - 
polskie tłumaczenie tutaj)







ARTYKUŁ PRZYWRÓCONY Z KOPII ZAPASOWYCH, Z TEGO POWODU ORYGINALNY FORMAT ARTYKUŁU MOŻE NIE PASOWAĆ DO FORMATU OBECNEGO BLOGU. NIEKTÓRE ILUSTRACJE MOGĄ BYĆ OBECNIE NIEDOSTĘPNE, A LINKI MOGĄ BYĆ NIEAKTUALNE.

3 komentarze:

  1. świetnie napisane. dzięki!

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadzam się dobrze napisane. Ale najgorsze że 11 lat później wszystko jest nadal aktualne z ruską propagandą i.t.d.

    OdpowiedzUsuń
  3. tak tak
    . . . a żydki i tak nas wszystkich oskubią do ostatniego grosza

    OdpowiedzUsuń

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2