Lista błędów i zaniechań prezydenta Dudy w kwestiach związanych ze sprawami bezpieczeństwa narodowego jest równie długa, jak rejestr werbalnych deklaracji, w których kandydat, a następnie prezydent III RP zapowiadał swoje zaangażowanie w ten obszar. Ponieważ wyborcom partii rządzącej odmawia się prawa do formułowania ocen i postulatów pod adresem pana prezydenta oraz wyłącza jego działania spod rzeczowej krytyki, wizerunek Andrzeja Dudy jest w tym zakresie obarczony potężną dawką demagogii, niewiedzy i fałszu.
Już jedna z pierwszych nominacji – wyznaczenie szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego historyka, „specjalisty” od obrony cywilnej i pożarnictwa, anonsowała stopień zaangażowania prezydenta w sprawy bezpieczeństwa.
Nominacja ta, zapowiadana wcześniej przez „Gazetę Wyborczą” i życzliwie przyjęta przez gen. Kozieja („to dobra wiadomość”) mogła sugerować, że pan prezydent nie ma zamiaru dokonywać radykalnych zmian w zrujnowanym przez poprzednika systemie bezpieczeństwa narodowego i nie przykłada szczególnej wagi do kwestii obronności.
Nominacja ta, zapowiadana wcześniej przez „Gazetę Wyborczą” i życzliwie przyjęta przez gen. Kozieja („to dobra wiadomość”) mogła sugerować, że pan prezydent nie ma zamiaru dokonywać radykalnych zmian w zrujnowanym przez poprzednika systemie bezpieczeństwa narodowego i nie przykłada szczególnej wagi do kwestii obronności.
Ujawniony już wówczas dysonans - między deklaracją, a działaniem, słowem, a decyzją, stał się nieodłącznym elementem prezydentury Andrzeja Dudy. W jednym z pierwszych wywiadów, udzielonych przez prezydenta „Nowoczesnej Armii”, padło pytanie:
„W swoim programie wyborczym szeroko pojęte bezpieczeństwo uczynił Pan Prezydent jednym z czterech głównych zagadnień. Dotyczy to również kwestii sił zbrojnych i bezpieczeństwa zewnętrznego. Czy zamierza Pan być aktywny na tym polu bardziej niż poprzednicy?”
Odpowiedź prezydenta była mocnym dowodem prymatu demagogii nad faktami:
- „Zamierzam być bardziej efektywny niż mój poprzednik” – odpowiedział Andrzeja Duda. „Kwestie związane z bezpieczeństwem państwa, w tym obronności, traktuję jako jedną z głównych kompetencji i zadań prezydenta.”
Gdy zapytano – „Jedną z pierwszych Pana decyzji była decyzja o przeprowadzeniu audytu w Kancelarii Prezydenta. Czy podjęcie podobnego kroku przewiduje Pan Prezydent w odniesieniu do szeroko pojętej sfery obronności państwa?” - padła obietnica, której Andrzej Duda i szef jego Biura Bezpieczeństwa Narodowego nigdy nie spełnili:
„W związku z prerogatywami Prezydenta RP dotyczącymi bezpieczeństwa niewątpliwie potrzebne jest dokonanie bilansu otwarcia. Mam tu na myśli chociażby szereg działań pozwalających mi zapoznać się ze stanem obronności państwa. Jednym z nich jest analiza realizacji zapisów najważniejszych dokumentów strategicznych, takich jak Strategia Bezpieczeństwa Narodowego RP, Polityczno-Strategiczna Dyrektywa Obronna czy też wydanych niedawno głównych kierunków rozwoju Sił Zbrojnych RP.”
W sierpniu 2015 roku, Paweł Soloch oświadczył, że prezydent postawił przed nim pierwsze zadanie - „sporządzenia audytu bezpieczeństwa narodowego”. Szef BBN zapowiadał także „zmiany w strukturze i organizacji biura, wynikające m.in. z faktu, że pan prezydent ma swoją wizję działań w obszarze bezpieczeństwa i jest bardzo wyczulony na kwestie doceniania poświęcenia i ofiarności żołnierzy podczas różnych misji wykonywanych na rzecz Rzeczypospolitej.”
Żadna z tych obietnic nie została spełniona.
Nigdy nie było „bilansu otwarcia”, nie sporządzono audytu bezpieczeństwa państwa, zaś w samym BBN zakonserwowano (również personalny) stan posiadania, odziedziczony po poprzedniku. Widniejąca na stronie BBN i obowiązująca Strategia Bezpieczeństwa Narodowego RP została sporządzona w roku 2014 i jest wynikiem tzw. Strategicznego Przeglądu Bezpieczeństwa Narodowego (SPBN), zarządzonego w roku 2010 przez byłego lokatora Belwederu. Koncepcje powstałe w ramach SPBN (nad którym m.in. pracowali tacy „eksperci” jak Andrzej Karkoszka, Krzysztof Janik, Adam Rotfeld, Dariusz Rosati, Marek Siwiec czy Zdzisław Lachowski) mimo rażącej ogólnikowości i pseudonaukowego żargonu, zawierały fundamentalną myśl: współpraca z państwem Putina ma być gwarantem naszego bezpieczeństwa i stabilności. Była to teza kompromitująca - nie tylko w wymiarze politycznym i militarnym, ale naukowym i kompetencyjnym.
Stopień zaangażowania prezydenta Dudy w sprawy bezpieczeństwa doskonale obrazuje rejestr inicjatyw ustawodawczych. W okresie dwóch lat, pan prezydent zgłosił zaledwie osiem tego rodzaju inicjatyw, wśród których próżno szukać jakiejkolwiek poświęconej tematyce bezpieczeństwa.
Znajdziemy tam: projekt ustawy ws. wieku emerytalnego i kwoty wolnej od podatku, projekt nowelizacji ustawy 500+, propozycję ustawy z zakresu oświaty polonijnej i noweli ustawy o swobodzie działalności gospodarczej, projekt „ustawy frankowej”, projekt zmiany kodeksu karnego w zakresie praw dziecka oraz ustawę o Narodowych Obchodach Setnej Rocznicy Odzyskania przez Polskę Niepodległości.
Oznacza to, że przez blisko połowę kadencji, pan prezydent nie okazywał zainteresowania sprawami bezpieczeństwem obywateli i żadna z jego inicjatyw ustawodawczych nie dotyczyła obszaru wojska, modernizacji sił zbrojnych, reformy służb specjalnych czy koncepcji bezpieczeństwa narodowego.
Niemal identyczną aktywnością wykazał się szef BBN. Przez dwa lata, Paweł Soloch przeprowadził zaledwie dwie inicjatywy: 16 lutego 2016 roku powołał zespół ds. cyberbezpieczeństwa (o którego dalszych działaniach nic nie wiadomo) oraz sporządził tzw. „Strategiczną Koncepcję Bezpieczeństwa Morskiego RP”. O rzeczywistej wartości tego dokumentu, świadczą słowa ministra Solocha, który podczas prezentacji owej „strategicznej koncepcji” przyznał że „celem i zamiarem stworzenia Koncepcji było doprowadzenie do powstania Strategii Bezpieczeństwa Morskiego, czyli takiego dokumentu, który rzeczywiście będzie już deklaracją woli i działań zmierzających do zmiany sytuacji”. Prace zespołu eksperckiego BBN były zaledwie konsultowane z MON, co z kolei oznacza, że opracowana w ten sposób „koncepcja” nie musi być w ogóle uwzględniona przez Ministerstwo Obrony Narodowej i zapewne stanie się bezużytecznym dokumentem. Tym bardziej, że w zakresie tzw. „rekomendacji na rzecz rozwoju sił morskich RP”, zasadniczo różni się ona od realizowanego obecnie przez MON programu operacyjnego „Zwalczanie zagrożeń na morzu”.
Ten dwuletni bilans działań ośrodka prezydenckiego pozwala postawić tezę, że obecna aktywność pana prezydenta i jego ministrów wokół tematów związanych z armią i bezpieczeństwem narodowym, jest czymś niecodziennym, a na pewno wyjątkowym.
I pewnie wypadałoby się cieszyć z „przebudzenia” pana Andrzeja Dudy w sprawach tak ważnych dla Polaków, gdyby nie świadomość, że wiele z wcześniejszych opinii i ocen środowiska prezydenckiego na temat polityki bezpieczeństwa i współczesnych zagrożeń, okazywało się tyleż błędnych, jak szkodliwych. Jeśli ośrodek prezydencki próbuje dziś kreować się na głównego inicjatora i sprawcę rozwiązań osiągniętych podczas warszawskiego szczytu NATO, należałoby przypomnieć, że w latach ubiegłych, pan prezydent i jego urzędnicy prezentowali nieco inne pomysły na kwestię stałej obecności wojsk USA, zaś stanowisko samego prezydenta wyraźnie ewoluowało.
W lutym 2016, podczas dyskusji zorganizowanej przez Stowarzyszenie Euro-Atlantyckie (którego jednym z założycieli i wieloletnim prezesem był B.Komorowski) – „Czego oczekiwalibyśmy od szczytu NATO w Warszawie", szef BBN Soloch oświadczył: „Oczekujemy, że zostanie tam przede wszystkim potwierdzone to, o czym mówimy my, ale też mówią sojusznicy, czyli postęp w stosunku do postanowień szczytu z Newport oraz zostanie powiedziane coś na temat wysuniętej na wschód obecności NATO". Czym – w opinii pana prezydenta, miałoby być owe „coś”, dowiedzieliśmy się dwa miesiące później. W wywiadzie dla "Washington Post" (25 marca 2016) prezydent sprecyzował swoje oczekiwania. Zapytany wprost – „czy twierdzi pan, że Stany Zjednoczone powinny mieć tutaj swoją bazę”, Andrzej Duda odparł – „Chciałbym widzieć znacznie zwiększoną obecność wojsk USA na naszym terytorium”. Jeśli pamiętać, że w maju 2015 kandydat na prezydenta utrzymywał, że „gwarancje NATO powinny zostać wzmocnione w sensie faktycznym - potrzebujemy baz na terenie Polski”, to przejście na stanowisko „zwiększonej obecności”, trzeba uznać za wyraźną recesję.
Przypomnę również, że w przededniu szczytu NATO, który miał zdecydować o realnych gwarancjach bezpieczeństwa i obecności w Polsce wojsk Sojuszu, pan prezydent pozwolił sobie na wypowiedzi, które mogły poważnie osłabić nasze szanse na uzyskanie takich gwarancji.
Podczas wizyty w Danii, Andrzej Duda zapewnił: „Absolutnie nie uważam, aby Rosja była naszym wrogiem Nigdy takie słowo nie padło z moich ust ani żadnego odpowiedzialnego polityka w Polsce, aby Rosja była naszym nieprzyjacielem czy wrogiem. Rosja jest przede wszystkim sąsiadem (…) jest partnerem specyficznym”.
Tymi kilkoma słowami, pan prezydent sprawił ogromny prezent Rosjanom oraz naszym „przyjaciołom” z Niemiec i Francji, którzy nie tylko nie widzieli potrzeby wzmacniania wschodniej flanki NATO ani instalowania tu stałych baz wojskowych, ale nasze obawy przed atakiem rosyjskim uważali za przesadne i wynikające z „polskiej rusofobii”. Przeciwnicy takich rozwiązań otrzymali mocny argument, iż obawy o bezpieczeństwo Polski nie są ani poważne ani racjonalne, zaś w relacjach polsko-rosyjskich nie ma mowy o wrogich działaniach Moskwy.
Publiczna deklaracja prezydenta oznaczała, że Polska nie obawia się agresji ze strony Putina i nie posądza Rosji o wrogie zamiary. Zanegowanie pojęcia wroga miało istotne konsekwencje. Bo jeśli Rosja nie jest naszym wrogiem, lecz „sąsiadem i partnerem” - po co Polsce silne gwarancje państw natowskich i rozbudowa infrastruktury militarnej? Jeśli prezydent III RP nie dostrzega zagrożenia ze strony tego „specyficznego sąsiada” - jak można przekonać przywódców Zachodu do przysłania tu swoich żołnierzy i czym wytłumaczyć nasze obawy? Pytania byłyby tym bardziej zasadne, że w kontekście definiowania zagrożeń, prezydent Duda (wzorem swojego poprzednika) starannie unikał i nadal unika wymieniania Rosji i wskazywania tego państwa jako agresora.
Do arsenału, co najmniej nieprzemyślanych wypowiedzi Andrzeja Dudy z okresu poprzedzającego szczyt w Warszawie, zaliczam również solenne deklaracje o potrzebie prowadzenia „dialogu z Moskwą” oraz zapewnienia, że „w żaden sposób nie zamierzamy izolować Rosji”.
Na szczęście, to nie wypowiedzi pana prezydenta wyznaczyły wówczas stanowisko państw NATO wobec rosyjskiego zagrożenia, lecz twarde słowa ministra Antoniego Macierewicza:
„Rosja jest dzisiaj największym zagrożeniem dla bezpieczeństwa świata. Żadne państwo w historii ostatnich kilkudziesięciu lat tak nie podważyło ładu światowego, jak Rosja, atakując najpierw Gruzję, a później Ukrainę. I stale okupując terytorium niepodległego państwa, otwarcie wskazując, że nie chce akceptować niepodległości tego państwa i jego suwerenności. (…) - Tak długo, jak długo trwa ta okupacja, jak długo wybitni przywódcy rosyjscy będą sobie pozwalali na sformułowania, że Warszawa jest na ich celowniku, tak długo Polacy będą uważali, że to jest zagrożenie dla ładu i bezpieczeństwa europejskiego i światowego”.
Jeśli dzisiejsze wycieczki prezydenckich ministrów do USA miałyby sugerować, że środowisko prezydenta jest głównym autorem sukcesu szczytu NATO lub wskazywać na jego pozycję negocjacyjną w sprawie obecności wojsk sojuszu w Polsce, warto ten „pijarowski” przekaz konfrontować z faktami. Ani dwuletnia aktywność prezydenta ani jego zachowania w przeddzień warszawskiego szczytu, nie potwierdzają takiej tezy.
Wprawdzie pan prezydent wykazuje spore zdolności oratorskie i chętnie eksponuje się wśród tematów związanych z obronnością, to realne dokonania nie nadążają za medialnym wizerunkiem.
Również dlatego, że w sprawie priorytetowej dla naszego bezpieczeństwa wewnętrznego – przecięcia wpływów rosyjskich na życie publiczne III RP, Polacy nie mogą liczyć na pomoc Andrzeja Dudy.
Publikacja Aneksu do Raportu z Weryfikacji WSI – to (jak w październiku 2015 roku zapewniał minister Szczerski) -"temat, którego nie ma". Zdaniem samego prezydenta Dudy – „to nie jest najważniejsza sprawa dla Polaków”. I choć wielu z nas może mieć odmienną opinię, a wzrost aktywności środowiska b. WSI potwierdza aktualność tego zagrożenia, pan prezydent nie pozwoli nam skonfrontować faktów z jego wyobrażeniami o potrzebach Polaków. Aneks nadal pozostanie tajny, co wyśmienicie ułatwia prowadzenie rozmaitych gier i kombinacji operacyjnych przez ludzi związanych z „długim ramieniem Moskwy”, a nas skazuje na nieznajomość prawdziwych mechanizmów III RP.
O sprawy poruszone w tym tekście, nie wolno pytać pana prezydenta. Podobnie, jak w przypadku jego poprzednika, wokół Andrzeja Dudy wytworzono medialny parasol ochronny i wykreowano fałszywe wyobrażenia, oparte na pustosłowiu i telewizyjnych obrazkach. Pan prezydent nie musi więc odpowiadać na niewygodne pytania i do prezentacji swoich opinii może wybierać media kreślące lukrowany wizerunek. Dzieje się to z krzywdą - dla nas, pozbawionych ośrodka prezydenckiego, jako gwaranta silnych struktur bezpieczeństwa, jak i dla samego Andrzeja Dudy, który przebywając w medialnym „azylu”, nie ma szans wyrosnąć na dojrzałego polityka i męża stanu.
Dziś, gdy widać szczególną aktywność środowiska prezydenckiego w podważaniu zaufania do Antoniego Macierewicza i sztuczne kreowanie pana Dudy na mocnego decydenta w sprawach Sił Zbrojnych, przypominam sobie o opinii wyrażonej onegdaj przez jednego z największych nieudaczników na stanowisku szefa MON. W lipcu 2016 roku, Tomasz Siemoniak sformułował wielce życzliwą recenzję - „Nie powiem złego słowa o działaniach prezydenta Dudy w kwestii bezpieczeństwa. Bardzo dobrze je oceniam".
Do tej, zaskakującej w ustach „opozycjonisty” pochwały, Siemoniak dodał propozycję:
„Zawsze mówię: więcej Andrzeja Dudy, mniej Antoniego Macierewicza”.
Być może pan prezydent wziął sobie do serca radę działacza PO i owe„więcej” widzi tylko w kontrze do ministra Macierewicza, a jego samego postrzega jako zagrożenie dla swojej pozycji. Przyznam, że niespecjalnie obchodzą mnie ambicje polityczne Andrzeja Dudy. Ta prezydentura nie zapewnia nam poczucia bezpieczeństwa, zaś zaplecze polityczno-intelektualne pana Dudy nie jest zdolne do wypracowania koncepcji strategii narodowej.
„Sugestie” ludzi pokroju Siemoniaka uważam więc za szkodliwe i zgubne dla Polski. Pochwały - za najgorszą rekomendację. Jeśli mamy być krajem bezpiecznym i wolnym od obcych wpływów, życzmy sobie na przekór radom nieprzyjaciół – więcej Antoniego Macierewicza, mniej Andrzeja Dudy.
© Aleksander Ścios
bezdekretu@gmail.com
30 kwietnia 2017
www.bezdekretu.blogspot.com
bezdekretu@gmail.com
30 kwietnia 2017
www.bezdekretu.blogspot.com
Ilustracja © brak informacji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz