Nie zrozumie tego, co dzieje się z Polską i innymi krajami postkomunistycznymi, ten, kto nie zauważa tolerancji, z jaką podobne wyznania są tu przyjmowane. Przecież nawet gdy okazało się, że jeden z poprzedników Komorowskiego na urzędzie, Aleksander Kwaśniewski, podawał się w papierach za posiadacza wyższego wykształcenia, choć nigdy dyplomu nie obronił, też mu to nie zaszkodziło. Oczywiście ci, którzy Komorowskiego i tak nie lubią, zyskają jeszcze jeden argument, by go nie lubić – ale ci, którzy identyfikują się z politycznym plemieniem Tuska i Schetyny, nie zobaczą w tej sprawie niczego bulwersującego.
Tak jak nie chcą zobaczyć nic złego w tym, że Lech Wałęsa co i raz (właśnie zrobił to znowu) publikuje w internecie dokumenty tajnych służb PRL, które podczas sprawowania urzędu wykradł z archiwów. Oczywiście powinno się natychmiast zrobić u niego rewizję i ukarać go zgodnie z kodeksem więzieniem, ale były prezydent wie, że wobec niego stosować prawa nikt się nie odważy.
Mógłbym tu bez końca sypać przykładami, nie tylko ze sfery polityki. Ograniczę się do jednego – popularny radiowiec Wojciech Mann napisał kiedyś wspomnieniową książkę, która była zresztą wielkim bestsellerem. Napisał tam, że za młodu handlował na bazarze zagranicznymi płytami – kto żył w tych czasach wie, za jakie pieniądze takie rzeczy chodziły. Z tym, że Mann najczęściej kupował za bezcen płyty kompletnie zdarte i smarował je pastą. Dzięki tej paście płyta nie tylko wyglądała jak nowa, ale jeden raz, gdy frajer przy sprzedawcy sprawdzał, co kupuje, brzmiała doskonale – za to gdy ją przyniósł do domu i próbował odtworzyć ponownie, nadawała się już tylko do wyrzucenia. Radiowiec co prawda zastrzegł się, że dziś nie jest z tego, co robił, dumny, ale ten właśnie fragment o upłynnianiu zajechanego towaru zrobił prawdziwą furorę wśród recenzentów – dosłownie każda recenzja książki zawierała wyrazy zachwytu nad sprytem i zaradnością, jakimi się młody Mann był wykazał przy zarabianiu kasy.
Otóż to jest podstawowe kulturowe uwarunkowanie człowieka postkomunistycznego, a zwłaszcza postkomunistycznej elity. Jest całkowicie przesiąknięty cwaniactwem. Oszustwo nie hańbi, przeciwnie, jeśli skuteczne i finezyjne, stanowić może powód do mołojeckiej sławy.
Wiem, że nie dokonuję tu żadnego odkrycia – sam wielokrotnie powoływałem się na fundamentalne dla tematu prace Tatiany Zasławskiej, rosyjskiej socjolog, która człowieka sowieckiego zdefiniowała jako „cwanego niewolnika”. Cwaniactwo – to jedno z takich słów, których nie da się przełożyć na angielski, podobnie jak „chałtura” czy „kombinowanie” w takim sensie, jakiego nabrało to słowo w PRL; zresztą „ściąganie” w sensie oszukiwania na egzaminie też – było „regułą przetrwania” w komunizmie i zwłaszcza w tych, którzy mu się poddawali, weszło bardzo głęboko. Właśnie to miał na myśli Sołżenicyn, tworząc pojęcie „obrazowanszczina”, nieudolnie tłumaczone jako „wykształciuchy”. Dyplomy mają, ale… Zresztą te dyplomy też oszukane.
© Rafał A. Ziemkiewicz
7 maja 2017
źródło publikacji: „Dziennik Związkowy”, USA
www.dziennikzwiazkowy.com
7 maja 2017
źródło publikacji: „Dziennik Związkowy”, USA
www.dziennikzwiazkowy.com
Ilustracja © brak informacji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz