Kto by pomyślał, że Wielką Nadzieją, no nie, nie Białych, jakich tam znowu „białych”; nie żadnych „białych”, tylko Płomiennych Szermierzy Wartości Republikańskich, co to walczą z „populizmem”, zostanie Emmanuel Macron? Nawiasem mówiąc, możliwość rozpętania straszliwej wojny z „populizmem” przewidział Janusz Szpotański w nieśmiertelnym poemacie „Towarzysz Szmaciak”: „Już z nowym wrogiem toczy walkę, już ma lodówkę, wózek, pralkę, żoneczkę – tłustą badylarę i z nią rozkosznych dziatek parę”. Ogólnie biorąc, „wartości republikańskie” to nic innego, jak sławna „demokracja kierowana”, która obecnie znajduje się w ostrym konflikcie z demokracją spontaniczną. Otóż demokracja kierowana polega na tym, że obywatele wprawdzie głosują, ale zgodnie ze wskazówkami pani wychowawczyni, podczas gdy demokracja spontaniczna polega na tym, że głosują, jak chcą. Któż by jednak pozwolił na takie bezeceństwo, by obywatele glosowali, jak chcą?
Przecież obywatele sami nie wiedzą, czego chcą, to znaczy – wiedzą, ale tylko na pewnym poziomie. Wiedzą na przykład, że powinno być „dobrze” - ale jak konkretnie – tego już nie wiedzą, a w każdym razie – nie wszyscy. Toteż chętnie idą za każdym, kto im obieca, że „będzie dobrze” a zwłaszcza za takim, co obieca im, że dostaną darmowy obiad, a do tego jeszcze pół litra. Za takim obywatele poszliby na koniec świata, bo któż nie chciałby mieć pół litra do obiadu? Ale nie każdy, kto obiecuje pół litra, potrafi tej obietnicy dotrzymać. Teraz wprawdzie na skutek długoletniego duraczenia młodzieży w szkołach i w Ameryce wiele się zmieniło, ale kiedyś, kiedy jeszcze – jak pisał Boy-Żeleński - „ludzie mniej mieli kultury lecz byli szczersi”, prości Amerykanie każdego mądralę prostowali pytaniem: skoro jesteś taki mądry, to dlaczego nie jesteś bogaty? Takie pytanie było na miejscu w dawnych, dobrych czasach, kiedy socjalizm w Ameryce nie był jeszcze znany, bo w socjalizmie to pytanie pozbawione jest sensu. W socjalizmie bowiem bogaci są urzędnicy i ich cisi wspólnicy, a to nie wymaga żadnej mądrości, tylko łaskawości ze strony sprawujących władzę gangsterów. Więc chociaż wszyscy gangsterzy na wyścigi, jeden przez drugiego, kadzą „suwerenom”, jacy to oni mądrzy zbiorową mądrością partii, ale na żadną demokrację spontaniczną nie dają przyzwolenia, opowiadając się za demokracją kierowaną, to znaczy – pod nadzorem pani wychowawczyni. Taki rygoryzm jest tym silniejszy, im groźniejszą bronią państwo dysponuje. Jak zauważył Konrad Lorenz, walki między zwierzętami dysponującymi groźną bronią, np. kłami i pazurami, bardzo rzadko kończą się śmiercią. Jeśli któreś z walczących zwierząt poczuje przewagę przeciwnika, ratuje się ucieczką, a zwycięzca nie stara się dogonić pokonanego, by go zabić, tylko zadowala się zwycięstwem. Opisywał dwa walczące wilki; pokonany, który nie mógł uciec, wystawiał kark, w który zwycięzca mógł go morderczo ugodzić, przegryzając tętnice – ale właśnie nie mógł tego zrobić ze względu na psychiczne hamulce – i tak trwały w zwarciu przez dłuższą chwilę, aż wreszcie zwycięski basior na sztywnych łapach odszedł, umożliwiając pokonanemu opuszczenie chyłkiem placu boju. Natomiast walki między zwierzętami w zasadzie bezbronnymi, na przykład – sierpówkami, bardzo często kończą się śmiercią, to znaczy - zadziobaniem pokonanego przez zwycięzcę. Toteż w państwie dysponującym bronią jądrową nikt na żadną demokrację spontaniczną nie pozwoli – ale trzeba to robić delikatnie, żeby „suwerenowie” nie skapowali, co i jak. Dlatego właśnie walka z „populizmem” rozgorzała w mocarstwach atomowych, co naturalnie zaraz zaczęły małpować u siebie również bantustany drobniejszego płazu.
W rezultacie tego procesu na czoło peletonu w wyścigu do fotela prezydenckiego we Francji wysuwa się czterdziestoletni Emmanuel Macron. Oczywiście jest on absolwentem ENA (Ecole Nationale d’Administration) – bo Francją administrują absolwenci ENA, którzy rozpełzają się po wszystkich partiach – ale w kwietniu 2016 roku wyzwolił się z czeladnika na „niezależnego”, niczym u pan sprytny pan Rysio Petru, tworząc własną partię pod nazwą En marche!, co można tłumaczyć, jako „Ruszaj!”, „Jazda!” , albo nawet „Naprzód!”. Mogłaby się oczywiście równie dobrze nazywać „Róbmy Sobie Na Rękę” - ale „Ruszaj!” czy „Naprzód!” brzmi znacznie lepiej: bojowo i być może nawet – mobilizująco. Dostrzegam tu podobieństwo z Nowoczesną sprytnego pana Rysia w Polsce, którego podejrzewam – podobnie zresztą jak i tę całą jego partię – że jest wydmuszką starych kiejkutów, którym Amerykanie w roku 2015 postawili warunek, że wciągną ich na listę „naszych sukinsynów” pod warunkiem, że pokażą czego potrafią dokazać na politycznej scenie tubylczego bantustanu. Tedy stare kiejkuty się uwinęły i z dnia na dzień utworzyły Nowoczesną. Jeszcze pan Rysio nie zdążył otworzyć ust, a naród już obdarzył i jego i jego partie 11 procentami zaufania. Taki widok musiał przekonać Amerykanów, że warto starych kiejkutów mieć u siebie pod kontrolą, niż żeby hulali gdzieś samopas, ale nie o to w tej chwili chodzi, bo warto zatrzymać się nad wyjaśnieniem przyczyn błyskawicznej popularności Nowoczesnej. Ten fenomen można wyjaśnić tylko na gruncie mojej ulubionej teorii spiskowej według której konfidenci Wojskowych Służb Informacyjnych dostali rozkaz: W prawo zwrot! Do pana Rysia odmaszerować! - i już jest i partia i 11 procent zaufania.
Nie jest to zresztą jedyne podobieństwo, bo kariera Emmanuela Macrona jest trochę podobna do kariery innego Emmanuela, mianowicie Emmanuela Rahma. Kiedy w początkach pierwszej swojej kadencji prezydenckiej prezydent Obama kompletował personel Białego Domu, pierwszy kandydat na szefa administracji Białego Domu w którym sobie upodobał, został gwałtownie utracony. Jakieś dziecko bowiem przypomniało sobie, że przed 40 laty on właśnie je „molestował”, więc o żadnym urzędzie nie mogło być mowy. Drugi faworyt prezydenta – jak się okazało – bijał żonę, więc i on się nie nadawał, podobnie jak trzeci, który nie zapłacił podatku od jakieś swojej służebnicy domowej. W ten sposób szefem administracji Białego Domu potrzebował zostać właśnie Emmanuel Rahm, były (?) oficer wywiadu izraelskiego. Popularność Emmanuela Macrona też zaczęła gwałtownie rosnąć, właściwie ni z tego, niż owego. Pewne światło na to rzuca okoliczność, że przez pewien czas pracował dla Rotschildów i od nich właśnie przeszedł do Pałacu Elizejskiego w którym współpracował z prezydentem Franciszkiem Hollandem, (a może go raczej obstawiał?). Ale nawet kolaboracją z Rotschildami takiego nagłego skoku popularności wyjaśnić się nie da, więc musimy w tej sytuacji odwołać się do sławnego wywiadu-rzeki, jaki w swoim czasie pani Krystyna Ockrent przeprowadziła z hrabia Alexandrem de Marenches, szefem francuskiej razwiedki. Zapytała go m.in. z jakich środowisk rekrutują się konfidenci wywiadu, na co pan de Marenches zareagował oburzeniem zauważając, że „konfidenci” to są w policji, podczas gdy razwiedka korzysta z usług „honorables correspondants”. A ci rekrutują się z rozmaitych środowisk; może to być kierowca taksówki – opowiadał pan de Marenches – może to być duchowny, a nawet – minister stanu! Et voila! Chyba hier bergraben ist der Hund! W świetle tego wyjaśnienia pana de Marenches jest bardzo prawdopodobne, że Emmanuel Macron mógł zostać honorable correspondant francuskiej razwiedki jeszcze w ENA, na co wskazywałby przebieg jego późniejszej kariery. Przypomina ona kariery, jakie za komuny w Polsce były udziałem osobników wsadzonych na „karuzelę dyrektorów”; widać, że czyjaś Mocna Ręka prowadzi go na każdym etapie coraz wyżej i wyżej – aż wreszcie przywiedzie go na stanowisko prezydenta republiki. Bo skoro populizm jest taki niebezpieczny, ze trzeba z nim walczyć, jak, dajmy na to, z „rasizmem”, czy „ksenofobią”, to nie ma takiej możliwości, by właśnie Emmanuel Macron, najwyraźniej wyznaczony na obrońcę republiki przez populistami z Frontu Narodowego, też był populistą. Jasne, że on żadnym populistą nie jest i być nie może, no a skoro tak, to gwałtowny wzrost osobistej popularności, jakim obdarzył go naród francuski, można objaśnić tylko na gruncie teorii spiskowej.
W każdym państwie musi być ktoś zapewniający jego ciągłość. W monarchii jest to dynastia. W republice dynastii nie ma, więc tu ciągłość państwa może zapewnić albo armia, albo bezpieka, albo i jedni i drudzy. Mogą to robić albo po chamsku, albo dyskretnie, zachowując pozory, że rządzi ulica, ale tak naprawdę, to ulica może wybierać tylko między kandydaturami, jakie zostaną jej podsunięte. Zwrócił na to uwagę wybitny klasyk demokracji Józef Stalin, dając do zrozumienia, że jeszcze ważniejsze od tego, kto liczy głosy, jest podsunięcie wyborcom prawidłowej alternatywy. A po czym poznać, czy alternatywa była prawidłowa? Po tym, ze bez względu na to, kto wygra wybory, będą one wygrane.
Toteż skoro pan Emmanuel Macron został wyznaczony na obrońcę republiki przed populizmem, to wprawdzie do drugiej tury przejdzie Maryna Le Pen i on, ale w drugiej turze do wyborów stanie koalicja: wszyscy przeciwko Marynie i Maryna przegra, zaś prezydentem Republiki Francuskiej zostanie przewidywalny aż do bólu Emmanuel Macron, dzięki czemu wartości republikańskie zostaną uratowane, a Francja nie tylko nie wyjdzie z Unii Europejskiej, ale przypilnuje, żeby nie wyszedł z niej nikt inny.
Ilustracja © DeS
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz