Granica wolności
Jeszcze przed I wojną światową, na pewnym przyjęciu Wojciech Dzieduszycki wygłosił toast, rozpoczynając od następującej inwokacji: Piękne Panie, Szanowni Panowie i Ty Ekscelencjo, Dawidzie Abrahamowiczu – bo podobno płeć tego dygnitarza nie była wyraźnie sprecyzowana. W podobny sposób przemówił do załogi polskiego transatlantyka jego dowódca, kapitan Eustazy Borkowski z okazji Bożego Narodzenia. Wymieniając kolejno wszystkie grupy tworzące załogę, a więc: „kochaaaani moi staaarsi oficerowie, młooodsi oficerowie, staaaarsi marynarze, młooodsi marynarze, chłooopcy okrętowi, kobieeety, mężczyyyźni” – dochodził do okrętowego kapelana, którego obecność odnotowywał, jako: „iiinne płcie”.
Dotychczas wyróżniano tylko dwie płcie, to znaczy – męską i żeńską, ale pomysłowość ludzka jest niewyczerpana, więc jestem pewien, że od „innych płci” niebawem się zaroi, zwłaszcza, że rządy, które przecież nic, tylko myślą, jakby tu obywatelom przychylić nieba, wychodzą naprzeciw pragnieniu odkrywania coraz to nowych zagadek płciowości i pozwolą odnotowywać w paszportach taką płeć, z jaką posiadacz paszportu będzie się akurat identyfikował. „Akurat” - bo skoro płeć przestanie już być okolicznością obiektywną, a tylko uzależnioną od aktualnej identyfikacji, to ta identyfikacja może być bardzo zmienna; na przykład w dni parzyste obywatel będzie się identyfikował z płcią żeńską, a w dni nieparzyste – z męską, albo odwrotnie. W takiej sytuacji powinien mieć co najmniej dwa paszporty, albo nawet więcej – bo według obserwacji poczynionych przez kosmitów, o których pisał Stanisław Lem – na Ziemi istnieje co najmniej siedem płci. Skoro tak, to rząd powinien każdemu obywatelowi wystawić co najmniej siedem paszportów na każdą płeć – bo któż może z góry przewidzieć, z jaką płcią obywatel będzie się identyfikował w dniu wyjazdu za granicę? Tak wyposażony obywatel będzie przygotowany na każdą ewentualność i jeśli nawet w trakcie lotu z Londynu do – dajmy na to – Nowego Jorku poczuje identyfikację z inną płcią, niż ta, z którą do samolotu wsiadał, to będzie mógł urzędowo udokumentować tę płciową metamorfozę amerykańskim oficerom imigracyjnym.
Oczywiście za każdy taki paszport obywatel będzie musiał zapłacić, a ponieważ z góry nie wiadomo, kiedy taki jeden z drugim obywatel poczuje wokację do innej płci, niż ta, z którą identyfikował się dotychczas, to trzeba będzie wprowadzić obowiązek posiadania siedmiu paszportów, no i oczywiście – ściągnąć za każdy dokument stosowną opłatę. Bo nasi Umiłowani Przywódcy, którzy nic, tylko obmyślają, jakby tu nam przychylić nieba, pozwalają nam na wszystko – nawet na wybieranie sobie płci wedle upodobania – ale nigdy nie pozwolą nam na niepłacenie podatków, ani na wymigiwanie się od opłat. Tutaj wolność się kończy.
Pokutnicy z „Gazety Wyborczej”
Z okazji Świąt Wielkanocnych dziennikarze „Gazety Wyborczej” złożyli – szczerze mówiąc, trudno powiedzieć komu właściwie, ale chyba mikrocefalom, tworzących środowisko żydowskiej gazety dla Polaków – życzenia „,mniej głupoty”. Nietrudno się domyślić, że może to być zarazem jakieś zobowiązanie ze strony redakcyjnego zespołu, kto wie, czy nie spowodowane pokutą zadaną w ramach wielkanocnej spowiedzi – bo myślę, że przynajmniej funkcjonariusze rzuceni przez redakcyjny Judenrat na religijny odcinek frontu ideologicznego, to znaczy – ptaszek Boży Jan Turnau i moja faworyta, pani red. Katarzyna Wiśniewska do spowiedzi poszli przynajmniej dla oka, żeby podtrzymać pozory. Tam zaś jakiś surowy spowiednik mógł nakazać im przynajmniej trochę zredukować poziom głupoty, jaką żydowska gazeta dla Polaków faszeruje swoich czytelników w ramach duraczenia, stanowiącego istotny element komunistycznej rewolucji, w której żydokomuna jak zwykle występuje w awangardzie. Za pośrednictwem funkcjonariuszy rzuconych przez redakcyjny Judenrat na religijny odcinek frontu ideologicznego, ten pokutny nastrój mógł udzielić się pozostałym funkcjonariuszom, nawet panu red. Wrońskiemu, który w całym zespole sprawia wrażenie bardziej zadowolonego ze swego rozumu niż inni.
To oczywiście bardzo ładnie, bo intencje również się liczą, ale obawiam się, że tego ekspiacyjnego zapału na długo nie wystarczy. Składa się na to co najmniej kilka przyczyn. Po pierwsze – duraczenie, w którym żydowska gazeta dla Polaków, podobnie zresztą, jak inne żydowskie gazety przeznaczone dla mniej wartościowych narodów tubylczych, pełni ważną rolę, jest istotnym elementem komunistycznej rewolucji. A czyż z punktu widzenia żydokomuny może być coś ważniejszego, niż komunistyczna rewolucja? Jasne, że nic ważniejszego być nie może, nawet odbudowa świątyni jerozolimskiej, której zresztą nie można rozpocząć między innymi z powodu braku idealnej krowy, z której – po spopieleniu – można by przyrządzić miksturę oczyszczającą Żydów z rytualnej nieczystości. O ile bowiem dla Żydów ortodoksyjnych odbudowa świątyni jerozolimskiej jest najważniejszą sprawą, nawet ważniejszą od bezcennego Izraela, to żydokomuna hołduje całkiem innej hierarchii wartości. Dla żydokomuny najważniejszą sprawą jest uchwycenie panowania nad światem, a z punktu widzenia tego celu światowa rewolucja komunistyczna pełni rolę narzędzia. Przy jej pomocy mniej wartościowe narody mają być bowiem doprowadzone do stanu bezbronności wobec żydowskiej wspólnoty plemiennej, która w ruchu komunistycznym tworzy „partię wewnętrzną”, która we wszystkich sprawach ma ostatnie słowo. O ile tedy Żydzi ortodoksyjni mają nadzieję na zapanowanie nad światem dzięki uznaniu przez wszystkie mniej wartościowe narody Najwyższego za swego Pana, to żydokomuna ma nadzieję obejść się bez Najwyższego, w którego zresztą nie wierzy, więc próbuje iść na skróty przy pomocy rewolucji komunistycznej. Ponieważ stary żydowski finansowy grandziarz, będący współwłaścicielem spółki „Agora”, a więc pryncypałem wszystkich funkcjonariuszy „Gazety Wyborczej”, już tyle złota roztrwonił na duraczenie mniej wartościowych narodów tubylczych, że na żadne „zmniejszenie głupoty” w redakcyjnym przekazie dla czytelniczych mas nie pozwoli. W tej sytuacji zespół żydowskiej gazety dla Polaków zapomni o pokutnych zobowiązaniach zanim jeszcze zdąży wyschnąć po Dyngusie.
Po drugie, dotrzymanie takiego pokutnego zobowiązania może przekraczać możliwości funkcjonariuszy „Gazety Wyborczej” nawet przy najlepszej woli z ich strony, by słowa dotrzymać. Rzecz w tym, że dureń nie wie, że jest durniem, bo gdyby mógł się w tym zorientować, to by znaczyło, że durniem być przestaje, że wkroczył na ścieżkę mądrości. Tymczasem nikt, kto choćby przelotnie zetknął się z funkcjonariuszami „Gazety Wyborczej” i ich twórczością, nie ma wątpliwości, że jeden w drugiego są zadowoleni ze swego rozumu, a najbardziej chyba, sam pan red. Adam Michnik, którego podejrzewam, iż w głębi serca gorejącego pielęgnuje marzenie o nominacji na Mesjasza, przynajmniej na użytek lokalny, to znaczy – mesjasza mniej wartościowego narodu tubylczego. W takiej sytuacji pokutne zobowiązanie do zmniejszenia głupoty może zaowocować jeszcze większym stężeniem pychy, która – jak wiadomo – jest elegancką nazwą głupoty. Pewien Czytelnik wprawdzie zwrócił mi uwagę, że nie mam racji, bo przeciwieństwem pychy jest pokora, podczas gdy przeciwieństwem głupoty jest mądrość. Rzeczywiście tak jest, ale ta różnica jest, jak mi się wydaje, pozorna. Na czym bowiem polega pokora? Myślę, że na zdolności do prawidłowej oceny własnej osoby; ani nie za niskiej, ani nie za wysokiej. Jeśli jednak tak, to taka zdolność jest spełnieniem ideału starożytnych mędrców, którzy za źrenicę mądrości uważali poznanie samego siebie. Zatem pokora jest tylko inną nazwą mądrości, a skoro pycha jest jej przeciwieństwem, to musi być inną, elegancką nazwą głupoty. W tej sytuacji mikrocefale stanowiący trzon środowiska „Gazety Wyborczej” muszą porzucić wszelką nadzieję.
Ilustracja © brak informacji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz