Wielkanoc 1964 roku spędzałam w Morskim Oku. Nie zapomnę tej Wielkanocy do końca życia . Przed samymi Świętami, bodajże w Wielki Piątek lawina zasypała dwóch polskich alpinistów pochodzących pod północną ścianę Małego Kieżmarskiego Szczytu. Obydwaj znaleźli się w szpitalu w Popradzie. Janusz Kurczab przeżył, natomiast osiemnastoletni Jacek Woszczerowicz, syn znanego aktora zmarł. 1kwietnia dotarła do nas wiadomość, że w szpitalu w Zurychu zmarł Krzysztof Berbeka, słynny ratownik i alpinista. Wraz z Jerzym Hajdukiewiczem dokonali oni pierwszego zimowego przejścia ściany Dent d'Hérens. Berbeka pośliznął się pociągając za sobą Hajdukiewicza. Spadli około 250 metrów. Cztery dni czekali na pomoc mając do dyspozycji tylko jeden śpiwór. Hajdukiewicz przeżył, Berbeka zmarł na zapalenie płuc i ogólną infekcję.
Nie należy się dziwić, że atmosfera w schronisku była ciężka i nikt nie miał głowy do świętowania. Przy naszym stole w jadalni jak na złość znalazła się przypadkowa grupa niemieckich turystów jak zwykle hałaśliwych i skupionych na sobie. Jeden z nich, na oko starszy od nas wszystkich o przeszło 30 lat, usiłując nawiązać z nami kontakt zaczął snuć wspomnienia ze swego poprzedniego pobytu w Polsce. Nie od razu zorientowaliśmy się, że było to w czasie okupacji niemieckiej. „Byłem młody, zdrowy i świat do mnie należał” – tokował Niemiec. „Gdy szedłem ulicą ludzie schodzili do rynsztoka i kłaniali mi się w pas, to były naprawdę piękne czasy”.
Chłopcy wyprowadzili go na werandę i w krótkich żołnierskich słowach wytłumaczyli mu niestosowność jego postepowania. Nawet nie musieli go bić, był stary, otyły i pocił się ze strachu. Potem usiłował wycofać się z tego co powiedział, ale nikt nie chciał go słuchać. „ Daj spokój, to już przeszłość, mamy większe zmartwienia niż jeden niedobitek hitleryzmu”- mówiliśmy. Powiedział wtedy wielce skruszony coś w co wówczas nie uwierzyliśmy. Powiedział, że Niemcy nigdy nie zrezygnują ze swojej ekspansji terytorialnej, ze swego drang nach osten i że każdy Niemiec będzie zawsze uważał się za lepszego od innych nacji. Wydawało mi się wówczas, że przesadza, że popełnił mimowolną gafę i usiłuje zobiektywizować swoją niezręczność. Panowało powszechne przeświadczenie, że Niemcy są sparaliżowani poczuciem winy za swoje zbrodnie wobec ludzkości i że typowa niemiecka buta należy do przeszłości.
Moi niemieccy znajomi właśnie tym kompleksem winy tłumaczą obecnie mało zrozumiałe stanowisko Niemiec wobec problemu imigrantów, których nieodpowiedzialnie zaprosili do Europy. Moi niemieccy znajomi to niestety intelektualiści, czyli niemieckie lemingi zawsze skłonne do opowiadania szlachetnie brzmiących farmazonów. Rzeczywistość jest zupełnie inna. Niemcy pozbywają się kompleksu winy przerzucając odpowiedzialność za popełnione zbrodnie na ludność podbitych w czasie II Wojny Światowej krajów, ekspansję militarną zastąpili ekonomiczną, a odwieczna niemiecka buta ma się jak zwykle doskonale.
Faktem natomiast jest, że jak sama tego doświadczyłam w Berlinie, maszerująca chodnikiem ławą turecka rodzina zmusza przechodniów do zejścia na jezdnię czyli do rynsztoka. Berlińczycy pokornie schodzą, tolerują również wybryki na które nigdy nie pozwoliliby swoim obywatelom jak na przykład pieczenie na trawniku barana na rożnie co sama widziałam a nawet zaplątałam buty w poniewierające się na chodniku bebechy tego barana. Można traktować podobne sceny jako odpłatę za spędzanie z chodnika przechodniów w okupacyjnej Warszawie. Dla mnie są równie przerażające i groźne w swej wymowie. Tak realizuje się wymyślony w 1871 roku przez Bismarcka Kulturkampf. To nie jest walka o kulturę lecz walka z kulturą. Przybysze do Europy niefortunnie zaproszeni przez Merkel walczą z nienawistną im kulturą goszczących ich krajów. Osiemdziesiąt lat temu przybysze do Polski bynajmniej nie zapraszani przez nikogo z wyjątkiem być może folksdojczów bezwzględnie walczyli z polską kulturą. Walczyli metodą wybijania elit oraz niszczenia i rabunku dzieł sztuki. „Naród polski nie może się mienić narodem kulturalnym, należącym do wspólnoty europejskiej”- mówił Joseph Goebbels. Jednak niska ocena kultury polskiej nie odwiodła Niemców od rabowania w Polsce wszystkiego co dało się wywieźć. To zresztą nic nowego, to niekończąca się historia. W 1740 roku wywieziono ze Śląska zbiory Jana III Sobieskiego. W XVIII wieku zostały wywiezione z Wawelu i celowo zniszczone klejnoty koronne królów polskich. Zabytkowe budynki pruscy zaborcy przeznaczali na koszary a kościoły na zbory ewangelickie, niszcząc przy okazji ich wyposażenie. Od 1939 roku do końca wojny zostały obrabowane i zniszczone Zamek Królewski, pałace Radziwiłłów i Lubomirskich, pałac Paców i pałac Biskupi. Okradano dwory muzea i biblioteki. Sonderbehandlung ( szczególne traktowanie) to termin, który dobrze określa działania Niemców w dziedzinie rabowania i niszczenia kultury polskiej. Z Polski wysłano do Rzeszy 137 wagonów wiozących w 4174 skrzyniach zrabowane dzieła sztuki. Te liczby podaję w oparciu o opracowania profesora Jana Pruszyńskiego, specjalisty w dziedzinie ochrony dziedzictwa kultury.
Część z naszych skarbów narodowych szczęśliwie wróciła do Polski, lecz los ogromnej liczby dzieł sztuki nie jest znany . Zdarzało się, ze skruszeni spadkobiercy rabusiów zwracali przywiezione z wojny przedmioty. Zdarzały się tak zdumiewające zdarzenia jak odnalezienie krzyża lotaryńskiego z kolekcji Karoliny Lanckorońskiej dosłownie na śmietniku. Wyrzuciła go rodzina zmarłej staruszki nie rozpoznając w nim cennego dzieła sztuki.
Wracając do Morskiego Oka. „Nie należysz do narodu panów lecz do narodu morderców i złodziei” -powiedzieli chłopcy niefortunnemu turyście. Nie warto byłoby tego przypominać gdyby nie fakt, że wiele dzieł polskiej sztuki do dziś dnia nie wróciło do kraju, a z przejawami odwiecznej niemieckiej buty mamy nieustannie do czynienia.
Zamiast komentarza tytułowa góralska przyśpiewka.
© Izabela Brodacka Falzmann
22 kwietnia 2017
źródło publikacji: blog autorski
www.naszeblogi.pl
22 kwietnia 2017
źródło publikacji: blog autorski
www.naszeblogi.pl
Ilustracja © brak informacji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz