Szanowni Państwo!
Ależ ta historia się powtarza! Jesienią 2014 roku marszałkowi Sejmu Radkowi Sikorskiemu przypomniało się, jak to w roku 2008 zimny rosyjski czekista Putin proponował premieru Tusku wzięcie udziału z rozbiorze Ukrainy w następstwie czego Polska miałaby odzyskać prastary Lwów i nawet podzielił się tymi wspominkami z panem Ben Judahem, redaktorem amerykańskiego pisma „Politico”, które te rewelacje opublikowało. Wybuchł straszliwy klangor, w następstwie którego marszałek Sikorski przypomniał sobie, że nie było żadnej takiej rozmowy, tylko że „zawiodła go pamięć”.
Być może, że rzeczywiście go zawiodła, ale możliwe też, że ktoś starszy i mądrzejszy przypomniał mu, skąd wyrastają mu nogi, co podobno znakomicie poprawia pamięć. Bo dobra pamięć polega między innymi na tym, by w roku 2014 już nie pamiętać tego, co powinno się pamiętać w roku 2008.
Chociaż samokrytyka złożona przez skonfundowanego Radka Sikorskiego „ostatecznie zamykała” spekulacje wokół Ukrainy, to warto przypomnieć, że właśnie w tymże 2008 roku sekretarz stanu w administracji prezydenta Busha Kondoliza Rice oświadczyła, że Stany Zjednoczone już nie będą forsowały przyjęcia Gruzji i Ukrainy do NATO, a tylko dbały, by panowała tam „demokracja” - co w przełożeniu na język ludzki mogło oznaczać, że mają tam rządzić amerykańscy agenci. I rzeczywiście – Michał Saakaszwili, który po przetarciu się w Ameryce włączył się do gruzińskiej polityki, przyczynił się do obalenia prezydenta Edwarda Szewardnadze podczas tak zwanej „rewolucji róż” i nawet został prezydentem, który nie tyko rozpędzał demonstracje opozycji protestującej przeciwko korupcji, ale nawet wprowadził stan wyjątkowy - został ponownie wybrany na prezydenta Gruzji właśnie w roku 2008. Z kolei na Ukrainie prezydent Wiktor Juszczenko pokłócił się z drugą faworytą Amerykanów, mianowicie Julią Tymoszenko o to, kto ma pełnić rolę Najukochańszej Duszeńki Stanów Zjednoczonych na Ukrainę. Miały nawet być przedterminowe wybory do Najwyższego Sowietu, ale prezydent Juszczenko jakoś dogadał się z Julią i wszystko zakończyło się wesołym oberkiem. Ale bo też nie było o co kruszyć kopii, bo już 17 września 2009 roku prezydent Obama, „namówiony” przez izraelskiego prezydenta Szymona Peresa, nie tylko wycofał elementy tarczy antyrakietowej ze Środkowej Europy, ale w ogóle wycofał Stany Zjednoczone z aktywnej polityki w tej części kontynentu, a powstałą w ten sposób próżnię wypełnili strategiczni partnerzy, tj. Niemcy i Rosja. 20 listopada 2010 roku na szczycie NATO w Lizbonie proklamowane zostało strategiczne partnerstwo NATO – Rosja, wskutek czego w stosunkach polsko-rosyjskich rozpoczęła się epoka „dyplomacji ikonowej”, uwieńczona w sierpniu 2012 roku podpisaniem przez Jego Świątobliwość Patriarchę Moskwy i Wszechrusi Cyryla i Jego Ekscelencję arcybiskupa Józefa Michalika, ówczesnego przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski, deklaracji o pojednaniu między narodami polskim i rosyjskim. Dzisiaj nikt już o tej deklaracji nie pamięta, co pokazuje, że chociaż pamięć mamy krótką, to jednak bardzo dobrą.
Ale jakże miałoby być inaczej, kiedy już w roku 2013 prezydent Obama, dotknięty do żywego niepowodzeniem w doprowadzeniu do ostatecznego zwycięstwa demokracji w Syrii, z irytacji na zimnego rosyjskiego czekistę Putina, wysadził w powietrze lizboński porządek polityczny wraz ze strategicznym partnerstwem NATO- Rosja, w następstwie czego Stany Zjednoczone powróciły do aktywnej polityki w Europie Środkowo-Wschodniej, co objawiło się zapaleniem zielonego światła dla przewrotu politycznego na Ukrainie, którego celem było wyłuskanie tego kraju z rosyjskiej strefy wpływów? W rezultacie Polska znowu przeszła pod amerykańską kuratelę, co objawiło się zarówno w przetasowaniu tubylczej sceny politycznej, jak i ponownym podjęciu się przez nasz nieszczęśliwy kraj roli amerykańskiego dywersanta na Europę Wschodnią. I tak już zostało do dzisiaj, zwłaszcza, że administracja prezydenta Donalda Trumpa, po chwilowym zawahaniu, kontynuuje aktywną politykę we Wschodniej Europie, co wyraża się m.in. w uznaniu za Wielką Nadzieję Białych w Rosji Aleksandra Nawalnego, którego mizerną podróbką jest u nas pan Ryszard Petru i w podgryzaniu złowrogiego Aleksandra Łukaszenki, którego pryncypialnie skrytykował właśnie sam pan prezydent Andrzej Duda, który dlaczegoś nie chce nam powiedzieć, o czym właściwie rozmawiał z przedstawicielami żydowskich organizacji w Nowym Jorku i co im tam naobiecywał. Najwyraźniej niczego się nie nauczyliśmy i nadal powtarzamy błąd prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który wcześniej też podjął się roli amerykańskiego dywersanta na Wschodnią Europę i też za darmo. Ale w roku 2009 prezydent Obama zrobił słynny „reset” w stosunkach amerykańsko-rosyjskich, a prezydent Kaczyński w kwietniu 2010 roku zginął w katastrofie smoleńskiej. Miejmy nadzieję, że prezydent Trump żadnego „resetu” nie zrobi, chociaż – jak widać – historia lubi się powtarzać.
Mówił Stanisław Michalkiewicz
© Stanisław Michalkiewicz
29 marca 2017
Cotygodniowy felieton radiowy emitowany jest w:
Radio Maryja, Telewizja Trwam
☞ WSPOMÓŻ AUTORA
29 marca 2017
Cotygodniowy felieton radiowy emitowany jest w:
Radio Maryja, Telewizja Trwam
☞ WSPOMÓŻ AUTORA
Ilustracja i wideo © Radio Maryja / Telewizja Trwam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz