Od pewnego czasu śledzę perypetie nauczycieli pewnej prywatnej szkoły, którą właściciel, cudzoziemiec, korzystając z bezspornych uprawnień właścicielskich przebudowuje według swego widzi mi się. Chce on wzorem wiejskich szkół funkcjonujących w Galicji przed I Wojną Światową wprowadzić klasy łączone. Podobno klasy łączone sprawdzają się również w jego rodzinnej Szwajcarii. Nie rozumie, że to co funkcjonuje dobrze w górskiej wiosce gdzie w porywach jest kilkoro dzieci w wieku szkolnym, nie będzie funkcjonowało w wielkim mieście. A z całą pewnością niewielu rodziców zdecyduje się za taką edukację płacić czesne. Nie jestem stroną w tym sporze, szczerze życzę reformatorowi powodzenia, bawi mnie jednak kompletne niezrozumienie przez niego ducha czy istoty polskości. Nasz Szwajcar nie rozumiejąc , że nauczyciele buntują się w imię dobra dzieci i dobra samej szkoły, oczekuje z ich strony przede wszystkim bezwzględnego posłuszeństwa. Wielokrotnie zresztą wyrażał explicite, że jego zdaniem „posłuszeństwo jest cnotą”.
Jestem dokładnie przeciwnego zdania, dla mnie prawdziwą cnotą jest nieposłuszeństwo. Nie zapominajmy, że w czasie drugiej Wojny Światowej w naszym poniewieranym teraz przez różnych Schulzów kraju nie pojawił się żaden Quisling i nie było rządów Vichy. Jeżeli zdarzały się różne ohydne czyny, były one dziełem zbrodniarzy indywidualnych. Nie było zbrodni zinstytucjonalizowanej jak w Niemczech za czasów Hitlera i nikt nie ośmieliłby się jak Niemcy w Norymberdze tłumaczyć, że tylko wykonywał rozkazy.
We frazeologii ojczyźnianej pokutuje hasło „wrong or right, my country”. Wcale mnie ono nie wzrusza i nie przekonuje. Gdyby Niemcy nie byli posłuszni Führerowi , gdyby nie przestrzegali tak gorliwie ustaw norymberskich, gdyby Francuzi nie chodzili po mszy do merostwa wydać swoich żydowskich sąsiadów, wiele istnień ludzkich udałoby się ocalić. Od Francuza legalisty szczycącego się spełnianiem swego obywatelskiego obowiązku po stokroć wolę polskiego ordynarnego szmalcownika, który handlował życiem bliźnich wiedząc dobrze, że jest pospolitym bandytą i ryzykując, że zostanie za to zastrzelony przez AK. Tylko w Polsce za pomoc Żydom groziła ze strony Niemców kara śmierci i tylko w Polsce niepodległościowe podziemie w obronie tych Żydów wydawało wyroki śmierci na szmalcowników i donosicieli. Tylko w Polsce ludzi nie obchodziły hitlerowskie prawa i nie zamierzali ich honorować, podobnie jak nie obchodziły ich prawa następnego zbrodniczego reżimu , komunizmu instalowanego w naszym kraju przez aparatczyków przywiezionych na sowieckich tankach . Polacy kpili sobie z tych praw i łamali je na każdym kroku. Nie bez przyczyny nasz kraj nazywany był najweselszym barakiem w sowieckim obozie. Jednak rodzimi instalatorzy komunizmu nadal uważają się za elitę, której przysługują nie tylko dożywotnie lecz dziedziczne przywileje. W ich mniemaniu przyjazd do Polski na sowieckim tanku nobilituje na wiek wieków ich i ich progeniturę tak jak rejs na Mayflower nobilitował angielskich zdobywców Ameryki. Czterdzieści cztery lata komunizmu w Polsce, a potem dwadzieścia sześć lat postkomunistycznego dryfowania kraju pozwoliły okrzepnąć tym samozwańczym elitom, pozwoliły im zorganizować się w obronie swoich przywilejów i wychować następców. Zarówno za czasów PRL jak i po upadku komunizmu (ogłoszonym przez aktorkę Szczepkowską) najbardziej znienawidzonym dla tych elit systemem historycznym była Rzeczpospolita Szlachecka, a najbardziej znienawidzoną ideologią sarmatyzm. Ludzi wdrożonych do ślepego posłuszeństwa wobec zbrodniczej komunistycznej idei drażnił indywidualizm zwykłego szlagona nawet tego zaściankowego, drażniła sarmacka swoboda wyboru z różnych światowych trendów tego co mu odpowiadało i odrzucania cudzych, obcych mu duchowo ideologii. Do dziś dnia historia głównego nurtu uprawiana przez kolejne generacje wychowanków Brusa, Baumana czy Kołakowskiego, zapoznaje rolę rzeczpospolitej szlacheckiej w budowaniu kultury i świadomości europejskiej, oraz rolę ziemiaństwa kresowego w cywilizowaniu ogromnych wschodnich terytoriów. Ziemiaństwo prezentuje się dla nich dobrze w anegdotach o balach rautach i polowaniach. Ziemianie jako warstwa kulturotwórcza są w oficjalnym dyskursie nieobecni. Podobnie zresztą jak zawodowi wojskowi z czasów II Rzeczpospolitej. Na zawodowych oficerów patrzy się najchętniej przez pryzmat wybryków Wieniawy Długoszowskiego. Jego zasługi dla Rzeczpospolitej nie sprowadzały się jednak do musztrowania po pijanemu warszawskich prostytutek czy – jak głosi legenda -wjeżdżania konno do Adrii. Prawdziwi szwoleżerowie są w naszej historii równie nieobecni jak prawdziwi ziemianie czy arystokraci. Natomiast przez kontraktowych opozycjonistów są oni wręcz znienawidzeni. Pewna znajoma ku mojemu najwyższemu zdumieniu, z grona swoich przyjaciół wykluczyła osobę, która na nagrobku swego męża umieściła w inskrypcji „ były ziemianin”. Tak jakby fakt bycia ziemianinem był naganny i kompromitujący, natomiast kompromitujące nie było uczestnictwo jej rodziców w budowaniu w Polsce sowieckiego raju.
Nasze narodowe zalety - nasza nieprzewidywalność, nasza niezależność, nasze nieposłuszeństwo są w oczach nieustannie nas musztrujących politruków UE podstawową naszą wadą.
Bo- powiedzmy sobie szczerze- ten cały eurokołchoz też pasuje do nas jak do krowy siodło.
© Izabela Brodacka Falzmann
25 marca 2017
źródło publikacji: blog autorski
www.naszeblogi.pl
25 marca 2017
źródło publikacji: blog autorski
www.naszeblogi.pl
Ilustracja © brak informacji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz