List Andrzeja Dudy do szefa MON wpisuje się w cele kombinacji operacyjnej wymierzonej w Antoniego Macierewicza i może zapowiadać eskalację konfliktu na linii Belweder-MON. Nie wykluczam, że świadome uczestnictwo ośrodka prezydenckiego w „esbeckim gambicie” stanowi preludium przed próbą odwołania ministra obrony narodowej. Za taką interpretacją intencji prezydenta przemawia forma i treść listu oraz sposób i miejsce upublicznienia tej informacji.
Jako zwierzchnik Sił Zbrojnych Andrzej Duda ma oczywiste prawo wyrażania opinii na temat funkcjonowania resortu obrony, a tym bardziej, do troski o stan armii i sprawy dotyczące bezpieczeństwa. Nie dziwi zatem sam list, lecz to, w jakich okolicznościach powstał, jakich spraw dotyczy oraz kiedy i jak został upubliczniony.
Jeśli list pana prezydenta został wysłany w ubiegły czwartek, tj. 16 marca br., należałoby wyjaśnić zachowanie prezydenckiego rzecznika M. Magierowskiego, który dwa dni po wystosowaniu listy, 18 marca, podczas audycji w radiowej Trójce zapewniał, że „wszystkie nominacje w armii są w pełni uzgodnione z panem prezydentem”, a zdaniem Andrzeja Dudy – „wymiana kadr w armii postępuje w sposób spokojny, nie ma zagrożenia destabilizacją na szczytach hierarchii wojskowej”. Magierowski podkreślał również, że „pan prezydent spotyka się bardzo regularnie z szefem MON”. Z wypowiedzi prezydenckiego ministra w żaden sposób nie wynikało, by Andrzej Duda miał być zaniepokojony sprawami obsady stanowisk lub chciał wyrażać jakieś „oczekiwania” wobec szefa MON – co dobitnie sformułował w liście. Zasadnym jest pytanie – jeśli dochodziło do „bardzo regularnych” spotkań obu polityków, po co potrzebna była nadzwyczajna i spektakularna forma listowego wystąpienia? Czy tego rodzaju spraw nie można było uzgodnić podczas osobistego spotkania?
Poważne podejrzenia powinien budzić sposób ujawnienia informacji. Choć list prezydenta nie był dokumentem tajnym, to należałoby wyjaśnić – w jakich okolicznościach doszło do przecieku i kto tego dokonał? Byłoby to tym łatwiejsze, że taka korespondencja nie trafia do rąk podrzędnych urzędników, a zatem krąg potencjalnych donosicieli jest stosunkowo niewielki.
Do listu miał rzekomo dotrzeć reporter "Faktów" TVN Krzysztof Skórzyński i właśnie w tym medium ujawniono treść korespondencji. To zaskakujące, że przeciek pojawił się w stacji, która od wielu miesięcy nagłaśniała dokładnie te same sprawy i tematy, jakie zawarto w prezydenckim wystąpieniu. Ów „reporter śledczy” TVN był autorem programów, w których atakowano Antoniego Macierewicza za zwolnienia dotychczasowych attaché wojskowych i stawiano mu zarzuty opieszałości w obsadzie tych stanowisk.
Czytając teksty publikowane na TVN24 i prezentowane tam głosy żarliwych obrońców oficerów zwolnionych z ataszatów, można dojść do wniosku, że autor prezydenckiego listu został wręcz zainspirowany tematyką rozgrywaną przez tą stację. Jeśli w liście Andrzeja Dudy wyrażano „zaniepokojenie” brakiem obsady ataszatów w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Szwecji, Bułgarii czy na Ukrainie – dokładnie tych samych kwestii dotyczyła troska organu TVN.
Nie jest to przypadkowa tematyka.
Sprawa obsady ataszatów leży bowiem w centrum zainteresowania środowiska b. WSI, a na forum internetowym Stowarzyszenia Sowa łatwo znajdziemy teksty, w których powiela się ataki funkcjonariuszy medialnych na Antoniego Macierewicza, zarzucając ministrowi usuwanie ludzi związanych z b.WSI.
W obronie attache wojskowego w Waszyngtonie, gen. Jarosława Stróżyka (od 1996 w WSI, powołanego na stanowisko attache 29 kwietnia 2010) wystąpił nawet wybitny znawca obyczajów anglosaskich M. Dukaczewski, perorując –„W kulturze anglosaskiej czterogwiazdkowy generał rozmawia ze swoim odpowiednikiem. Ponadto brak generała na tym stanowisku, to brak szacunku dla Stanów Zjednoczonych”.
Wściekłość ludzi PO i funkcjonariuszy propagandy wywołało również odwołanie gen. Janusza Bojarskiego. Ten absolwent Wojskowej Akademii Politycznej im. Feliksa Dzierżyńskiego, od 1997 roku był szefem Oddziału Kontaktów Zagranicznych WSI, a następnie szefem Biura Ataszatów Wojskowych WSI. W roku 2000 został mianowany polskim attaché wojskowym, morskim i lotniczym przy ambasadzie RP w Waszyngtonie. Od 5 listopada 2004 do 6 grudnia 2004 oraz od 14 grudnia 2005 do 1 stycznia 2006 pełnił funkcję szefa Wojskowych Służb Informacyjnych. Troska PO o pana Bojarskiego jest uzasadniona, bo w listopadzie 2007, tuż po objęciu rządów przez koalicję PO-PSL, został on mianowany dyrektorem Departamentu Kadr MON. Jedną z pierwszych decyzji Bojarskiego, podjętą w imieniu ministra obrony narodowej, była odmowa pośmiertnego mianowania na stopień generała brygady kpt Stanisława Sojczyńskiego ps. Warszyc – zamordowanego przez UB w 1947 roku..
Awans generalski Bojarski otrzymał z rąk B.Komorowskiego i od września 2010 roku zajmował stanowisko polskiego przedstawiciela wojskowego przy Komitetach Wojskowych NATO i UE w Brukseli. Odwołanie go (w październiku 2016) ze stanowiska zapoczątkowało szereg dobrych decyzji szefa MON, zmierzających do oczyszczenia polskich ataszatów z ludzi związanymi z byłymi WSI.
Przez szereg lat, oficerowie tej służby zajmowali stanowiska polskich attache na placówkach zagranicznych. Lista 90 oficerów WSI – attache wojskowych, opublikowana na str.35-39 Raportu z Weryfikacji WSI pokazuje skalę zjawiska i dowodzi, że ten obszar znajdował się w wyłącznej dyspozycji „wojskówki”. Kariery J.Bojarskiego, J.Stróżyka i wielu innych oficerów kierowanych na ataszaty po roku 2007 świadczą natomiast, że likwidacja WSI nie pozbawiała wpływów tego środowiska. Obsada ambasad oraz placówek NATO nadal pozostawała domeną środowiska WSI, a ludzie tej formacji potrafili zadbać o swoje interesy.
Przypomnę jedno, charakterystyczne wydarzenie.
7 lutego 2007 roku z rządu PiS został odwołany minister obrony narodowej Radosław Sikorski. Powodem dymisji, najmocniej akcentowanym przez media, miał być konflikt szefa MON z Antonim Macierewiczem. Czego naprawdę mógł dotyczyć ten konflikt? Sikorski nie zaprzeczał, że miał plany personalne wobec b. szefa WSI, gen. M. Dukaczewskiego i w jednej z wypowiedzi dla „Wprost” mówił – „W krajach NATO szefowie służb specjalnych, którzy popadają w niełaskę, trafiają na prestiżowe, acz mało wpływowe stanowiska, najlepiej poza granicami kraju. W tym duchu głośno myślałem o oferowaniu gen. Dukaczewskiemu dowództwa jednego ze szczątkowych dzisiaj okręgów wojskowych. Poważnie też rozważałem wysłanie go w tradycyjne miejsce odpoczynku byłych szefów WSI, to znaczy do attachatu RP w Chinach”.
Na przeszkodzie tym planom stanął sprzeciw ówczesnego wiceministra ON i szefa SKW, Antoniego Macierewicza. Już po przejściu do Platformy, Sikorski przyznawał – „ Rzeczywiście chciałem go (Dukaczewskiego –dop.mój) wysłać do Pekinu. Dzisiaj Dukaczewski mówiłby jak wielkim przyjacielem Chin jest Kaczyński i jak wizjonerskie są reformy ministra obrony narodowej, Aleksandra Szczygło.”
Problem z nominacją Dukaczewskiego ( o czym Sikorski nigdy nie wspomniał) polegał na tym, że w czasie prac Komisji Weryfikacyjnej WSI, nowe służby wojskowe (SKW) poznały tajną instrukcję sowieckiego GRU, w której nakazywano kierowanie absolwentów szkoleń GRU (Dukaczewski był jednym z nich) na „kierunek pekiński” oraz do ataszatów wojskowych.
Jeśli nawet Sikorski nie wiedział o takiej instrukcji, to pomysł skierowania Dukaczewskiego do Pekinu świadczył co najmniej, że ówczesny szef MON mógł być niezwykle podatny na sugestie ze strony oficerów WSI.
Lektura dziesiątków wystąpień funkcjonariuszy ośrodków medialnych, wrzeszczących dziś w obronie dymisjonowanych attasze wojskowych oraz tyrady tych polityków PO, którzy wysyłali na placówki oficerów b. WSI, powinna skłaniać do stawiania pytań o inspiracje listu pana prezydenta oraz o sugestie, jakimi kierował się, domagając od szefa MON -„podjęcia stosownych działań w sprawie obsady stanowisk attache”.
W takie przypadki, w których publikacje ośrodków medialnych, powołanych przez tajnych współpracowników służb wojskowych PRL, poprzedzają „dyscyplinujący” list prezydenta i w tychże ośrodkach list zostaje ujawniony - nie jestem w stanie uwierzyć. Podobnie, nie wierzę, by temat wakatów na stanowiskach attasze wojskowych na tyle zaprzątał uwagę pana prezydenta, by decydował się na listowne pouczenia Antoniego Macierewicza. Temat ten jest natomiast od wielu miesięcy obecny w stacji TVN, na portalu Stowarzyszenia Sowa oraz w wypowiedziach ludzi związanych ze środowiskiem b.WSI.
Tym trudniej przyjąć troskę prezydenta za dobrą monetę, że do czasu, gdy szef MON nie zaczął robić porządku na placówkach zagranicznych, panu Dudzie nie przeszkadzało, że interesy polskich Sił Zbrojnych reprezentują tam byli oficerowie z nadania „długiego ramienia Moskwy”. Dopiero usunięcie tych ludzi wywołało zainteresowanie ośrodka belwederskiego.
Zasadne jest też pytanie o prawdziwą motywację pana prezydenta. Stosunek Andrzeja Dudy do spraw obronności i bezpieczeństwa narodowego, najpełniej podkreśla nominacja Pawła Solocha na stanowisko szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Kto w czasie wyzwań i zagrożeń, z jakimi mamy dziś do czynienia, powierza tak ważne stanowisko „mistrzowi niekompetencji i nic nierobienia”, udowadnia tym samym, jak lekce sobie waży kwestie bezpieczeństwa. Przez blisko dwa lata ośrodek prezydencki nie przywiązywał wagi do tych spraw - nie podjęto tam żadnych prac ani inicjatyw służących obronności, zaś BBN nadal jest skansenem późnej „komorowszczyzny”, a „doktryna Komorowskiego” obowiązującą strategią.
Pytania - ile pan prezydent zgłosił projektów ustaw służących bezpieczeństwu Polaków, ile pracy poświęcili jego eksperci planom rozwoju i modernizacji Sił Zbrojnych lub doktrynie bezpieczeństwa narodowego - pozostaną bez odpowiedzi.
Troska pana prezydenta o bezpieczeństwo Polaków (pojmowana w dość przedziwny sposób), ujawniła się tylko w jednym obszarze – utajnienia i całkowitego zamilczenia Aneksu do Raportu z Weryfikacji WSI.
To z woli Andrzeja Dudy Polacy nie mogą się dowiedzieć – jak dalece gangrena „długiego ramienia Moskwy” przeżarła życie publiczne III RP. To obecny prezydent zdecydował, że wiedza o patologicznych więzach łączących polityków, biznesmenów i ludzi służb sowieckich, jest Polakom zbędna. Pisałem już dawno, że każdy dzień ukrywania tych informacji oznacza kontynuację mafijnych związków i pozbawia nas prawa do wiedzy kształtującej świadomość społeczną, a ten, kto nadal ukrywa Aneks wyrządza Polakom ogromną krzywdę i podtrzymuje patologiczne układy.
Co zatem kieruje politykiem, który odmawiając nam informacji zawartych w Aneksie, próbuje dziś „dyscyplinować” Antoniego Macierewicza i swoimi pytaniami –ściśle związanymi z „troską” TVN i środowiska WSI, przyłącza się do kombinacji „esbeckiego gambitu”?
List pana prezydenta już wywołał radosne rechotanie w ośrodkach propagandy i sprowokował kolejną falę ataków na szefa MON. Wypowiedź jednego z liderów PO: "Bardzo się cieszę, że pan prezydent się obudził" powinna natomiast przypomnieć, że w czasie ostatnich miesięcy Andrzej Duda był poddawany stałej, propagandowej „obróbce”, zaś wielu rzeczników poprzedniego reżimu zarzucało mu słabość i uległość wobec decyzji Antoniego Macierewicza.
Czy nie jest zatem tak, że pan prezydent, którego główna troska dotyczy własnego wizerunku i spraw tzw. „pijaru”, postanowił „pokazać zęby” i w sposób medialnie widowiskowy „dać odpór” nazbyt silnemu ministrowi obrony narodowej? Może tak umiejętnie poruszono jego ambicje i chęć brylowania w „rankingach zaufania”, że uwierzył, iż dalsze przyzwalanie na sukcesy Antoniego Macierewicza, będzie groźne dla sztucznie wykreowanej pozycji „lidera bezpieczeństwa”?
Radość z „obudzenia” prezydenta pokazuje, że środowisko tzw. „opozycji” odczytało ten list jako zapowiedź narastania konfliktu na linii Belweder –MON. Jest pewne, że to rozpoznanie zostanie wykorzystane do generowania kolejnych nacisków na Andrzeja Dudę i będzie pomocne w kontynuowaniu „esbeckiego gambitu”. W tekście pod tym tytułem pisałem, że - „wymuszenie decyzji o „załatwieniu sprawy Misiewicza” zostanie odebrane jako sukces środowiska „opozycji” i potraktowane jako zachęta do eskalacji dalszych prowokacji, dywersji i aktów wojny hybrydowej. „Wyłuskanie” Misiewicza oznacza, że metodami pracy operacyjnej SB można dziś pozbyć się każdej osoby z otoczenia ministra, można pozbawić go zaufanych współpracowników, wprowadzić w przestrzeń publiczną dowolną dezinformację i wywołać destrukcję instytucji rządowej. Oznacza też, że warto nadal uderzać w Macierewicza i szukać dróg dojścia do głównego „figuranta”.
Ten etap zakończył się już sukcesem.
Wystąpienie prezydenta Dudy – czy sobie tego życzył, czy nie, doskonale wpisuje się w schemat operacji, a jego list, ogłoszony w raczej nieprzypadkowym momencie, będzie mocną bronią wymierzoną w ministra Macierewicza. Treść listu ujawniono bowiem w przeddzień ogłoszenia informacji, iż szef MON złożył zawiadomienie do prokuratury, w którym zawarł zarzut popełnienia zdrady dyplomatycznej przez D.Tuska.
Nad tą arcyważną wiadomością unosi się jednak odium wczorajszego listu, zaś temat „przewinień” Macierewicza pozwala szybko zwekslować problem odpowiedzialności karnej „króla Europy”. „Opozycja” będzie tu miała o tyle ułatwione zadanie, że ośrodek prezydencki postanowił kontynuować szkodliwą grę. Wypowiedź rzecznika Magierowskiego: „Prezydent Andrzej Duda nie jest usatysfakcjonowany odpowiedziami ministra obrony narodowej Antoniego Macierewicza na skierowane do niego listy” oraz zapowiedź „prowadzenia dalszej korespondencji” (być może również ujawnionej w TVN) - dowodzi, że pan prezydent będzie się coraz intensywniej „wybudzał”.
Ponieważ celem kombinacji jest pozbawienie stanowiska szefa MON, uczestnictwo prezydenta Dudy doskonale wzmocni szanse „esbeckiego gambitu”.
© Aleksander Ścios
bezdekretu@gmail.com
21 marca 2017
www.bezdekretu.blogspot.com
bezdekretu@gmail.com
21 marca 2017
www.bezdekretu.blogspot.com
Ilustracja © brak informacji / TVP.info
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz