Prawda wychodzi z trumien
Ujawnienie obecności szczątków siedmiu, czy może nawet ośmiu różnych osób w trumnie poległego w katastrofie smoleńskiej generała Bronisława Kwiatkowskiego, podobnie jak w niektórych trumnach ofiar wcześniej ekshumowanych obciąża nie tylko Rosjan, którzy zwłoki ofiar do tych trumien zapakowali, ale przede wszystkim utytułowanych Zasrancen w rodzaju Wielce Czcigodnej Ewy Kopacz, pana Tomasza Arabskiego, czy Jego Ekscelencję, byłego prezydenta naszego nieszczęśliwego kraju Bronisława Komorowskiego. Jak pamiętamy, Wielce Czcigodna pani Ewa Kopacz nie tylko z miedzianym czołem zapewniała, że teren katastrofy został przekopany co najmniej na metr w głąb ziemi, nie tylko koloryzowała o rzekomym swoim udziale, podobnie jak o rzekomym udziale jakichś innych polskich lekarzy w sekcjach zwłok ofiar, ale w dodatku zarówno ona, jak i pełniący obowiązki szefa Kancelarii Premiera Tomasz Arabski, informowali rodziny ofiar, że otwieranie trumien jest „absolutnie zabronione”.Ciekawe, kto im to powiedział; jestem przekonany, że oficer prowadzący z Wojskowych Służb Informacyjnych, który z kolei taki rozkaz mógł otrzymać od swojego oficera prowadzącego z rosyjskiego GRU. Na takie podejrzenie naprowadza mnie historia tworzenia rządu premiera Donalda Tuska w 2007 roku. Otóż Platforma Obywatelska miała wtedy „gabinet cieni”, to znaczy polityków szykowanych na objęcie poszczególnych resortów. I tak, pan Bogdan Zdrojewski był szykowany na ministra obrony, pan Zbigniew Chlebowski - na ministra finansów, pani Julia Pitera na ministra sprawiedliwości - i tak dalej. Kiedy jednak przyszło do tworzenia rządu, to resorty, na które były szykowane, objęły tylko dwie osoby; pan Mirosław Drzewiecki, późniejszy „Miro” z afery hazardowej, który został ministrem sportu i Wielce Czcigodna Ewa Kopacz, która objęła resort zdrowia. Pozostałe resorty objęli zupełnie inni ludzie: ministrem obrony został pan Klich - psychiatra i zarazem właściciel Instytutu Studiów Strategicznych, wspieranego przez Fundację Adenauera, która 95 procent swoich środków otrzymuje od rządu niemieckiego. Niech nas nie zwiedzie ten strategiczny instytut, bo zajmował się on takimi strategicznymi kwestiami, jak wpływ kultury żydowskiej na polską - i temu podobnymi. Ministrem finansów został poddany brytyjski Jacek Vincent Rostowski, z pierwszorzędnymi żydowskimi korzeniami, a ministrem sprawiedliwości - pan prof. Zbigniew Ćwiąkalski, a pani Piterze trzeba było na poczekaniu wymyślić jakieś operetkowe stanowisko, którego ona sama chyba do końca nie potrafiła nawet nazwać. Pozostawienie w tych warunkach Wielce Czcigodnej Pani Kopacz na stanowisku ministra zdrowia tłumaczę sobie zaufaniem, jakim obdarzyć ja musiały Wojskowe Służby Informacyjne - bo myślę, że to właśnie one ostatecznie zadecydowały o składzie gabinetu premiera Tuska. Wyobrażam to sobie tak, że do Donalda Tuska przyszedł ktoś starszy i mądrzejszy i powiedział mu surowo: słuchajcie no Tusk, macie tu papier ze składem waszego gabinetu i nic tu nie kombinujcie, bo wynikną z tego same zgryzoty, a my będziemy musieli przypomnieć wam, skąd wam wyrastają nogi. Na takie dictum nie tylko premier Tusk, ale i żaden z dygnitarzy nie pisnął ani słówkiem protestu. Nic zatem dziwnego, że Wielce Czcigodna Pani Ewa Kopacz mogła być szczególnie uczulona na polecenia rozmaitych oficerów i nawet nie próbowała konfrontować ich opinii z obowiązującymi w naszym nieszczęśliwym kraju przepisami prawa. Ciekawe, że żaden z dzisiejszych płomiennych szermierzy praworządności nie próbował sprawdzić, z jakiegoż to umocowania wziął się ówczesny surowy zakaz otwierania trumien. Czyżby i im oficerowie prowadzący udzielili takiej wykładni? Ładny interes! No a pan Tomasz Arabski? On niby człowiek skromny, ale Wojskowe Służby Informacyjne skromnymi też się interesują. Bo jakże inaczej wytłumaczyć okoliczność, że o zastosowaniu konwencji chicagowskiej do badania katastrofy smoleńskiej zdecydować miała „trójka klasowa”, z której tylko premier Tusk był konstytucyjnym członkiem Rady Ministrów, podczas gdy pan Tomasz Arabski i rzecznik rządu pan Paweł Graś, ministrami byli tytułowani tylko przez grzeczność? Najwyraźniej ktoś starszy i mądrzejszy musiał uznać, że takie zaufane grono do podjęcia tej decyzji wystarczy.
No i wreszcie Jego Ekscelencja Bronisław Komorowski, który konstytucyjną procedurę przejęcia obowiązków prezydenta wszczął na podstawie komunikatu podanego przez panią red. Justynę Pochanke już w godzinach porannych 10 kwietnia. Tymczasem Jarosław Kaczyński dotarł do Smoleńska dopiero wieczorem i dopiero on stwierdził, że okazany mu nieboszczyk, to prezydent Rzeczypospolitej Lech Kaczyński. Dopiero wtedy można było urzędowo stwierdzić zgon prezydenta, ale ówczesnemu marszałkowi Sejmu Bronisławowi Komorowskiemu ktoś musiał powiedzieć, że komunikat pani red. Justyny Pochanke jest jak najbardziej miarodajny. Któż to taki mógł być? Pewne światło na tę kwestię rzuca zagadkowa deklaracja pana generała Marka Dukaczewskiego z roku 2010, ze jeśli tylko marszałek Komorowski zostanie wybrany na prezydenta, to on z radości otworzy sobie butelkę szampana. Najwyraźniej Wojskowe Służby Informacyjne, których, nawiasem mówiąc, wtedy już „nie było”, z prezydenturą Bronisława Komorowskiego musiały wiązać jakieś wielkie nadzieje. Oczywiście nie takie, że podczas wizyty w Japonii będzie skakał po krzesłach i generała Kozieja tytułował szogunem, tylko jakieś inne - co to przekładają się - jak powiada poeta - na „tytuły, forsę, włości”, czyli tak zwane „lody”. Otóż tenże pan marszałek Komorowski po zakończeniu ceremonii funeralnych ofiar katastrofy smoleńskiej, na galówce z okazji 3 maja buńczucznie oświadczył, że „państwo zdało egzamin”. Ekshumacje zadają kłam tym przechwałkom, wystawiając świadectwo popychadłom starych kiejkutów, którzy obleźli Rzeczpospolitą na podobieństwo insektów. Zauważył to nawet książę-małżonek Radosław Sikorski, zmieniając zdanie w sprawie ekshumacji. I tylko funkcjonariusz żydowskiej gazety dla Polaków, red. Wojciech Czuchnowski zupełnie się ekshumacjami nie przejmuje, uznając je za trick, który ma „przykryć” brak efektów prac podkomisji złowrogiego ministra Macierewicza, która zamiast dotrzeć do „prawdy” ogłosiła „hipotezę”. Uważam, że pan red. Czuchnowski ma szczęście, że nie pracował w propagandzie w czasach stalinowskich, bo wtedy wygłaszałby jeszcze bardziej pryncypialne tezy, niczym Wanda Odolska, czy Stefan Martyka - ale to jest jedyna dobra wiadomość, jaką w związku z ekshumacjami można odnotować.
Anatomia polityczna
Nie tylko antropologowie, nie tylko specjaliści nauk medycznych, ale nawet dzieci wiedzą, że człowiek ma wprawdzie dwie ręce, dwie nogi, ale jedną głowę, jeden tułów - i tak dalej. Warto jednak przypomnieć, że tak jest zgodnie ze zwyczajną nauką. Tymczasem obok nauki zwyczajnej, istnieje jeszcze - jak to w swoim czasie zauważył Józef Stalin - „nauka przodująca”. Przedstawicielem „nauki przodującej” był nie tylko Stachanow, co to „obalił istniejące w nauce normy pracy”, ale również Trofim Łysenko, co to potrafił perz przemieniać w pszenicę. Józefowi Stalinowi „nauka przodująca” bardzo się spodobała, toteż nic dziwnego, że wielu jej adeptów nie tylko przeżyło Józefa Stalina, ale nawet dochowało się licznych uczniów. To pewnie właśnie oni przeprowadzali sekcje zwłok ofiar katastrofy smoleńskiej, kierując się nieubłaganymi prawidłami „nauki przodującej”. Ja tych prawideł nie znam, ale nie wykluczam, że według „nauki przodującej” anatomia człowieka zależy od jego pozycji społecznej. Zwykły człowiek może wprawdzie mieć dwie ręce, ale jeśli jest wrogiem klasowym, to wystarczy mu jedna. Natomiast minister, czy generał może, a nawet powinien mieć już trzy ręce, albo nawet cztery, podobnie jak i nogi. Jeśli tak, to nic dziwnego, że w trumnie generała Kwiatkowskiego znalazły się szczątki aż siedmiu osób. Budzi to wprawdzie zdumienie ludzi wychowanych na nauce zwyczajnej, ale jest jak najbardziej zgodne z anatomią polityczną, najwyraźniej będącą jedną z ważnych gałęzi „nauki przodującej”.
Najwyraźniej pod wrażeniem osiągnięć „nauki przodującej” znalazła się ówczesna minister zdrowia, pani Ewa Kopacz. Miała ona osobiście uczestniczyć w przeprowadzaniu sekcji zwłok ofiar, a skoro tak, to pewnie uczestniczyła też w układaniu zwłok w trumnach, zgodnie z zasadami anatomii politycznej. Warto przypomnieć, że katastrofa smoleńska miała miejsce w sześć miesięcy po „resecie” jakiego w stosunkach amerykańsko-rosyjskich dokonał prezydent Obama. W następstwie tego „resetu”, Polska spod kurateli amerykańskiej przeszła pod kuratelę strategicznych partnerów, to znaczy - Niemiec i Rosji. Nic więc dziwnego, że dygnitarze rządowi z Polski, kiedy znaleźli się na terenie Rosji, natychmiast poddali się wpływom tamtejszej nauki przodującej, w następstwie czego i pani dr Ewa Kopacz postępowała zgodnie z normami anatomii politycznej. W Polsce chyba trochę wstydziła się do tego przyznać i pewnie dlatego przekazała rodzinom ofiar informację, że otwieranie trumien jest surowo zabronione. Ponieważ takiej informacji nie mogła zaczerpnąć z obowiązującego w Polsce prawa, to musiała uzyskać ją z jakiegoś innego źródła. Nawet nie śmiem się domyślać - z jakiego - chociaż pewne światło na tę sprawę rzuca okoliczność, że pani Kopacz została potem awansowana na stanowisko prezesa Rady Ministrów - być może właśnie ze względu na swą dyspozycyjność i pewnie dlatego inni dyspozycyjni działacze PO mają rozkaz bronić jej do upadłego.
Ilustracja © brak informacji / PAP
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz