Urodził się 6 czerwca 1936 roku w Poznaniu. Miał dopiero 55 lat gdy zmarł 3 listopada 1991 roku w Warszawie.
Roman Wilhelmi zagrał w 40 filmach i 60 sztukach teatralnych.
Był jednym z najwybitniejszych polskich aktorów w historii.
☞ Pozycje dostępne w naszym Repozytorium
☞ IMDb (angielski)
☞ Wikipedia (polski)
☞ Filmografia (polski)
Ćwierć wieku temu zmarł Roman Wilhelmi
„Typ ambitny, lecz samotny”
1966 |
„Wilhelmi sam siebie reżyserował”
W 1958 roku Roman Wilhelmi ukończył Państwową Wyższą Szkołę Teatralną w Warszawie. Od razu po studiach zaczął pracę w warszawskim Teatrze Ateneum i pozostał tam blisko 30 lat, do 1986 roku. Później, aż do śmierci, związany był z Teatrem Nowym w Warszawie. Jego aktorstwo krytycy określali jako bardzo emocjonalne, zaangażowane, a jednocześnie nie pozbawione dystansu i humoru. Kultowa dziś postać dozorcy Anioła z serialu Stanisława Barei zachwycała, ale byli też tacy, którym absolutnie się nie spodobała. „Można odnieść wrażenie, że Wilhelmi sam siebie reżyserował, nie bardzo wiedząc, jak znaleźć klucz do śmieszno-groźnej postaci swojskiego zamordysty” – pisał w magazynie „Film” z 1997 roku Krzysztof Demidowicz.
1989 |
– Z tym miałem pewien problem, nie chciałem powtórzyć karykatury, którą w latach pięćdziesiątych – zresztą znakomicie – na ekranie zagrał Adolf Dymsza, zachowując ten właściwy mu dystans i urok. Musiał być to Dyzma bardziej prawdziwy, osadzony w epoce – mówił w wywiadzie dla „Dziennika Zachodniego” w 1990 roku.
„Miał dwa oblicza”
Wilhelmi był genialnym aktorem, ale jak wspominali jego bliscy, trudnym w relacjach człowiekiem. Grane przez niego postacie były charakterystyczne, co w dużej mierze należy przypisywać właśnie jego osobowości. Oprócz ról w popularnych serialach, na koncie miał wiele udanych kreacji filmowych i teatralnych.
– Miał jakby dwa oblicza: jedno – to śmiejące się – dla świata zewnętrznego i jedno – płaczące – w życiu prywatnym. Potrafił rozbawiać ludzi aż do łez. W momentach załamania, wątpliwości – i tylko w naszych czterech ścianach – pozwalał sobie na pokazywanie swojego smutnego oblicza. Tak naprawdę był typem ambitnego, lecz samotnego i – w pozytywnym sensie – zuchwałego bojownika – tak wspominała aktora jego druga żona Marika, węgierska tłumaczka. Po rozwodzie musiała wyemigrować do Austrii, by móc utrzymać siebie i syna Rafała.
Wilhelmi nie dbał o kontakty z synem, a ten zerwał relacje z ojcem. Dopiero po latach spotkali się na planie węgierskiego serialu w Wiedniu. Rafał Wilhelmi przyznaje, że jego ulubioną kreacją aktorską ojca jest ta w Teatrze TV „Kolacja na cztery ręce”. Wilhelmi zmarł na raka wątroby 3 listopada 1991 roku w wieku 55 lat.
– Choroba zaatakowała nagle. To był rak wątroby z przerzutami do płuc. Kiedy byłem u Romka w szpitalu na trzy dni przed jego śmiercią, nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji. Pamiętam, że dzwonił do Francji, by załatwić sobie angaż. Chciał osiąść w Paryżu - to były takie czasy, byli tam już i Pszoniak, i Seweryn. W kalendarzu wciąż notował daty spotkań – mówił brat aktora w wywiadzie dla Super Expressu.
© Autor(ka) nieznany(a) / TVP.info
3 listopada 2016
źródło publikacji: „Typ ambitny, lecz samotny. 25 lat temu zmarł Roman Wilhelmi”
www.TVP.info
3 listopada 2016
źródło publikacji: „Typ ambitny, lecz samotny. 25 lat temu zmarł Roman Wilhelmi”
www.TVP.info
Kochał i żył za szybko
Prywatnie bywał nie do zniesienia. Aniołem stawał się dopiero na scenie. Roman Wilhelmi brał życie pełnymi garściami, jakby przeczuwał, że nie ma wiele czasu.
Jeszcze na tydzień śmiercią z warszawskiego szpitala planował podbój Francji. Roman Wilhelmi (†55) w ślad za Wojciechem Pszoniakiem i Andrzejem Sewerynem starał się o angaż w teatrach paryskich. Rodzina do końca bała mu się powiedzieć, że umiera na raka...
Prywatnie wybitny aktor nie panował nad emocjami, miał opinię despoty i skrajnego egoisty. Nie potrafił angażować się w życie rodzinne, być odpowiedzialnym partnerem i ojcem. "Tylko aktorstwo mnie pogrąża całkowicie. Oddaję się mu bez reszty, bo ten zawód jest dla mnie wszystkim", mówił w wywiadach.
Urodził się w Poznaniu, był najstarszy z trójki braci. I najbardziej niepokorny. Po pierwszych szkolnych awanturach zaniepokojeni rodzice musieli go przenieść do podstawówki w Aleksandrowie Kujawskim prowadzonej przez salezjanów. Ojcowie mieli go nauczyć dyscypliny. Udało się to połowicznie.
U salezjanów Roman nie stał się grzeczniejszy, ale odkrył swoje powołanie. "Poznałem księdza, który pięknie śpiewał, recytował i prowadził amatorski teatr w jednej z salek parafialnych. Zacząłem tam występować. Po opuszczeniu szkoły nie miałem wątpliwości, kim chcę być", mówił o swoich początkach.
Kiedy bez problemu zdał do PWST w Warszawie, rodzina wreszcie była z niego dumna. Trafił pod opiekę legendarnego profesora aktorstwa, Aleksandra Bardiniego i stał się jego ulubieńcem. Po obronie dyplomu Bardini zaangażował go do teatru Ateneum, z którym Wilhelmi pozostał związany przez resztę życia. Bardzo przeżywał momenty, kiedy na widowni zasiadała jego mama, Stefania. Opiniami kolegów się nie przejmował, nie miał zresztą zbyt wielu przyjaciół we własnym środowisku. Właściwie przyjaźnił się tylko z dwiema osobami: z reżyserem Maciejem Domańskim i z Henrykiem Talarem.
"Na mnie obraził się kiedyś śmiertelnie, kiedy dostałem główną nagrodę na jednym z festiwali teatralnych, a on tylko wyróżnienie", wspomina Henryk Talar. Wilhelmi był samotny do tego stopnia, że podobno 25-lecie swojej kariery świętował, siedząc na schodach z ciastkiem w ręku, a obok płonęła świeczka.
Koledzy go nie lubili, bo bywał wobec niech aż nazbyt krytyczny. "Kontakt z nim był trudny i zależał od jego zmiennego nastroju. Nigdy nie miał zastrzeżeń do swojej pracy, ale kolegów scenicznych potrafił zwyzywać od »ostatnich ch...« Miał też obsesję, że ktoś może mu ukraść rolę", opowiada o przyjacielu Talar.
Kino odkryło Wilhelmiego niemal natychmiast i pokochało z wzajemnością. Debiutował w 1957 roku w "Eroice" Andrzeja Munka, ale wielka kariera zaczęła się dopiero, gdy zagrał Olgierda Jarosza w serialu "Czterej pancerni i pies". Scenarzyści uśmiercili go szybko, więc rola pancernego nie zaszkodziła mu w dalszej karierze, jak to miało miejsce w przypadku Gajosa. Wilhelmi stworzył jeszcze niezapomniane postaci w "Zaklętych rewirach", "Karierze Nikodema Dyzmy" i serialu "Alternatywy 4".
Oprócz aktorstwa Wilhelmi miał jeszcze dwie wielkie miłości: alkohol i kobiety. Zakochał się już na pierwszym roku studiów w studentce ASP, Danucie. Ślub wzięli po trzech latach znajomości. Początkowo zamieszkali w teatralnej maszynowni należącej do teatru. Kiedy wreszcie przeprowadzili się do pierwszego mieszkania, Roman rzadko wracał do niego trzeźwy. Pił, palił i awanturował się z taką samą pasją, z jaką budował swoje sceniczne role.
Kiedy żona nie wytrzymała i w końcu wniosła o rozwód, urządził podczas rozprawy taką scenę miłości, że sędzia prosił Danutę, aby dała aktorowi jeszcze jedną szansę. Byli razem dziewięć lat, aż wreszcie Roman doszedł do wniosku, że jednak nie interesuje go stabilizacja. Konsekwencji wystarczyło mu tylko na dwa lata, bo podczas kręcenia filmu na Węgrzech poznał tłumaczkę Marikę Kollar.
Do spotkania doszło podczas zakrapianej imprezy, tuż po zakończeniu zdjęć. Roman tak obraził Marikę i jej koleżankę, że dziewczyny oburzone wyszły z imprezy. Kiedy aktor rano wytrzeźwiał, natychmiast pobiegł do kwiaciarni i odszukał Marikę.
Dziewczyna straciła dla niego głowę. Rzuciła karierę i wyjechała za ukochanym do Polski. Zaraz po ślubie urodził im się syn, Rafał. Początkowo Roman starał się, jak mógł być wzorowym ojcem. Jednak właśnie wtedy jego kariera nabrała przyspieszenia. Dostawał propozycję za propozycją, jeździł z planu na plan, w domu bywał gościem. Skończyło się rozstaniem.
Przez hulaszczy tryb życia aktor zapominał o alimentach. Zrozpaczona Marika musiała sprzedać mieszkanie w Warszawie i wyjechać z 12-letnim Rafałem do Wiednia. Roman odwiedził ich dopiero po kilku latach. "Miałem wrażenie, że spotkałem się z dawno niewidzianym kumplem, a nie ojcem", wspomina syn artysty w książce "Być dzieckiem legendy".
Wilhelmi aż do śmierci łamał kobiece serca. Był w burzliwych związkach m.in. z młodziutką Iwoną Bielską i Grażyną Barszczewską. Ostatnią kobietą jego życia została sekretarka z planu filmowego Liliana Kęszycka.
Dziś 42-letni syn Rafał tak mówi o ojcu: "Nie mam żalu ani o ten brak kontaktu, ani o to, że spadek zapisał w dość dziwnych okolicznościach konkubinie i tantiemy otrzymuje ktoś inny. Nie zależy mi na jego pieniądzach. Lubię oglądać jego filmy, ale moim absolutnym faworytem jest teatr telewizji i »Kolacja na cztery ręce«. Pamiętam to silne wrażenie, gdy obejrzałem ten spektakl, kiedy już ojca nie było. Dosłownie oniemiałem. Żałowałem, że nie mogłem mu już przekazać tego, co wtedy czułem".
© Oskar Maya
listopad 2015
źródło publikacji: „Roman Wilhelmi: Kochał i żył za szybko”
magazyn „Styl” nr.26/2015
listopad 2015
źródło publikacji: „Roman Wilhelmi: Kochał i żył za szybko”
magazyn „Styl” nr.26/2015
Roman Wilhelmi
Życie i twórczość
Wybitny aktor teatralny i filmowy. Urodził się 6 czerwca 1936 roku w Poznaniu, zmarł 3 listopada 1991 roku w Warszawie. Pochowany jest na warszawskim Cmentarzu Wilanowskim.
Emanował talentem, nerwem scenicznym i osobowością, spalał się na scenie, dając z siebie wszystko" - wspominał aktora Witold Sadowy. - "Reprezentował aktorstwo głębokie, ekspresyjne. Pozbawione pozy i efekciarstwa. Postaci, które tworzył, zapadały głęboko w serca widzów. Poruszały do głębi, tętniły prawdą przeżycia.W 1958 roku Roman Wilhelmi ukończył Państwową Wyższą Szkołę Teatralną w Warszawie. Od razu po studiach zaangażował się do warszawskiego Teatru Ateneum, w którym spędził blisko 30 lat. W Ateneum pracował do 1986 roku. Później, aż do śmierci, związany był z Teatrem Nowym w Warszawie.
("Gazeta Wyborcza - Częstochowa", 04.11.2002)
Na scenie dramatycznej debiutował w 1956 roku jako Brat w "Skowronku" Jeana Anouilha w reżyserii Czesława Szpakiewicza w warszawskiej Sali Kongresowej. Natomiast pierwszą ważną rolą w Ateneum była postać Stanleya w "Tramwaju zwanym pożądaniem" Tennessee Williamsa w reżyserii Aleksandra Bardiniego (1959). Później grał tutaj dużo ról drugoplanowych i epizodycznych, ale równocześnie sprawdził się w większych rolach kreując m.in. postać Petera w "Requiem dla zakonnicy" Williama Faulknera w reżyserii Jerzego Markuszewskiego (1962), Lowkę Krzyka w przedstawieniu Bohdana Korzeniewskiego - "Zmierzchu" Izaaka Babla (1967), Willego w "Niemcach" Leona Kruczkowskiego w reżyserii Janusza Warmińskiego (1967) i Nicka w "Dozorcy" Harolda Pintera przygotowanym przez Jacka Woszczerowicza (1968). Bardzo ważną rolą z tego okresu była tytułowa postać z "Peer Gynta" Henrika Ibsena w reżyserii Macieja Prusa (1970). Wilhelmi, nie schodząc ze sceny przez całe przedstawienie, pokazał bardzo precyzyjny kunszt aktorski. Polska krytyka doceniała siłę tego spektaklu i rolę Wilhelmiego, ale też wytykała pewne inscenizacyjne niedociągnięcia.
"Roman Wilhelmi" - pisał Bogdan Wojdowski - "płaci koszty skrótu. Dźwiga Ibsena, trochę wyspekulowany moralitet, ciężar całej adaptacji. Przechodzi wszystkie wcielenia ze sprawnością i energią, z rozmachem komedianckim w dużym stylu. Jest znakomity w scenach z Aasą, Barbarą Rachwalską, oraz z Solwejgą, Anną Seniuk. Tworzy postać z miejsca na najwyższym rejestrze, źle rozkłada siły, skutki tego znać w części drugiej."Przedstawienie zostało natomiast entuzjastycznie przyjęte w Norwegii, ojczyźnie Ibsena. Peer Gynt potwierdzał sceniczne umiejętności Wilhelmiego, który dał się poznać jako aktor o dużej sile transformacyjnej. Później, w 1980 roku, przyznawał:
("Teatr" 1970, nr 22)
W tym zawodzie chodzi o to, ażeby nie tworzyć jednolitych, prostolinijnych sylwetek. Aktor grając postaci jednoznaczne przestaje interesować widownię. (...) dramat leży tak blisko komedii, że wystarczy dać jeden krok, ale też trzeba być w miarę elastycznym, ażeby się nie poślizgnąć.Na deskach Ateneum Wilhemi nadal z powodzeniem współpracował z Maciejem Prusem. Stworzył m.in. doskonałe kreacje w dramatach Stanisława Ignacego Witkiewicza - jako Prokurator Scurvy w "Szewcach" (1971) i Józef Rypmann w "Gyubalu Wahazarze" (1973), a także jako Kalikst Bałandaszek w "Onych" tym razem w reżyserii Piotra Paradowskiego (1978). U Macieja Prusa grał zarówno w repertuarze współczesnym, jak i klasycznym - wcielił się w postać Pozza z "Czekając na Godota" Samuela Becketta (1971) oraz Markiza Posa z "Don Carlosa" Fryderyka Schillera (1972) i Mefistofelesa w "Tragicznych dziejach doktora Fausta" Christophera Marlowe'a (1975), gdzie, jak pisał Grzegorz Sinko:
("Walka Młodych" 1980, nr 5)
"(...) stworzył Szatana wręcz nowatorskiego na tle istniejących w tradycji scenicznej możliwych wariantów. Jest to Szatan nie tylko smutny i pełen refleksji, ale przede wszystkim szczerze kochający Fausta."Aktorstwo Wilhelmiego z pewnością można było nazwać bardzo emocjonalnym, zaangażowanym, a jednocześnie nie pozbawionym dystansu i humoru. Podkreślano wówczas, że aktor buduje swoje postaci na wielu tonach, tak jak w kolejnej ważnej roli - Petera w "Kuchni" Arnolda Weskera w reżyserii Janusza Warmińskiego (1972), gdzie Wilhelmi, jak notował Andrzej Hausbrandt,
("Kultura" 1975, nr 21)
"(...) w jednej postaci zdołał połączyć poetyckość i trywializm, marzycielstwo i prymitywizm, brutalną siłę i słabość pełną bezradności."W 1977 roku aktor wystąpił gościnnie w Teatrze Powszechnym w "Locie nad kukułczym gniazdem" Dale'a Wassermana - świetnym przedstawieniu Zygmunta Hübnera. Zagrał McMurphy'ego zastępując Wojciecha Pszoniaka.
("Ekspres Wieczorny" 23.05.1972)
"Wilhelmi był wprost sensacyjny" - pisał Marcin Rychcik. - "Nie grał awanturnika, dziwkarza i szulera, na przekór wszystkiemu walczącego o ochronę osobowości i godności ludzkiej. On nim był!"W latach 80. wykreował dwie duże role - Mackie'go Majchra w "Operze za trzy grosze" Bertolta Brechta w reżyserii Ryszarda Peryta (1980) i Dantona w "Śmierci Dantona" Georga Büchnera - spektaklu Kazimierza Kutza (1982), z którym współpracował równocześnie na poznańskiej Scenie Na Piętrze, grając Jerry'ego w "Dwoje na huśtawce" Wiliama Gibsona (1983).
("Roman Wilhelmi. I tak będę wielki!", Warszawa 2004)
W latach 80. na scenie pojawiał się rzadziej. W Teatrze Nowym wystąpił jako Goethe i Faust w inscenizacji "Fausta" Johanna Wolfganga Goethego przygotowanej przez Bohdana Cybulskiego (1989), a wcześniej, w 1986 roku, kolejny raz zagrał u Prusa w "Edwardzie II" Christophera Marlowe'a. Ponownie stworzył ciekawą, niejednoznaczną postać, silną i słabą jednocześnie, władcę, który do bólu świadom jest swojego położenia.
Ostatnimi jego rolami teatralnymi były, zagrane w 1991 roku, Ojciec w "Ślubie" Witolda Gombrowicza w reżyserii Wojciecha Szulczyńskiego w Teatrze Rozmaitości i Sammy w monodramie "Mały światek Sammy Lee" Kena Hughesa w reżyserii Zdzisława Wardejna na Scenie Prezentacji Artystycznych we Wrocławiu.
Wilhelmi związany był również z Teatrem Telewizji i z Teatrem Polskiego Radia. Na małym ekranie debiutował, nie licząc przeniesionej w 1956 roku do telewizji inscenizacji "Skowronka" Anouilha, w 1963 roku epizodem w "Dziejach jednego pocisku" Andrzeja Struga w reżyserii Lucyny Tychowej. W widowiskach telewizyjnych pamiętne role zagrał w latach 70. Wcielił się w postać Jimmy'ego z "Miłości i gniewu" Johna Osborne'a w reżyserii Zygmunta Hübnera (1973). Przenikliwe psychologiczne aktorstwo pokazał w scenicznych opracowaniach dramatu skandynawskiego - jako Hjalmar z "Dzikiej kaczki" Henrika Ibsena w reżyserii Jana Świderskiego (1976) i służący Jean w "Pannie Julii" Augusta Strindberga w inscenizacji Bohdana Korzeniewskiego (1980). W 1978 roku zaprezentował głęboką i tragiczną interpretację Alfa, tworząc przejmujące studium alkoholika w "Lękach porannych" Stanisława Grochowiaka w reżyserii Tomasza Zygadły. Zmierzył się także z interpretacją postaci Józefa K. z "Procesu" Franza Kafki w reżyserii Laco Adamika i Agnieszki Holland (1980). Tym razem pokazał skupione, wyciszone aktorstwo, zagrał człowieka, prawdziwie, zewnętrznie i wewnętrznie, osaczonego. W Teatrze Telewizji wykreował ponad 50 ról. Zagrał także m.in. Walerego Royskiego w "Sławie i chwale" Jarosława Iwaszkiewicza w reżyserii Lidii Zamkow (1974) i Johna Proctora w "Czarownicach z Salem" Arthura Millera w reżyserii Zygmunta Hübnera (1979). W fenomenalnym duecie aktorskim z Januszem Gajosem jako Bachem pokazał Fryderyka Händla w "Kolacji na cztery ręce" Paula Barza, spektaklu przygotowanym przez Kazimierza Kutza (1990).
Wilhemi debiutował w filmie w 1957 roku epizodem w Eroice Andrzeja Munka. Popularność przyniosła mu rola Olgierda w serialu telewizyjnym "Czterej pancerni i pies" Konrada Nałęckiego (1966). W 1975 roku stworzył dwie świetne role kinowe. Najpierw zagrał bandytę Pochronia w filmie Waleriana Borowczyka "Dzieje grzechu" na podstawie powieści Stefana Żeromskiego.
Pochroń był postacią jednoznacznie negatywną" - notował Piotr P. Piotrowski - "a jednak Wilhelmi sprawił, że czarny charakter w jego wykonaniu budził nie tylko grozę i obrzydzenie, ale wywoływał też śmiech."Wcześnie, zarówno w teatralnej jak i filmowej karierze, przylgnął do Wilhelmiego wizerunek właśnie czarnego charakteru. Jednak aktor, bardzo często obsadzany w takich typach ról, najczęściej potrafił wykreować postaci wieloznaczne i wychodził z wpisanej w te role schematyczności obronną ręką. Tak było i w przypadku nagrodzonego na Festiwalu w Gdańsku postaci Fornalskiego z "Zaklętych rewirów" Janusza Majewskiego. Wilhelmi w tej roli, którą okrzyknięto doskonałą kreacją, wydobywał zarówno małość, jak i cały tragizm postaci Fornalskiego.
("Dziennik Łódzki" 2004, nr 90)
Szerokiej publiczności Wilhelmi kojarzy się chyba najbardziej z rolą tytułową w serialu Jana Rybkowskiego i Marka Nowickiego "Kariera Nikodema Dyzmy" wg powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza (1980).
"Jego interpretacja daleko wykracza poza konwencjonalny komizm" - pisał o tej pamiętnej roli karierowicza Krzysztof Demidowicz. - "Wilhelmi nie uciekając całkiem od karykaturalnych tonów, odkrył jednak w tytułowym łajdaku, awansującym dzięki przypadkowi i ludzkiej głupocie, kogoś zupełnie innego. W mistyfikatorze rozpoznajemy chwilami szarego, zgnębionego przez życie człowieka, który próbuje się 'odkuć' za wszystkie klęski i upokorzenia."Podkreślano wówczas także jakby wrodzoną aktorską naturalność Wilhelmiego, ale była to w rzeczywistości naturalność poparta najczęściej morderczą, analityczną pracą.
("Film" 1997, nr 8)
Nikodem Dyzma" - mówił po latach aktor - "z tym miałem pewien problem, nie chciałem powtórzyć karykatury, którą w latach pięćdziesiątych - zresztą znakomicie - na ekranie zagrał Adolf Dymsza, zachowując ten właściwy mu dystans i urok. Musiał być to Dyzma bardziej prawdziwy, osadzony w epoce."Wilhelmi zagrał również m.in. Henryka Zarembę w "Sprawie Gorgonowej" Janusza Majewskiego (1977), Brońskiego w "Bez znieczulenia" Andrzeja Wajdy (1978) i główną rolę dziennikarza Irona Idema w filmie fantastycznym Piotra Szulkina "Wojna światów - Następne stulecie" wg powieści Herberta George'a Wellsa (1981). Współpracował z Tomaszem Zygadłą, wystąpił w dwóch jego psychologicznych obrazach. Za rolę osamotnionego, walczącego o swój radiowy program, ale nie radzącego sobie ze swoim życiem i doznającego powolnej psychicznej dezintegracji dziennikarza Jana w "Ćmie" z 1980 roku został nagrodzony na Festiwalu w Gdańsku. W refleksyjnym, odwołującym się do poezji Aleksandra Błoka i Bolesława Leśmiana "Odwecie" (1982) Wilhelmi zagrał z kolei Świdryckiego, jednego z czwórki przyjaciół, którzy podczas spotkania próbują dokonać rachunku sumienia, podsumować swoje dotychczasowe życie.
("Dziennik Zachodni" 1990, nr 130)
Kolejnym popularnym serialem, w którym zagrał Wilhelmi była komedia "Alternatywy 4" w reżyserii Stanisława Barei (1983). Rola blokowego dozorcy przyniosła mu uznanie publiczności, ale pojawiały się też i głosy sprzeciwu.
"Przegraną najbardziej spektakularną, bo telewizyjną, był dozorca Anioł w ciekawie pomyślanym serialu 'Alternatywy 4' Stanisława Barei." - pisał Krzysztof Demidowicz - "Można odnieść wrażenie, że Wilhelmi sam siebie reżyserował, nie bardzo wiedząc, jak znaleźć klucz do śmieszno-groźnej postaci swojskiego zamordysty."
("Film" 1997, nr 8)
„Orzeł” (1957)
(Roman Wilhelmi pierwszy z lewej u dołu)
„Eroica” – „Scherzo alla Polacca” (1957)
(Roman Wilhelmi pierwszy z prawej)
„Krzyżacy” (1960)
(Roman Wilhelmi pierwszy z prawej u góry)
„Dziś w nocy umrze miasto” (1961)
(z Urszulą Modrzyńską)
„Samson” (1961)
„Wiano” (1963)
„Życie raz jeszcze” (1964)
„Faraon” (1965)
„Czterej pancerni i pies” (1966)
„Wakacje z duchami” (1970)
„Stawiam na Tolka Banana” (1973)
„Dzieje grzechu” (1975)
(z lewej Grażyna Długołęcka)
„Zaklęte rewiry” (1975)
„Zaklęty dwór” (1976)
„Parad oszustów” – „Mistrz zawsze traci” (1976)
(z lewej Bronisław Pawlik)
„Sprawa Gorgonowej” (1977)
„Bez znieczulenia” (1978)
„Zielona miłość” (1978)
(na pierwszym planie Joanna Pacuła)
„Aria dla atlety” (1979)
(Roman Wilhelmi pierwszy z lewej)
„Ćma” (1980)
„Kariera Nikodema Dyzmy” (1980)
(z prawej Grażyna Barszczewska)
„Mniejsze niebo” (1980)
„Okolice spokojnego morza” (1981)
„Zapach psiej sierści” (1981)
(z lewej Izabella Dziarska)
„Wojna światów - następne stulecie” (1981)
„Odwet” (1982)
(z prawej Leon Niemczyk)
„Alternatywy 4” (1983)
(z lewej Witold Pyrkosz)
„Widziadło” (1983)
(z lewej Hanna Mikuć)
„Prywatne śledztwo” (1986)
„Rykowisko” (1986)
(z prawej Sławomira Łozińska)
„Klątwa Doliny Węży” (1987)
Ilustracje:
wszystkie © różni autorzy / Filmoteka Narodowa
ARTYKUŁ CZĘŚCIOWO PRZYWRÓCONY Z KOPII ZAPASOWYCH, Z TEGO POWODU ORYGINALNY FORMAT ARTYKUŁU MOŻE NIE PASOWAĆ DO FORMATU OBECNEGO BLOGU. NIEKTÓRE ILUSTRACJE MOGĄ BYĆ OBECNIE NIEDOSTĘPNE, A LINKI MOGĄ BYĆ NIEAKTUALNE.
OSTATNIE UAKTUALNIENIE: 2016-11-03-19:10 CET
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz