Nie pozwól aby przepadły stare fotografie, filmy czy pamiętniki! Podziel się nimi ze wszystkimi Polakami i przekaż do zasobów Archiwum Narodowego IPN!
OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

W przededniu narodzin nowego ruchu. Zanim strzelą rakietę. Iniuria polonica

Zanim strzelą rakietę
„Smok olbrzymi od morza do morza się wije
Nocą widzą go w ogniu najśmielsi lotnicy
Ciemny łopoce w miastach i na trwogę bije
Sygnał strzelił rakietę znad pruskiej granicy.”
        W naszym nieszczęśliwym kraju zapanował nastrój wyczekiwania. Najwyraźniej początek tegorocznej kampanii wrześniowej Nasza Złota Pani Adolfina wyznaczyła na 25 września, a więc już następnego dnia po wyborach, w których zamierza pokonać swego rywala Martina Schulza i objąć urząd kanclerza, który sprawuje nieprzerwanie od 2005 roku. Rzeczywiście – najpierw musi wyjaśnić się sytuacja w metropolii, żeby wszyscy wiedzieli, w jaki sposób mają robić porządek w peryferyjnych bantustanach. O ich roli przypomniał pupil Pani Wychowawczyni, którego podejrzewam, iż jest wydmuszką francuskiego wywiadu, wymyśloną gwoli zagrodzenia Marynie Le Pen drogi na fotel prezydenta Republiki Francuskiej. Pupil powiedział, że „Polska” nie będzie „definiować Europy jutra”. Skoro już dziś znalazła się „na marginesie”, to „jutro” może nawet zostać zepchnięta w słynne „ciemności zewnętrzne”, skąd dobiega „płacz i zgrzytanie zębów”.
Nasza Złota Pani Adolfina nigdy by tak szczerze tego nie wyraziła, ale prezydent Macron dopiero niedawno zaczął grać rolę prezydenta, więc jeszcze co na sercu, to i na języku. Tymczasem Nasza Złota Pani Adolfina powiedziała tylko, że w obliczu bezecnych prowokacji polskiego rządu „dłużej milczeć nie może” i przywołała do siebie niemieckiego owczarka w osobie Jana Klaudiusza Junckera, piastującego godność przewodniczącego Komisji Europejskiej. Tedy Jan Klaudiusz Juncker wyznaczył specjalne posiedzenie Komisji na 25 września, kiedy to nadejdzie czas, by z Polską zrobić porządek. Pretekstów jest kilka; po pierwsze - sprawa „relokacji” tak zwanych „uchodźców”, którzy napłynęli i napływają do Europy w następstwie operacji pokojowych, misji stabilizacyjnych, wojen o pokój i demokrację, a także – jaśminowych rewolucji. Wszystkie te szlachetne przedsięwzięcia wtrąciły w krwawy chaos kraje środkowego i Bliskiego Wschodu oraz Afryki Północnej, uważane za potencjalne zagrożenie dla bezcennego Izraela. Wśród tych „uchodźców” dominują mężczyźni przed 30 rokiem życia, a więc – zdolni do walki. Ogołocenie tych obszarów z miliona, a może nawet już 2 milionów takich mężczyzn, zagrożenie dla bezcennego Izraela dodatkowo zmniejsza, ale dla Europy zwiększa. Tymczasem kraje Europy Środkowej nie chcą godzić się na przyjęcie kontyngentów tych „uchodźców”, jakie próbowała narzucić im Nasza Złota Pani Adolfina w ramach przywracania pruskiej dyscypliny. Toteż Komisja zapowiada („król srogie głosi kary...”) sankcje przeciwko krnąbrnym krajom, a niezawisły Europejski Trybunał Sprawiedliwości w podskokach oddalił skargi Słowacji i Węgier na przymusową „relokację uchodźców”. Jeszcze raz się potwierdziło spostrzeżenie Franciszka Marii Aroueta zwanego Wolterem, że „kiedy Padyszachowi wiozą zboże, kapitan nie troszczy się, jakie wygody mają myszy na statku”. Słowacja i Węgry najwyraźniej uważały, że jeśli tę sprawę postawią na gruncie prawno-traktatowym (do czego zobowiązały się w traktacie akcesyjnym i lizbońskim, a do czego nie), to niezawisły Trybunał w Luksemburgu przyzna im rację. Ale Trybunał, chociaż niezawisły, jakże by inaczej, przecież pamięta, że nie kąsa się ręki, z której się jada, toteż skargi oddalił. Inna sprawa, że traktat lizboński zredagowany został tak, by nie było do końca jasne, do czego właściwie sygnatariusze się zobowiązują. Jest tam bowiem zasada przekazania, głosząca, że Unia Europejska, to znaczy – jej organy - mają tylko takie kompetencje, jakie przekażą im państwa członkowskie. Ale jest tam też zasada lojalnej współpracy, głosząca, że kraje członkowskie powinny powstrzymać się przed każdym działaniem, które „mogłoby zagrozić urzeczywistnieniu celów Unii Europejskiej” - niezależnie od kompetencji przekazanych. Ponieważ z łaski Naszej Złotej Pani Adolfiny i pupilka Pani Wychowawczyni sprawa „relokacji” została uznana za „cel Unii Europejskiej”, no to niezawisły Trybunał ma pełną swobodę, a niemieckie owczarki w osobach Jana Klaudiusza Junckera i jego zastępcy Franciszka Timmermansa, będą mogły nie tylko tarmosić nieposłuszne bantustany, ale nawet boleśnie je kąsać. Obawiam się, że pan prezydent Kaczyński przed ratyfikowaniem traktatu lizbońskiego chyba go nie przeczytał, polegając zapewne na wyjaśnieniach pani minister Anny Fotygi, nazywanej przez złośliwców „pulardą”.

        Drugim pretekstem będzie oczywiście „praworządność” w Polsce. Właśnie pobożny pan Michał Królikowski, były wiceminister sprawiedliwości w rządzie premiera Tuska, którego prezydent Duda wziął sobie na doradcę w tych sprawach oznajmił, że „nie ma potrzeby” reformowania Sądu Najwyższego, a co do Krajowej Rady Sądownictwa, to jest ona „zdefiniowana w konstytucji”, więc n’en parlons plus. Słowem – wszystko zostaje po staremu – i coraz bardziej utwierdzam się w podejrzeniach, że taki właśnie rozkaz przekazała prezydentowi Dudzie Nasza Złota Pani Adolfina podczas 45 minutowej rozmowy telefonicznej, po której pan prezydent ogłosił zamiar zawetowania tych ustaw. Warto dodać, że w takiej sytuacji rządowa większość w Sejmie panu prezydentowi takich nowelizacji nie uchwali, więc wszystko zostaje po staremu tak czy owak. Już tam nie bez powodu stare kiejkuty na wyścigi stręczą się panu prezydentowi Dudzie ze swoją przyjaźnią – ale ona – wiadomo – musi kosztować. Toteż grupa generałów, co to „odeszli” z wojska na skutek kuracji przeczyszczającej, jaką naszej niezwyciężonej armii zaaplikował złowrogi minister Macierewicz, właśnie utworzyła Fundację Bezpieczeństwa i Rozboju, to znaczy – pardon – oczywiście Rozwoju; Fundację Bezpieczeństwa i Rozwoju Stratpoints. Pan generał Różański, pełniący funkcję prezesa spodziewa się napływu środków od „parlamentu”, „Biura Bezpieczeństwa Narodowego”, czyli pana prezydenta, „od NATO” i „od Unii Europejskiej”. Jestem pewien, że od Unii Europejskiej na pewno je dostanie, zwłaszcza gdyby Fundacja zaangażowała się w sprawę obrony praworządności i demokracji w Polsce. Na pieniądzach nie będzie przecież napisane, że to od BND, więc żadnego ryzyka nie ma tym bardziej, że który bezpieczniak z ABW ośmieliłby się podnieść rękę na Naszą Złotą Panią Adolfinę? Tych generałów, co „odeszli”, jest akurat tylu, że wystarczyłoby ich na Wojskową Radę Ocalenia Narodowego i kto wie, czy się jej w końcu nie doczekamy? Fundacja bowiem stawia sobie za cel „aktywizowanie weteranów” O, to, to! Zwłaszcza takich, co to z niejednego komina wygartywali i potrafią bronić zarówno „socjalizmu i sojuszy”, jak i „praworządności i demokracji”. Najlepsze są przecież kadry i rozwiązania sprawdzone, toteż Leszek Balcerowicz, najwyraźniej w trybie alarmowym wezwany z Ukrainy, gdzie, jak wiadomo” „doradza” tamtejszym oligarchom, jak robić, żeby wszystko było „gites tenteges”, wystąpił na konferencji prasowej z Kukuńkiem, czyli byłym prezydentem naszego nieszczęśliwego kraju Lechem Wałęsą. Kukuniek powiedział, że w ramach wariantów na mądre rozwiązania konieczny jest masowy udział obywateli. Znaczy – zadymy uliczne. Leszek Balcerowicz przymilnie się uśmiechał, a kiedy przyszła kolej na niego, orzekł, że sytuacja praworządności pod rządami PiS nie mieści się w europejskich standardach. Udział Leszka Balcerowicza, którego z banana wystrugało jeszcze na przełomie lat 80 i 90-tych dwóch osobników: Jeffrey Sachs, ekonomiczny szaman, autor recepty na to, jak umrzeć wyleczonym i stary żydowski finansowy grandziarz Jerzy Soros, który na tym etapie ściśle kolaboruje z nazis..., - to znaczy pardon; nie z żadnym „nazistami”, których przecież już „nie ma”, tylko z Naszą Złotą Panią Adolfiną. Wyciągnięcie z naftaliny i włączenie Leszka Balcerowicza do kombinacji operacyjnej pokazuje, że nie tylko Niemcy, ale i Żydzi uruchamiają wszystkie swoje aktywa w Polsce – ale bo też polityczny projekt Trójmorza trzeba zlikwidować w zarodku.


W przededniu narodzin nowego ruchu


        Jak wiadomo, za komuny Służba Bezpieczeństwa werbowała agenturę w rozmaitych środowiskach, również wśród duchowieństwa. W czasach stalinowskich przybrało to nawet postać masowego ruchu tzw. „księży patriotów”, do którego bezpieka werbowała różnych księży; zarówno takich, którzy opinię św. Pawła jakoby wszelka władza pochodziła od Boga, pojmowali dosłownie, jak i takich, którzy zostali tak poobijani podczas niemieckiej okupacji, że nie mieli już odwagi ponownie wejść na drogę męczeństwa i wreszcie takich, którzy zwęszyli w tym szansę na osobiste kariery i tak zwane „życie ułatwione” przy komunistach. Oczywiście komuniści też nie byli w ciemię bici, więc za obietnicę „życia ułatwionego” żądali wykonywania zadań zmierzających do destrukcji Kościoła i w ogóle – chrześcijaństwa w Polsce. „Księża-patrioci” dopieszczani byli na wszelkie możliwe sposoby przez ówczesne władze, w imieniu których czynności organizatorskie sprawowało Stowarzyszenie PAX. Charakterystyczną postacią tego ruchu był przewielebny ksiądz Leonard Świderski, wykształcony filozof i teolog, już przed wojną cieszący się reputacją „Rasputina”, który w roku 1947 został konfidentem UB. Proces destrukcji Kościoła nie poszedł w Polsce tak daleko, jak w samym Związku Sowieckim, gdzie bolszewicy, po wymordowaniu albo zesłaniu do łagrów tamtejszego duchowieństwa, zorganizowali tzw. „Żywą Cerkiew” złożoną z poprzebieranych agentów GPU, ale w tym właśnie kierunku zmierzał. Niewiele to jednak pomogło, bo tak zwani ludzie prości szybko na podstępie się poznali. Pamiętam z dzieciństwa scenę z jednego z lubelskich kościołów, do którego zabrała mnie ze sobą matka. Był to czas przed Wielkanocą i przed konfesjonałami uformowały się kolejki penitentów. Wtem przed jednym konfesjonałem stanął jakiś mężczyzna i zawołał: „ludzie, to ksiądz patriota!” Kolejki przed tym konfesjonałem zniknęły w jednej chwili, jakby zdmuchnęło je tornado, a po chwili z konfesjonału wyszedł ksiądz czerwony jak bolszewicka flaga. Reakcja ludzi była całkowicie zrozumiała; spowiadanie się u księdza-patrioty było uważane za karygodną lekkomyślność, bo było wysoce prawdopodobne, że o wyznaniach penitenta jeszcze tego samego dnia może dowiedzieć się UB. Toteż kiedy tylko po śmierci Stalina rozpoczęła się tak zwana „odwilż” („a może sławny wspominać Październik, gdy nas skołował chytry stary piernik...”), ruch „księży patriotów” z dnia na dzień zaczął usychać, smrodem swego rozkładu zatruwając atmosferę aż do lat 70-tych.

        Spostrzegawczość tzw. „prostych ludzi” miała mocnego sojusznika w postaci nieugiętości Prymasa Stefana Wyszyńskiego, który cieszył się zaufaniem opinii katolickiej w Polsce. Oczywiście nie wszystkich, bo tacy filuci, jak np. przewielebny ksiądz Mieczysław Maliński wyrażali się o nim lekceważąco, jako o „organiściuchu” - bo ojciec Prymasa był organistą, a w stosunku do organistów przewielebny ksiądz Maliński poczucie wyższości odziedziczył „po królu, swoim ojcu”. Ale fortuna kołem się toczy i pysznych poniża, toteż przyszła kryska i na niego, bo kiedy z dokumentów IPN okazało się, że był konfidentem SB o pseudonimie operacyjnym „Delta”, wielce skonfundowany bąkał, że jeśli nawet coś tam i palił, to się nie zaciągał, a kontakty z ubekami utrzymywał po to, by dzielić się z nimi „radościami z papieskich pielgrzymek”. Otóż prymas Wyszyński był przez takich pięknoduchów krytykowany za forsowanie w Polsce tzw. „katolicyzmu ludowego”, którego zawodowi katolicy, za pozwoleniem bezpieki jeżdżący na ekumeniczne sympozjony, na których pili sobie nawzajem z dzióbków z rozmaitymi „braćmi odłączonymi”, trochę się wstydzili. Któryś z nich pewnego razu zagadnął prymasa, dlaczego właściwie to robi. W odpowiedzi usłyszał od Prymasa, że w miarę swoich możliwości stara się naśladować Pana Jezusa. No a cóż Pan Jezus? Ano zadawał się z jakimiś rybakami, z jakimiś celnikami, nawet z nierządnicami – ale starannie unikał towarzystwa ówczesnych intelektualistów, czyli faryzeuszy, którym wymyślał od „plemienia żmijowego” i „grobów pobielanych”.

        Wspominam o tych wszystkich historiach, bo obawiam się, że tylko patrzeć, jak za sprawą starych kiejkutów, którzy w naszym nieszczęśliwym kraju wykonują zadania – na tym etapie zlecane przez Naszą Złotą Panią Adolfinę - odtworzy się ruch księży – może tym razem już nie „patriotów”, ale na przykład - „ postępowych demokratów”, którzy będą krzewić nieubłagany postęp nie tylko na ziemi, ale również – lansować przemianę Królestwa Niebieskiego w Socjalistyczną Republikę Niebieską. Według wszelkiego prawdopodobieństwa trzon tego ruchu będą stanowili przewielebni zwerbowani przez Wojskowe Służby Informacyjne już w tzw. „wolnej Polsce”, którzy tego powodu nie muszą obawiać się żadnej lustracji – no a za nimi pociągną również ci, którym też podoba się „życie ułatwione”, którego z chrześcijańską ortodoksją pogodzić niepodobna bez potężnego dysonansu poznawczego. Ponieważ instytucje Unii Europejskiej zostały zaangażowane w komunistyczną rewolucję, to jestem pewien, że ruch „postępowych demokratów”, zaangażowany w dodatku w przemianę Królestwa Niebieskiego w Socjalistyczną Republikę Niebieską, będzie szczodrze subwencjonowany, no i oczywiście – wychwalany pod niebiosa przez żydowskie lobby polityczne w Polsce, które na tym etapie kolaboruje z Niemcami z gorliwością, jakiej nie powstydziłby się Chaim Rumkowski.


Iniuria polonica


        Kiedy piszę ten felieton kończy się akurat wakacyjna pieriedyszka, więc tylko patrzeć, jak Nasza Złota Pani wyda BND, a za jej pośrednictwem – również niemieckim owczarkom w Brukseli, a w Polsce – starym kiejkutom i folksdojczom rozkaz rozpoczęcia kampanii wrześniowej, której celem jest doprowadzenie w naszym nieszczęśliwym kraju do politycznego przesilenia, w następstwie którego na pozycję lidera politycznej sceny wróciłaby ekspozytura Stronnictwa Pruskiego. „Smok olbrzymi od morza do morza się wije. Nocą widzą go w ogniu najśmielsi lotnicy. Czarny łopoce w miastach i na trwogę bije. Sygnał strzelił rakietę znad pruskiej granicy” - pisał Tuwim w wierszu „Mocarstwo anonimowe”, który miał być szyderczą recenzją książki Adolfa Nowaczyńskiego o tym samym tytule. Jak tam było tak tam było, ale niezależnie od intencji poetę musiały wspierać proroctwa, bo jakże inaczej wytłumaczyć takie oto skrzydlate strofy: „Już w podziemiach synagog wszystko złoto leży, amunicję przenoszą czarni przemytnicy. Naradzają się szeptem berlińscy bankierzy, dzwoni tajny telefon w warszawskiej bóżnicy”? Zresztą mniejsza o poetę i wspierające go proroctwa, bo ważniejsze, że właśnie kończy się pieriedyszka, a w przeczuciu decydującego boju we wszystkich bojownikach, a nawet obozowych ciurach, zaczyna buzować adrenalina, co sprawia, że niektórzy zaczynają mówić językami – również językiem zdrady stanu.

        Taki właśnie casus pascudeus przytrafił się niejakiemu Borysowi Budce, który na skutek splotu dziwnych okoliczności został nawet ministrem sprawiedliwości w rządzie pani Kopacz, co stanowi znakomitą ilustrację trafności spostrzeżenia, że jak Pan Bóg dopuści, to i z kija wypuści. Otóż pan Budka przesłuchiwany przez „Die Zeit” dał tak zwany „głos czeladzi” oświadczając, że Unia Europejska powinna postawić Polsce ultimatum. Został za to ofuknięty przez dwóch śląskich senatorów Platformy Obywatelskiej i chociaż zaraz oskarżył ich, że na skutek „półprawd” wpisali się w PiS-owską „narrację” (to takie słowa są?), to jednak coś musiało być na rzeczy, bo interweniował w redakcji „Die Zeit”, że mianowicie powiedział co innego, niż oni wydrukowali. Najwyraźniej niezależna redakcja musiała dostać rozkaz od oficera prowadzącego, żeby – póki jeszcze w Polsce nie padła pierwsza salwa - jeszcze poszła temu całemu Budce na rękę i napisała, że powiedział co innego – co tam w uzgodnieniu z przewodniczącym Grzegorzem Schetino sobie wykombinowali, żeby było dobrze.

        Rzecz bowiem z tym, że pan Budka, zarówno qua fajdanis, czyli poseł, jak i qua minister sprawiedliwości, składał solenne deklaracje zarówno w postaci „ślubowania” poselskiego, jak i przysięgi ministerialnej, w której zobowiązał się do „czynienia wszystkiego dla pomyślności Ojczyzny” (ślubowanie poselskie) i traktowania „dobra Ojczyzny” jako „najwyższego nakazu” (przysięga ministerialna). Nawoływania po niemieckich gazetach, by „Unia Europejska” czyli wysunięci przez Naszą Złotą Panią na fasadę Komisji Europejskiej niemieccy owczarkowie, wystosowali wobec Polski „ultimatum”, a więc żądanie wsparte groźbą zastosowania przemocy albo jakichś innych dolegliwości, wydaje się trudne do pogodzenia ze wspomnianymi przysięgami. Inna sprawa, że w naszym nieszczęśliwym kraju mało który z Umiłowanych Przywódców przejmuje się składanymi przysięgami. Taki np. Aleksander Kwaśniewski, którego uważam za prawdziwe nieszczęście dla Polski, przysięgę prezydencką składał dwukrotnie, a mimo to podczas hucpiarskiej uroczystości w Jedwabnem 10 lipca 2001 roku, „przeprosił” za Jedwabne w imieniu „narodu polskiego” przyłączając się w ten sposób do żydowskich oskarżeń, których celem jest przyprawienie polskiemu narodowi odrażającego wizerunku narodu morderców, by w ten sposób nie tylko zdyfamować go przed światem, ale również, a może przede wszystkim – by w ramach „pedagogiki wstydu”, wzbudzić w polskim narodzie poczucie winy wobec Żydów, dzięki czemu będzie można Polaków zdominować bez uciekania się do permanentnego terroru. Mam nadzieję, ze kiedyś za to odpowie, bo takie łajdactwa nie powinny pozostawać bezkarne, ponieważ zachęcają innych do ich powtarzania. Daleko nie szukając, dziesięć lat później Bronisław Komorowski, jako prezydent, w liście skierowanym do uczestników uroczystości w Jedwabnem, a odczytanym przez słynącego od czasów stalinowskich z „postawy służebnej” Tadeusza Mazowieckiego zamieścił haniebne zdanie, że „naród polski” powinien przyzwyczaić się do myśli, ze był również „sprawcą”. Już nawet nie „współsprawcą” - jak Żydzi oskarżali Polaków za prezydentury Kwaśniewskiego, tylko samodzielnym „sprawcą” holokaustu. Skoro takie przykłady idą z samej góry, to czegoż wymagać od prostego posła Budki, któremu adrenalina uderzyła do i tak przecież niezbyt tęgiej głowy?

        Toteż wszyscy dokazują, jak tylko mogą tym bardziej, że na skutek zawetowania ustaw „sądowych” przez pana prezydenta Dudę, reforma sądownictwa oddala się w odległą przyszłość, konserwując sytuację, w której sędziowie wyzwolili się od podległości jakiemukolwiek konstytucyjnemu organowi. Podlegają wyłącznie starym kiejkutom, a państwo tylko im płaci. Rzecz w tym, że jeśli projekty sporządzone przez Kancelarię Prezydenta będą różniły się od projektów rządowych w sposób istotny, to nikt tych ustaw panu prezydentowi w Sejmie nie uchwali, a skoro tak, to wszystko zostanie po staremu. Kto wie, czy nie o to właśnie chodziło Naszej Złotej Pani, która przesz 45 minut o czymś tam musiała panu prezydentowi Dudzie klarować przez telefon, zanim ogłosi on swoje ultimatum wobec rządu. W XVIII wieku Katarzynie też zależało na utrzymaniu w Polsce anarchii, bo tym łatwiej sobie z Rzeczpospolitą poradziła. Nic zatem dziwnego, że ze Stowarzyszenia Sędziów „Iustitia”, które na dobry porządek powinno zmienić nazwę z „Iustitia” (sprawiedliwość) na „Iniuria” (bezprawie) popłynęło wezwanie, by żaden z sędziów nie przyjmował od rządu nominacji na stanowisko prezesa sądu. Najwyraźniej niezawiśli sędziowie czekają, aż w następstwie kombinacji operacyjnej Nasza Złota Pani utworzy w Polsce nowy rząd – i dopiero od niego można będzie brać wszystkie nominacje, przywileje i nagrody za dobre sprawowanie – bo cóż wyróżniać, cóż nagradzać w tych dzisiejszych zepsutych czasach, jeśli nie sławną niezawisłość?


© Stanisław Michalkiewicz
9-11 września 2017
www.michalkiewicz.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2