Lewatywa dla niezawisłych sądów
Kto by pomyślał, że sprawa wyboru sędziów, to znaczy – tego, kto będzie ich wybierał do Krajowej Rady Sądownictwa i Sądu Najwyższego, wyzwoli takie emocje? Wyzwoliła – a przecież nie powinna, bo każdy sędzia jest przecież niezawisły aż do bólu, więc jeden do drugiego nie tylko podobny, ale nawet identyczny, niczym spod sztancy. Tak w każdym razie muszą uważać mikrocefale, którzy tak się rajcują sprawą sposobu wybierania sędziów, że aż kicają na ulicach i palą świeczki. To emocjonalne zaangażowanie świadczy jednak, że nie są do końca pewni niezawisłości sędziów, że nie jest im obojętne, który będzie wybrany do KRS i Sądu Najwyższego. Najwyraźniej obawiają się, że jeśli tych sędziów wybierze PiS, to będą sypać piękne wyroki politycznym przeciwnikom PiS.
Ale czy byłoby inaczej, jeśli tych sędziów wybrałaby Platforma Obywatelska, panienki płci obojga z Nowoczesnej, czy posiadaczy stuprocentowej zdolności koalicyjnej z Polskiego Stronnictwa Ludowego, czy wreszcie – przez Pawła Kukiza? Nie byłoby żadnej różnicy, „a skoro nie widać różnicy, to po co przepłacać?” - jak głosi znany slogan reklamowy proszków do prania – czyli po co się tak emocjonalnie angażować? Tymczasem mikrocefale strasznie się angażują, najwyraźniej przekonani, że w ten sposób wyświadczają naszej biednej ojczyźnie ogromną przysługę i odgrywają historyczną rolę. Nie dotyczy to, ma się rozumieć starych wyjadaczy, których Judenrat „Gazety Wyborczej”, realizując leninowskie normy w zakresie organizatorskiej funkcjo prasy, zmobilizował do podpisania petycji w obronie praworządności. Jakże się ucieszyłem, widząc wśród sygnatariuszy apelu nazwisko pisarza Jacka Bocheńskiego! Po pierwsze dlatego, że nieomylny to znak, iż jeszcze żyje, a po drugie dlatego, że jako absolwent drugiej klasy „za dobre postępy w nauce i piękne czytanie” dostałem w nagrodę książkę Jacka Bocheńskiego pod tytułem „Zgodnie z prawem”. Już sam tytuł dowodzi, że i w czasach stalinowskich pisarz Jacek Bocheński troszczył się o praworządność – a utwierdza nas w tym przekonaniu lektura dzieła, w których autor sławi czyny funkcjonariuszy tak zwanego „resortu”, czyli Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego w utrwalaniu „władzy ludowej”, no i oczywiście – funkcjonariuszy partyjnych, jak np. sekretarza Wójcika, w utrwalaniu „socjalistycznych przemian” na wsi, czyli forsowaniu spółdzielni produkcyjnych, zwanych inaczej „kołchozami”. Obecność pisarza Jacka Bocheńskiego wśród sygnatariuszy apelu w obronie praworządności pokazuje nie tylko chwalebną ciągłość zaangażowania w obronie praworządności, ale również – że stare kiejkuty zmobilizowały już nawet takich weteranów. Ale bo też, któż od starych kiejkutów, którzy tym wszystkim niezawisłym sędziom wyznaczają zadania i potem ich z nich rozliczają, a także – od zasłużonych obrońców praworządności ludowej może lepiej wiedzieć, że nie żadną tam „niezawisłość” tu chodzi, tylko o „kadry”, które – jak zauważył Józef Stalin - „decydują o wszystkim”. O wszystkim – czyli również o sposobie rozumienia niezawisłości sędziowskiej i socjalistycznej, ludowej praworządności. Oni wiedzą o tym najlepiej, bo przecież już w tak zwanej „wolnej Polsce”, a więc po roku 1990, przeprowadziły z powodzeniem operację „Temida”, to znaczy – werbunek agentury właśnie w środowisku sędziowskim. Ilu konfidentów zwerbowali i gdzie ich uplasowali – tajemnica to wielka, ale tego i owego można się domyślać, obserwując błyskotliwe kariery rozmaitych sędziów, podobnie jak i ostatnie kongresy, jakie w obronie praworządności zwołała pani prezes Małgorzata Gersdorf. Rozpatrując sprawę odszkodowania dla sędziego Andrzeja Hurały z Katowic, któremu złamało karierę oskarżenie o korupcję, sędzia Lipiński z Warszawy poinformował, że ten trwający 10 lat proces, toczył się nie tylko „bez żadnych dowodów”, ale nawet „wbrew nim”, a przy okazji – że Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego odmówiła niezawisłemu sądowi dostarczenia dokumentacji operacji „Temida”. W takiej sytuacji niezawisłość sędziowską i praworządność można spokojnie włożyć między bajki, a każdy oskarżony, czy pozwany w procesie cywilnym powinien na samym początku rozprawy składać wniosek o dostarczenie informacji, czy „wysoki sąd” jest, czy nie jest tajnym współpracownikiem Wojskowych Służb Informacyjnych czy którejś z pozostałych bezpieczniackich watah. Ma w tym oczywisty interes prawny, bo zgodnie z ratyfikowanymi przez Polskę Międzynarodowymi Paktami Praw Człowieka, każdy ma prawo do sprawiedliwego sądu, zaś wyjaśnienie, czy sąd jest sprawiedliwy, czy nie, stanowi istotny element tej gwarancji. Jeśli bowiem niezawisły sąd okazałby się konfidentem którejś z tajnych służb, o żadnym sprawiedliwym procesie nie może być mowy, podobnie jak w sytuacji, gdyby sąd omówił dostarczenia takiej informacji. W razie zatem odmowy zasadny jest wniosek o wyłączenie sędziego, a nawet całego niezawisłego sądu, bo odmowa dostarczenia przezeń takiej informacji jest w najwyższym stopniu podejrzana. Zaś iudex suspectus, czyli sędzia podejrzany o brak bezstronności, powinien być bezwzględnie wyłączony. Jeśli łobuzeria, zasłaniająca się podczas tak zwanego „publicznego wysłuchania” jedynym alibi w postaci „biologii”, nie przeprowadziła w środowisku kuracji przeczyszczającej, to sprawę tę muszą w swoje ręce ująć obywatele, czyli „suwerenowie” i od tyłu włożyć niezawisłym sądom lewatywę.
Ale nie na tym sprawa powinna się wyczerpać. Pomysły prezesa Kaczyńskiego, by sądy poddać ręcznemu sterowaniu przez rząd, są oczywiście kozackie, jednak w stosunku do stanu obecnego stanowią pewien postęp. Bo rząd jest znany; wiadomo, kto jest premierem, a kto ministrem sprawiedliwości i na jaki adres pisać do nich skargi, podczas gdy stare kiejkuty, które dotychczas kręcą niezawisłymi sędziami, są z natury rzeczy anonimowe, a ich adresy są nieznane na podstawie przepisów o ochronie danych osobowych. Ale rząd, to też organizacja przestępcza, a w każdym razie – bardzo łatwo może się w nią przekształcić – co znakomicie ilustruje kadencja Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego. W obecnym systemie wyborczym rząd jest zawłaszczony przez polityczne gangi zwane „partiami”, a „suwerenowie” - jak w szczytowym momencie nadymania się własnym gazem scharakteryzowała obywateli naszego nieszczęśliwego kraju Wielce Czcigodna Kamila Gasiuk-Pihowicz - nie mają na jego postępowanie żadnego wpływu. Skoro więc pan prezydent Andrzej Duda, który najwyraźniej wkroczył na drogę wytyczoną przez Kazia Marcinkiewicza, z którego prezes Kaczyński też wystrugał człowieka, a nawet mężyka stanu, wyznaczył na 11 listopada 2018 roku referendum konstytucyjne, to warto by postawić w nim pytanie, czy gwoli uzdrowienia sytuacji w wymiarze sprawiedliwości nie odstąpić, przynajmniej na 50 lat, od zasady nieusuwalności sędziów i nie zmusić ich do poddania się kontroli ze strony „suwerenów”, czyli do poddania się procedurze wyborczej. Sędzia, bez względu na szczebel w hierarchii sądów, musiałby co 5 lat poddać się wyborom i gdyby nie został wybrany, to nie byłoby od tego żadnego odwołania. Podobnej procedurze należałoby poddać prokuratorów i komendantów policji, przynajmniej podstawowych szczebli. Ja nie jestem ultrasem demokracji, ale skoro już się w nią bawimy, to dobrze – niech w takim razie obywatele maja wpływ również, a może przede wszystkim na tych dygnitarzy, z którymi mają do czynienia bezpośrednio i na co dzień. Obywatel może przez całe życie nigdy nie spotkać się z żadnym posłem, czy senatorem, nie mówiąc już o prezydencie – podczas gdy z komendantem policji, prokuratorem czy sędzią, może zetknąć się wielokrotnie i to niekoniecznie jako podejrzany, czy oskarżony, ale znacznie częściej – jako poszkodowany przez czyjeś – również dygnitarskie łajdactwo, czy jako ofiara przestępstwa, których dopuszczają się korzystający dotychczas z przywileju bezkarności konfidenci WSI, czy innych bezpieczniackich watah, hulających po Polsce na podobieństwo tornada. Z punktu widzenia obywateli uzyskanie wpływu na obsadzanie tych stanowisk jest znacznie ważniejsze – a z tego właśnie zostali podstępnie wyzuci przez polityczne gangi, które dzisiaj przepychają się między sobą o to, który z nich będzie obsadzał swoimi łajdakami niezawisłe sądy.
Rola „biologii” w praworządności
Ach, cóż za widowisko sprokurowali w ostatnią niedzielę obrońcy praworządności w naszym nieszczęśliwym kraju! Za pośrednictwem oficerów prowadzących, którzy musieli skoordynować całą manifestację, podobnie jak w przypadku pana Dominika Tarasa, który ongiś na Krakowskie Przedmieście „skrzyknął” obrońców laickiego charakteru naszej respubliki, charakteryzujących się złotymi łańcuchami z tombaku na byczych karkach, którzy starszym paniom, zgromadzonym na tak zwanym „czuwaniu” przed Pałacem Namiestnikowskim proponowali, by im „pokazały cycki” - obrońcy praworządności przybyli na manifestację ze świecami. Co to miało symbolizować – ten cały „łańcuch światła” - tego oczywiście nie wiem, bo akurat byłem wtedy w Wielkiej Brytanii na II Pikniku Wolnościowym, ale bardzo możliwe, że była to aluzja, że sprawiedliwych sędziów trzeba u nas szukać z przysłowiowa świecą. Tego niepodobna wykluczyć i taka myśl przyszła mi do głowy natychmiast, kiedy w telewizorze zobaczyłem postać groteskowego pana profesora Andrzeja Rzeplińskiego, trzymającego zapaloną świeczkę. Pan prof. Rzepliński być może nie zdaje sobie sprawy, że w roli obrońcy praworządności wygląda nieco groteskowo, bo – po pierwsze – maczał paluszki w przygotowaniu nowelizacji ustawy o Trybunale Konstytucyjnym, po drugie – był świadomy bezprawnego wyboru „nadliczbowych” sędziów do TK przez sejmową większość PO-PSL i nie protestował przeciwko temu łajdactwu, więc – po trzecie – albo jest tak bardzo mało spostrzegawczy, że takiego słonia w menażerii nie zauważył, a więc jest durniem (w starożytnym prawie rzymskim tak zwane „rażące niedbalstwo”, czyli „nimia negligentia” określane było jako „non intellegere quod omnes intellegunt” (nierozumienie tego, co wszyscy rozumieją), albo nie jest durniem, jest spostrzegawczy, ale w takim musi być szubrawcem, który nie tylko nie powinien piastować żadnych stanowisk w wymiarze sprawiedliwości, ale nie powinien też kreować się na obrońcę praworządności. Ale co tam marzyć o tym – jak mawiał Ignacy Rzecki z „Lalki” Bolesława Prusa. Kropkę nad „i” postawił zresztą sam pan prof. Rzepliński. Z obfitości serca usta mówią, więc i profesorowi Rzeplińskiemu spod serca gorejącego wyrwało się stwierdzenie, że oto broni „naszych zdobyczy”. Jakie i czyje „zdobycze” pan prof. Rzepliński ma na myśli – tego nie wiem, bo on mi się nie zwierza, ale nie jest wykluczone, że takie, o których pisał poeta w nieśmiertelnym poemacie „Towarzysz Szmaciak”: „Szmaciak chce władzy nie dla śmichu, lecz dla bogactwa, dla przepychu. Chce mieć tytuły, forsę włości i w nosie przyszłość ma ludzkości. Fanatyzm lśniący w wodza oku straszliwy budzi w nim niepokój, asceza zaś napawa trwogą, że mu zdobycze zabrać mogą”. W tej „trwodze” pan prof. Rzepliński z pewnością nie musi być odosobniony; on przecież, podobnie jak wielu innych obrońców praworządności zjada tylko okruszki ze stołu pańskiego, przy którym obżerają się stare kiejkuty, pociągające tych wszystkich obrońców praworządności za sznurki, na rozkaz niemieckiej BND, która próbuje wykorzystać tę znakomitą okazją do rozpoczęcia kolejnej kombinacji operacyjnej, żeby Niemcy odzyskały w naszym nieszczęśliwym kraju swoje wpływy, zredukowane wskutek ponownego przejścia Polski pod kuratelę amerykańską.
Ale nie o tym chciałem pisać, tylko o motywie, jaki na podobieństwo refrenu przewijał się w poniedziałkowych wystąpieniach płomiennych obrońców praworządności w Sejmie i tak zwanym „publicznym wysłuchaniu”. Chodzi oczywiście o „biologię” to znaczy – związaną z upływem czasu okoliczność, która ma dowodzić, iż wśród sędziów nie ma tajnych współpracowników komunistycznej Służby Bezpieczeństwa. Biologia owszem – ma swoje prawa – ale uporczywe powtarzanie tego argumentu również przez poczciwego, ale chyba chorobliwie naiwnego pana prof. Adama Strzembosza - tylko potwierdza zarzuty, że środowisko sędziowskie nie dokonało żadnego samooczyszczenia własnych szeregów z szubrawców, skoro musiała zrobić to za nich „biologia”. Znaczy to również, że zanim „biologia” nie dokonała w środowisku kuracji przeczyszczającej, środowisko sędziowskie, już w tak zwanej „wolnej Polsce” musiało być naszpikowane ubeckimi konfidentami, niczym wielkanocna baba – rodzynkami. Jak w takim razie musiała wyglądać praworządność”, której płomienni szermierze tak dzisiaj bronią – aż strach pomyśleć.
Ale „biologia”, jako – jak się okazuje – jedyne dzisiaj alibi środowiska sędziowskiego, ma niestety, czy „stety” - bo to zależy od punktu widzenia – ograniczony zakres oddziaływania. Rzecz w tym, że o ile SB została w ramach transformacji ustrojowej poddana weryfikacji, o tyle RAZWIEDUPR, który transformację ustrojową przygotował i przeprowadził – przeszedł przez nią w szyku zwartym w postaci Wojskowych Służb Informacyjnych, stanowiących w „wolnej Polsce” najgroźniejszą organizację przestępczą o charakterze zbrojnym. Wojskowe Służby Informacyjne przez cały okres swego istnienia musiały werbować agenturę – również w środowisku sędziowskim – a dowodem na to jest „operacja Temida”, o której wspomniał pan sędzia Lipiński z Warszawy w ustnej motywacji wyroku w sprawie sędziego Andrzeja Hurasa z Katowic, którego sprawa – jak zauważył sędzia Lipiński – przez dziesięć lat toczyła się przed niezawisłym sądem nie tylko „bez żadnych dowodów”, ale nawet „wbrew nim”. Warto zwrócić uwagę nie tylko na to, że działo się to w czasach, kiedy ani pan prof. Rzepliński, ani pani Małgorzata Gersdorf, ani nawet poczciwy, ale chyba już chorobliwie naiwny pan prof. Adam Strzembosz, nie krytykowali stanu praworządności w naszym nieszczęśliwym kraju, ale również i na to, ze pan sędzia Lipiński poinformował przy okazji, iż Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego „odmówiła” dostarczenia niezawisłemu sądowi dokumentacji „operacji Temida”, którą stare kiejkuty prowadziły już w „wolnej Polsce”. Zatem „biologia” niczego tu ani nie wyjaśnia, ani nie rozgrzesza, bo jak wiadomo, w naszym nieszczęśliwym kraju nasila się zjawisko dziedziczenia pozycji społecznej: dzieci aktorów zostają aktorami, dzieci piosenkarzy – piosenkarzami, nawet jeśli legitymują się tylko pierwszym stopniem muzykalności, to znaczy – rozróżniają, kiedy grają, a kiedy nie – no a dzieci konfidentów zostają konfidentami, również wtedy, gdy jako dzieci sędziów, zostają sędziami. Myślę tedy, że to skwapliwe powoływanie się na „biologię”, która w wystąpieniach płomiennych obrońców praworządności powtarzała się na podobieństwo refrenu, miało odwrócić uwagę opinii publicznej od tego aspektu sprawy.
Ilustracja © DeS/span>
OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
☞ tiny.cc/itp2
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
☞ tiny.cc/itp2
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
☞ tiny.cc/itp2
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
☞ tiny.cc/itp2
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz