W połowie lat 80. do mojego kolegi przyjechał kuzyn z Ameryki. Rodzina kolegi mieszkała za oceanem od kilkudziesięciu lat i wskutek rozmaitych meandrów historii odwiedzali się niezmiernie rzadko. Wizyta kuzyna w ojczyźnie przodków była ważnym wydarzeniem i szeroki krąg znajomych został zaangażowany w jej przebieg. Ja ze swej strony obiecałem pokazać Amerykaninowi lubelską Starówkę.
Mimo że wówczas była dość zaniedbana i zasiedlona głównie przez margines społeczny, zrobiła wielkie wrażenie na naszym gościu, bowiem kilkusetletnia architektura, nawet w opłakanym stanie, to w Ameryce, że tak powiem, co najmniej rzadkość. Historia mojego miasta doświadczonego rozmaitymi najazdami także zainteresowała naszego gościa. Z wielkim trudem wybrnąłem z tematu Tatarów onegdaj łupiących moje miasto, bo nieopatrznie wspomniałem o tatarskich korzeniach części mojej rodziny. Zresztą w ogóle za oceanem termin „Tatarzy” jest mniej znany i myślę, że łatwiej uwierzyliby w inwazję kosmitów niż wpływ na historię Europy tego azjatyckiego ludu.
Zmęczeni spacerem i zawiłościami historii postanowiliśmy coś zjeść. Restauracje wówczas były państwowe i normalnie trudno było znaleźć wolny stolik, zwłaszcza w piątkowy wieczór. Ten piątek jednak był wyjątkowy. Był to bowiem Wielki Piątek. Restauracja w luksusowym wówczas hotelu Victoria świeciła pustkami i jedyne przejawy życia miały miejsce w toalecie, gdyż rezydująca tam pisuardessa ostentacyjnie, głośno ziewała, pozbawiona szansy zarobku tego wieczoru. Gdy usiedliśmy przy stoliku, przez dobry kwadrans nikt się nie pojawiał na sali. Załoga nauczona wieloletnim doświadczeniem wiedziała doskonale, że Wielki Piątek to taki dzień w roku, że pies z kulawą nogą do lokalu nie zajrzy. Ale że przytrafił się cudzoziemiec, spokój został zakłócony. Kelnerka nie ukrywała zdziwienia naszą obecnością. Najlepsze zaczęło się podczas zamawiania. Ja poprzestałem na śledziku, jako że w karcie żadnej innej ryby nie było, a potraw mącznych już wówczas starałem się unikać. Mój gość postanowił wczuć się w rolę tutejszego Polaka i zamówił schabowego z frytkami. Czynił tak przez wszystkie poprzednie dni i dotąd było w porządku. Kelnerce mało nie wypadł długopis i zwróciła uwagę, że jest Wielki Piątek. Mój gość nie bardzo rozumiał, o co chodzi, i zamówienie podtrzymał, mimo że próbowałem mu wytłumaczyć, co i jak. Do tego zamówił, jak co dzień, butelkę szampana. Gdy kelnerka poszła do kuchni po zamówione potrawy, chyba wszyscy pracownicy zaczęli wyglądać przez wahadłowe drzwi, by zobaczyć cudaka jedzącego w takim dniu wieprzowinę. Znalazłem się w głupiej sytuacji, bo z jednej strony nie chciałem odmówić gościowi przyzwoitego poczęstunku, a z drugiej zdawałem sobie sprawę, jaki skandalik wywołaliśmy. Myślę, że jeszcze długo pracownicy lokalu opowiadali sobie tę bulwersującą historię. Ja na wszelki wypadek przez pewien czas tam się nie pokazywałem.
Minęło 30 lat. Z żoną wybraliśmy się na ostatnie przedświąteczne zakupy. Żonę odebrałem prosto z pracy i po zrobieniu zakupów nieco zgłodnieliśmy, więc doszliśmy do wniosku, że zjemy coś stosownego na ten dzień (Wielki Piątek) w restauracji serwującej kuchnię tradycyjną. Zadowoliliśmy się oczywiście rybką, ale zwróciłem uwagę, że pozostali goście bez najmniejszych wyrzutów sumienia zamawiają wieprzowinę w najróżniejszej postaci, a nawet raczą się piwkiem. Początkowo miałem wrażenie, że po prostu zapomnieli o tradycyjnych zwyczajach, ale kolejne wchodzące osoby również opychały się świniną popychaną browczykiem. Były to osoby nie tylko w wieku studenckim, ale także faceci w podobnym do mojego.
Zdałem sobie sprawę z faktu, że przez całe swoje życie jedynie dwa razy w Wielki Piątek musiałem stołować się poza domem. Dlatego też może zwróciłem uwagę na to, co zamawiają konsumenci tego dnia w 2016 r. Przed 30 laty byłem zawstydzony, że w ogóle poszedłem do restauracji w takim dniu, a zamówienie, jakie złożył mój gość, i sensacyjka, jaką wywołał, siedzi mi w pamięci do dzisiaj. A tu masz. Polacy A.D. 2016, mający świętego papieża Polaka, religię w szkole, a nawet w telewizji, pałaszują goloneczkę, w nosie mając tradycję swych przodków.
Przed wejściem do Unii Europejskiej ekscytowano nas dziejowym posłannictwem, jakie mamy wziąć na siebie przy reewangelizacji zeświecczonego Zachodu. Stało się jednak zupełnie inaczej. To Zachód nas zeświecczył. Doszło do tego, że święta religijne są jedynie dodatkową okazją do napchania kałduna i rujnowania wątroby. Dawno, dawno temu w „Najwyższym Czasie” redaktor Michalkiewicz w swym tekście zawarł taki cytacik: „Ukroję szyneczki i umaczam w chrzanie, jakżeś dobrze uczynił, żeś zmartwychwstał, Panie”. Zostawię to bez komentarza, a jedyne, co mnie cieszy, to fakt, że mogę sąsiadować w tym tygodniku z Panem Stanisławem i dzielić się z Państwem swoimi przemyśleniami – człowieka bądź co bądź jeszcze nie starego, ale już doświadczonego.
Komentarz ukazał się na łamach tygodnika Polska Niepodległa!
© Marian Kowalski
16 kwietnia 2016
źródło publikacji: „Tylko u nas! Marian Kowalski: Zachód dogoniony!”
www.polskaniepodlegla.pl/
16 kwietnia 2016
źródło publikacji: „Tylko u nas! Marian Kowalski: Zachód dogoniony!”
www.polskaniepodlegla.pl/
Ilustracja © brak informacji / www.winiary.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz