Nie pozwól aby przepadły stare fotografie, filmy czy pamiętniki! Podziel się nimi ze wszystkimi Polakami i przekaż do zasobów Archiwum Narodowego IPN!
OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Impresje waszyngtońskie

        „Manchester England, England, across the Atlantic Sea...” (Manchester Anglia, Anglia za Atlantykiem gdzieś) – tak zaczynał się song w filmie „Hair”, towarzysząc scenie, gdy żołnierze maszerują do samolotu, który za chwilę zawiezie ich na wojnę do Wietnamu. Tekst oczywiście głupi, jak to w większości takich produkcji, ale muzyka nastrojowa, oddająca powagę sytuacji i rozterkę żołnierzy, przed którymi otwiera się czarna czeluść samolotu, niczym wrota inferna. Przypomniała mi się ta melodia i pierwsze słowa songu przed kilkusetmetrową, wysoką ścianą z czarnego, wyszlifowanego granitu, na której od góry do dołu wyryto nazwiska amerykańskich żołnierzy, poległych w wojnie wietnamskiej.
Ten pomnik stoi w Waszyngtonie, nieopodal Mauzoleum Abrahama Lincolna, który zdławił secesję południowych stanów i w ten sposób uratował Stany Zjednoczone przez rozpadem. Tych nazwisk jest prawie 60 tysięcy, ale chociaż w proporcji do Wietnamczyków, których zginęło 3 miliony, to stosunkowo niewiele, jednak wystarczyło, by wszyscy „młodzi, wykształceni, z wielkich miast” pod tym pretekstem wystąpili przeciwko własnemu rządowi. Już wtedy bowiem amerykańskie uniwersytety zostały zdominowane przez marksistów, którzy wprawdzie o Związku Sowieckim mieli pojęcia blade, ale pieniądze dostawali stamtąd prawdziwe, więc z tym większą werwą ekscytowali młodych naiwniaków do „walki o pokój”. Toteż „młodzi” raz po raz „skrzykiwali się” na rozmaite „marsze” i „protesty” - aż znienawidzony prezydent Nixon wojnę zakończył. Konsternacja przyszła dopiero potem, po krwawej łaźni, jaką zwycięscy komuniści urządzili w Wietnamie Południowym, a zwłaszcza – po masakrze własnego narodu, dokonanej przez Czerwonych Khmerów w Kambodży. W ciągu niecałych pięciu lat udało im się wymordować połowę narodu, czemu towarzyszyło niebywałe okrucieństwo – uwiecznione na „polach śmierci”. Ciekawa rzecz, że przywódców Czerwonych Khmerów udało się nawet postawić przed niezawisłym sadem powołanym przez ONZ - ale proces ciągnął się i ciągnął, aż większość podsądnych zbrodniarzy zdążyła umrzeć śmiercią naturalną – bo sowicie wynagradzanym sędziom ani było w głowie doprowadzić sprawę do szybkiego finału. Przeciwnie – byli osobiście zainteresowani, by sądzić zbrodniarzy możliwie jak najdłużej – aż dopiero Natura, zwana obecnie przez uczestników tak zwanego „publicznego wysłuchania” w Sejmie „biologią”, położyła kres tej rozpuście. Warto dodać, że ta „biologia” była przedstawiana, jako jedyne alibi środowiska sędziowskiego w Polsce w obliczu podejrzeń o zdominowanie go przez agenturę Wojskowych Służb Informacyjnych.

        Nie wybiegajmy jednak naprzód, bo wokół monumentu poległych w Wietnamie w skupieniu przechodzą Amerykanie, niektórzy składają wiązanki kwiatów – również przed stojącym nieopodal pomnikiem żołnierzy i pomnikiem sanitariuszek, które właśnie opatrują śmiertelnie rannego. Z dawnej pogardy okazywanej żołnierzom walczącym w Wietnamie nie pozostało nawet śladu. Wystarczyło, by na pole walki nie dopuszczać dziennikarzy telewizyjnych, by o 180 stopni zmieniła się ocena moralna wojen toczonych przez Stany Zjednoczone w rozmaitych zakątkach świata. Przyczyniła się do tego również sztuczka semantyczna, bo Wietnam był ostatnią „wojną”, jaką Stany Zjednoczone prowadziły. Od tamtej pory USA nie prowadzą ani jednej „wojny”, a tylko „operacje pokojowe”, misje stabilizacyjne”, a w ostateczności – „walkę po pokój” - dzięki czemu nie tylko żaden młody, wykształcony przeciwko temu nie protestuje, ale nawet prezydent Barack Obama dla zachęty dostał Pokojową Nagrodę Nobla. Takiej semantycznej sztuczki doświadczyłem w dzieciństwie, bodajże w wieku 5 lat. Bolał mnie ząb, więc matka zaprowadziła mnie do dentysty. Nasłuchawszy się wcześniej dramatycznych opowieści starszych o przeżyciach związanych z wyrywaniem zębów, przezwyciężyłem onieśmielenie i przed zajęciem miejsca na fotelu, zapytałem dentystę, czy mi tego zęba przypadkiem nie wyrwie. - W żadnym wypadku – odparł dentysta. - Ja go tylko usunę. Uspokojony zasiadłem w fotelu, a tymczasem dentysta mi tego zęba WYRWAŁ! Od tamtej pory zwracam uwagę na sformułowania.

        W drugim końcu parku rozciągającego się u stóp Mauzoleum Lincolna jest jeszcze jeden pomnik – wojny koreańskiej. Przedstawia on rój żołnierzy, którzy z bronią gotową do strzału podążają po łagodnym stoku do góry. Również wokół tego pomnika krążą grupy Amerykanów – ale żadnemu z nich najwyraźniej nie przychodzi do głowy, by demonstrować tu za pokojem. Jest to z pewnością rezultatem amerykańskiej polityki historycznej, mającej charakter apologetyczny. Ameryka ma zawsze rację, Ameryka – jeśli nawet walczy – to wyłącznie w słusznej sprawie, toteż nikomu nie przychodzi do głowy, by te fundamentalne zasady podważać. Wszyscy w to wierzą, przynajmniej oficjalnie, bo jednocześnie daje się zauważyć niezwykły wysyp teorii spiskowych, podważających nie tylko oficjalną wersję terrorystycznego ataku na Amerykę 11 września 2001 roku, ale nawet lądowanie na Księżycu w lipcu 1969 roku. Oglądałem to lądowanie na ekranie telewizora ustawionego w namiocie-świetlicy w 7 kołobrzeskim pułku w Lublinie, w którym odbywaliśmy tak zwany „obóz” po ukończeniu studiów, na którym otrzymaliśmy nominacje na podchorążych rezerwy. Ta mnogość teorii spiskowych dowodzi rosnącego braku zaufania dla mediów głównego nurtu, które obecnie znajdują się w awangardzie przeciwników prezydenta Donalda Trumpa, a któremu nic nie pomagają nawet umizgi do Izraela. Najwyraźniej żydowskie lobby w Ameryce, zdominowane w coraz większym stopniu przez żydokomunę, kieruje się jakimiś własnymi interesami. Ciekawe, do czego może doprowadzić eskalacja tego konfliktu hałaśliwej żydowskiej mniejszości z amerykańską milczącą większością. Rzecz w tym, że społeczeństwo amerykańskie różni się od polskiego min. tym, że jest całkiem dobrze uzbrojone, więc rozdrażnienie go ponad przeciętną miarę może doprowadzić do zmiany konwencji – a polega ona na tym, że nawet najbardziej wpływowy bankier nie potrafi chwycić w rękę kuli wystrzelonej w jego głowę.

        Na razie jednak nic nie zapowiada zmiany konwencji. Przed Białym Domem gromadzi się tłum turystów, wśród których swoje umiejętności pokazuje osobnik wysmarowany metaliczną farbą, udający monument. W pewnym momencie musi się poruszyć, bo podchodzą do niego agenci, polecając zebranie manatków. Okazuje się, że wkrótce ma tutaj odbyć się demonstracja popierająca prezydenta Trumpa. Schodzimy zatem z placu, mijając budynek, w którym obecnie mieści się administracja Białego Domu, a w którym kiedyś mieściło się Ministerstwo Obrony. Dzisiaj nie zmieściłaby się tam nawet wartownia. Idziemy tedy do samochodu, którym wjeżdżamy na autostradę. Wkrótce naszym oczom ukazuje się Pentagon – również ściana w którą 11 września 2001 roku miał uderzyć samolot. Wyznawcy teorii spiskowych nie wierzą, że był to samolot. Uważają, że była to rakieta. Kto ją wystrzelił, skąd i w jakim celu – trudno na te pytania uzyskać odpowiedź, być może z powodów, o których jeszcze przed wojną pisał Konstanty Ildefons Gałczyński w nieśmiertelnym poemacie „Tatuś”: „Po obiedzie Tatuś zasłania okna mapą (z rolety krawaty) i liczy wydatki na podatki i składki, a jak liczy, to ciska obelgi na władców Matki. Czyli, że... co do tych okien... to każdy kraj ma gestapo”. W takiej sytuacji mało kto chce, by odwiedził go jegomość, który na „dzieńdobry” oświadczyłby mu: „wiecie, rozumiecie, z wami jest brzydka sprawa”.

        Polacy, którzy z „gestapo” oswoili się w naszym nieszczęśliwym kraju jeszcze za komuny, demonstrują postawę jeśli nawet nie buńczuczną, to w każdym razie – niezależną. „Socjalizmu się nie lękaj; mało rób, a dużo stękaj” - powtarza mi pan Jacek, pokazujący nam waszyngtońskie atrakcje. Nie jest to postawa specjalnie w Ameryce rozpowszechniona. Dominuje zachowanie odwrotne; większość ludzi dużo pracuje, a „stękania” raczej unika, demonstrując prawdziwie amerykański optymizm: jest dobrze, a będzie jeszcze dobrzej! Gdzież można zobaczyć lepszą ilustrację, jeśli nie w Jamestown, pierwszej angielskiej kolonii w Ameryce, która była początkiem dzisiejszych Stanów Zjednoczonych? Po pierwszym roku ze 140 osób przeżyło tylko 65 i kto wie, czym by się ta przygoda zakończyła, gdyby nie przybycie flotylli z Anglii, która zasiliła upadającą kolonię. Dzisiaj z tamtych czasów przetrwała tylko wieża kościółka, a o krwawych konfliktach z Indianami przypomina pomnik Pocahontas. W tym mniej więcej czasie, Polacy pod dowództwem hetmana polnego Stanisława Żółkiewskiego, po zwycięskiej bitwie pod Kłuszynem nad Rosjanami i szwedzkim korpusem Pontusa de La Gardie, wkroczyli do Moskwy i obsadzili Kreml, który musieli opuścić w roku 1612 – na 200 lat przed Napoleonem. W Jamestown nic nie zapowiada obecnej wielkości i potęgi Ameryki – a przecież od tamtych czasów postępuje nieustanny wzrost, podczas gdy u nas – stopniowa erozja mocarstwowego statusu.


© Stanisław Michalkiewicz
4 sierpnia 2017
www.michalkiewicz.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA





Ilustracja © brak informacji

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2