No cóż, to prawdziwy chichot losu, że prominentny aparatczyk upadłej już koalicji, na którym politycy PiS-u nie zostawili suchej nitki, poddając go słusznej krytyce w okresie jego ministerialnej kariery, będzie miał znowu możliwość konsumowania pieniędzy polskiego podatnika. Tyle tylko, że za wschodnią granicą.
Nowak będzie zapewne czuł się na Ukrainie jak przysłowiowa ryba w wodzie i raczej nikt mu nie wytknie jego wcześniejszych kłopotów z polskim wymiarem sprawiedliwości, gdy z zamiłowania do luksusu, kolekcjonując drogie zegarki, pominął ten „szczegół” w swoich oświadczeniach majątkowych. Efektem afery zegarkowej było jego odejście z polskiej polityki. Widać jednak, że odnalazł się znakomicie w ukraińskim biznesie, gdzie nie tylko docenią jego „wybitne” kompetencje, ale być może nagrodzą także kolejną cenną błyskotką, bo z oficjalnej pensji nie stać go będzie na rozwijanie tak kosztownego hobby. Wiadomo bowiem, z informacji przekazanych przez ukraińskiego ministra infrastruktury, Władymyra Omeliana, że „drogowy reformator” ma oficjalnie zarabiać jedynie 10-12 tys. hrywien miesięcznie (1,5-1,8 tys. zł). Omelian stwierdził, że: „Wynagrodzenie Nowaka to delikatna kwestia. […] To może go szokować. Powinniśmy znaleźć mechanizm, by pensja była wyższa”. I z całą pewnością troskliwi chlebodawcy zadbają o nowego najmitę, tak jak dbają o siebie i wielu jemu podobnych „fachowców”, którzy przecież nie z miłości do ukraińskiego barszczu i pierogów tłumnie przybywają na Ukrainę. Obowiązujące tam standardy wynagradzania „elity” zarządzającej są bowiem takie, że oficjalnie pobierają oni nędzne pensje, a faktycznie dysponują ogromnymi majątkami, co wytknął im ostatnio Micheil Saakaszwili, były prezydent Gruzji, zatrudniony do niedawna na stanowisku gubernatora obwodu odeskiego. Smaczku tej sprawie dodaje fakt, że Nowak przyjął obywatelstwo Ukrainy i zapewne zrzekł się polskiego obywatelstwa, ponieważ wymaga tego ukraińskie prawo. Pomimo jego zaprzeczeń, wcześniejsze przypadki potwierdzają to, że musi on oddać polski paszport. I nikt o zdrowych zmysłach nie jest w stanie uwierzyć, że Ukraińcy będą zmieniać przepisy akurat pod zapotrzebowanie „złotego chłopca” z Platformy.
Nowak nie jest ani pierwszym, ani zapewne ostatnim polskim prominentem, który najął się na ukraińską służbę. Drogę torował mu m.in. były prezes PKP Cargo, Wojciech Balczun, który jest teraz dyrektorem generalnym ukraińskich kolei państwowych. Wyjątkowo „przedsiębiorczy” okazał się też były prezydent RP Aleksander Kwaśniewski, którego w 2014 r. wypatrzyli dociekliwi amerykańscy dziennikarze na liście płac ukraińskiej spółki gazowej Burisma Holdings, będącej pod faktyczną kontrolą ludzi z otoczenia prezydenta Janukowycza. Kwaśniewski zasiadał w radzie nadzorczej tej zarejestrowanej na Cyprze firmy, obok R. Huntera Bidena, najmłodszego syna wiceprezydenta USA. Pobierał z tego tytułu sowite wynagrodzenie, którego jednak nie ujawnił, zasłaniając się tajemnicą handlową. Kwaśniewski zaangażował się czynnie w negocjacje stowarzyszeniowe pomiędzy UE i Ukrainą. Był wraz z Patem Coxem specjalnym wysłannikiem Brukseli na Ukrainę i przed ostatecznym fiaskiem rozmów z Janukowyczem odwiedził ten kraj aż 27 razy. Finał jego misji wskazuje zaś na to, że chyba więcej dbał o własne interesy, niż o załatwienie sprawy, którą mu powierzono.
W kwietniu 2016 r. prezydent Poroszenko powołał Leszka Balcerowicza do międzynarodowego zespołu doradców przy rządzie premiera Wołodymyra Hrojsmana, w którym jest on odpowiedzialny za współpracę z inwestorami i politykami zagranicznymi oraz za działania PR-owskie, polegające na propagowaniu w Zachodniej Europie rzekomych ukraińskich sukcesów reformatorskich. Realistycznie ocenił jego misję Micheil Saakaszwili, stwierdzając, że Balcerowicz „został zatrudniony po to, by wybielić coś, czego wybielić się nie da”. Tak więc, gdy część zagranicznych doradców odeszła, w proteście przeciwko powszechnej korupcji na Ukrainie, w to miejsce ochoczo i za unijne pieniądze wszedł guru polskich liberałów. W dodatku dokonując nowego zaciągu wśród „bezrobotnych” polityków, czego efektem stały się transfery na Ukrainę, Jerzego Millera, byłego szefa MSWiA oraz Mirosława Czecha, dawnego posła Unii Wolności i członka Związku Ukraińców w Polsce. Poroszenko tworzy w ten sposób, przy wydatnej pomocy polskich (i nie tylko) kosmopolitów, mit o udanej transformacji jego państwa, co trafnie skomentowała Bogumiła Berdychowska z Forum Polsko-Ukraińskiego, stwierdzając, że: „Tworzy się wirtualne stanowiska i trudno powiedzieć, na ile mają one konkretny sens, a na ile wymyślane są tylko po to, by poprawić międzynarodową opinię prezydenta czy Ukrainy. […] Wygląda to jak tworzenie »potiomkinowskich wiosek«, rzeczywistości i działań, które mogą się spodobać organizacjom i instytucjom międzynarodowym, ale które nie mają realnie dużego wpływu na sytuację Ukrainy. Tym bardziej, że doradcy nie mają jasno sformułowanych zadań, a przedstawiciele poszczególnych grup doradczych sami nie potrafią odpowiedzieć na pytanie, kto finansuje ich działalność”.
Podejmowane przez ukraińskie władze działania mają także na celu zbudowanie wpływowego lobby, czego efekty są aż nadto widoczne w Polsce. Ale to jest już temat na nową i nieco dłuższą opowieść…
© Wojciech Podjacki
12 grudnia 2016
źródło publikacji:
blog autorski
12 grudnia 2016
źródło publikacji:
blog autorski
Ilustracja © Newsweek Polska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz