Nazwanie tej inicjatywy „zmianami”, nie odpowiada jednak rzeczywistości. Jeśli ludziom nowego rządu nie zabraknie odwagi i determinacji, musimy mówić o stworzeniu mediów publicznych od podstaw. W tym wypadku nie jest to kwestią języka i nomenklatury.
Przez osiem lat reżim PO-PSL dokonał bowiem konsekwentnej likwidacji tych mediów. Wprawdzie w III RP nigdy nie spełniały one roli służebnej wobec społeczeństwa, to w latach 2008-2015 doszło do zniszczenia nawet tej namiastki misji publicznej. Powstała całkowicie nowa instytucja propagandowa, zbudowana na wzór peerelowskiego radia i telewizji. Nie ma potrzeby udawać, że szefowie i pracownicy tej instytucji wykonywali jakąkolwiek misję publiczną, ani przypisywać im cech cywilizowanego dziennikarstwa. Mieliśmy do czynienia z organem propagandowym i funkcjonariuszami, działającymi na rzecz zachowania „zdobyczy” reżimu. Przekaz tych ośrodków – w warstwie informacyjnej i publicystycznej, został sprowadzony do nachalnej indoktrynacji, oparty na kłamstwie, manipulacji i dezinformacji.
Jeśli rząd PiS-u przyjmie taką diagnozę, nie można mówić o „zmianach” i „reformie”. Powodzenie akcji zależy tu od wstępnej kwalifikacji zjawiska i zastosowania narzędzi adekwatnych do potrzeb. Dlatego zakładam, że działania wiceministra Krzysztofa Czabańskiego - pełnomocnika rządu ds. przygotowania reformy publicznej radiofonii i telewizji, będą w pierwszej kolejności zmierzały do przeprowadzenia personalnych „czystek” i konsekwentnego pozbycia się funkcjonariuszy propagandy. Bez przeprowadzenia tej dezynfekcji, nie ma mowy o odbudowie mediów publicznych.
Nie ma też najmniejszych powodów, by pospolici oszuści i propagandyści nadal pracowali w instytucji utrzymywanej z naszych pieniędzy i korzystali z miana dziennikarzy. Pozostawienie takich osób, będzie widoczną i rażącą oznaką ignorowania interesu publicznego i dowodem fikcyjności projektu medialnego PiS. Wartość „warsztatu dziennikarskiego” ludzi pracujących w TVP i PR, w niczym nie odbiega od normy peerelowskiej. Prekursorzy służyli „partii i socjalizmowi”, ci zaś służą triumwiratowi III RP” i mitologii okrągłego stołu. Nie można popełniać tych samych błędów i wzorem fałszywej „transformacji ustrojowej” tworzyć mediów publicznych na starych, komunistycznych złogach. Nie udało się to w latach 90., nie uda się obecnie. Tylko „opcja zerowa” i zdecydowane wyrzucenie propagandystów daje szansę na odbudowę przekazu.
Nowa ustawa medialna i próba rekonstrukcji mediów publicznych to zaledwie fragment działań, jakie należy podjąć. Trzeba pamiętać, że rząd PiS –u nie ma żadnych narzędzi legislacyjnych, by ograniczyć lub zablokować aktywność prywatnych ośrodków propagandy.
O roli tych spółek w systemie władzy III RP, decyduje ich geneza.
W wywiadzie udzielonym „Rzeczpospolitej” w roku 2007, Antoni Macierewicz przedstawiając ustalenia Raportu z Weryfikacji WSI stwierdził m.in. - “Raport ujawnia nowe fakty i zeznania, które opisują mechanizm powstawania koncernu medialnego ITI, pokazują, jak był w to zaangażowany Zarząd II Sztabu Generalnego, czyli wywiad komunistyczny”. Ówczesny szef SKW powoływał się przy tym na zeznania Grzegorza Żemka złożone przed Sądem Okręgowym w Warszawie, podczas procesu FOZZ, z których wynikało, iż „firma należąca do Jana Wejcherta, ulokowana w Irlandii, której nazwę zmieniono później na I.T.I. (…)finansowała się z kredytów banku handlowego International w Luksemburgu”. Żemek zeznawał –„Zapytałem służb wojskowych czy mogę podjąć kontakt z Wejchertem. Otrzymałem wówczas informację, że on już współpracuje ze służbami wojskowymi, więc będzie to proste.” Protokół zeznań został zamieszczony w Raporcie z Weryfikacji WSI, jako aneks nr.9. Z Raportu wynika, że „wywiad wojskowy PRL podejmował też wysiłki powołania firmy telewizyjnej. Pierwotnie zamierzonym celem tych działań miało być ułatwienie plasowania agentury na zachodzie. Tak tłumaczył swoje działanie Grzegorz Żemek, który na zlecenie wywiadu miał podjąć w tej sprawie rozmowy z firmą ITI i reprezentującymi ją Janem Wejchertem i Mariuszem Walterem.”
Od chwili powstania, dwie telewizje prywatne – TVN i Polsat oraz powiązane z nimi spółki medialne, są jednymi z najważniejszych przekaźników propagandy III RP. W ostatnich ośmiu latach, spółki utworzone przez Waltera, Wejcherta i Solorza usilnie wspierały działalność reżimu PO-PSL i przyjęły rolę wiodących „tub propagandowych”.
Ze względu na „preferencje informacyjne” oraz „skazę pierworodną” – genezę tych spółek, nie sposób uważać ich za rzetelne i profesjonalne media.
Jeśli nowy rząd myśli poważnie nad zbudowaniem mediów publicznych i odkłamaniem przekazu medialnego, musi też znaleźć sposób na ograniczenie oddziaływania prywatnych nadawców i obcych koncernów wydawniczych. Błędne jest przeświadczenie, jakoby takie działania podważały pluralizm informacyjny lub godziły w niezależne dziennikarstwo. Te wartości są całkowicie nieznane pracownikom spółek medialnych i dawno zostały podporządkowane interesom establishmentu III RP lub interesom obcych mocarstw.
Najprostszym i powszechnie dostępnym narzędziem, byłby całkowity bojkot ich przekazu. Ośrodkom tym należy odebrać widzów i czytelników, skazać je na marginalizację i finansowe „zagłodzenie”.
Krok pierwszy - polegałyby na wycofaniu wszelkich reklam i ogłoszeń spółek Skarbu Państwa i instytucji rządowych oraz zaprzestaniu prenumerowania gazet i wydawnictw rozpowszechnianych przez prywatne spółki handlowe, typu Agora czy Axel Springer. Żadne kampanie reklamowe i informacyjne nie mogą odbywać się za pośrednictwem takich ośrodków.
Jest to krok łatwy, zależny od decyzji poszczególnych ministrów i instytucji nadzorowanych przez państwo.
Krok drugi - to odmowa uczestnictwa przedstawicieli rządu i wyższych urzędników państwowych w audycjach i programach telewizyjnych oraz brak zgody na udzielanie wywiadów i wypowiedzi rozgłośniom i gazetom wydawanym przez obce koncerny. Nie ma żadnych powodów, by premier lub jej ministrowie zabiegali o uwagę wrogich, niechętnych Polakom mediów. Nie znajduję też żadnego argumentu, który usprawiedliwiałby udział polityków PiS w seansach organizowanych przez te ośrodki. Nie jest takim argumentem stwierdzenie, że programy te są oglądane przez miliony Polaków. Przeciwnie – taka przesłanka powinna skłaniać do sformułowania dobitnego przekazu i zaakcentowania, że medialny ostracyzm podyktowany jest sprzeciwem wobec kłamstwa i troską o stan świadomość polskiego społeczeństwa. Póki politycy PiS będą brylowali w TVN-ach i Polsatach, nikt nie przekona Polaków, że oglądanie tych telewizji uwłacza istotom rozumnym i nie przysparza wiedzy o rzeczywistości III RP. Tylko osobisty przykład i manifestacja postawy bojkotu, mogą wpłynąć na zmianę indywidualnych preferencji i skłonić Polaków do naśladownictwa.
Ośrodki te, pozbawione udziału czołowych postaci życia politycznego i odcięte od dostępu do informacji, zostaną skazane na marginalizację. Nietrudno zrozumieć, że programy publicystyczne i informacyjne, w których wystąpią wyłącznie przedstawiciele PO-PSL-SLD, nie przyciągną widzów i nie będą uznawane za wiarygodne. Ponieważ znaczenie tych ośrodków wynika ze wskaźnika tzw. oglądalności, już kilkumiesięczny bojkot może okazać się zabójczy dla największych stacji telewizyjnych i radiowych.
Krok trzeci – to zaprzestanie nagłaśniania, rezonowania i propagowania treści prezentowanych w tych mediach oraz odmowa prowadzenia jakichkolwiek polemik i dyskusji z pracownikami prywatnych spółek medialnych. W tym procederze przodują dziś media zwane „wolnymi” i „niezależnymi”. Po upadku reżimu PO-PSL to one są głównym przekaźnikiem propagandy i nagłaśniają niemal każdy produkt TVN-u, GW czy Polsatu.
Dość otworzyć portal internetowy braci Karnowskich lub nieopatrznie wejść na stronę niezalezna.pl., by dowidzieć się - co powiedział Michnik, jak chrząknął Żakowski lub co porabia T. Lis. Przeświadczenie, że są to informacje cenne, a ich nagłaśnianie jest formą walki z propagandą, jest wyrazem zabobonów i środowiskowych kompleksów. Podobnie, jak wiara, że nie ulega dezinformacji ten, kto staje się jej rezonatorem.
Czytelnicy i odbiorcy „wolnych mediów” mają prawo żądać zaprzestania tych gorszących praktyk i oczyszczenia witryn „wolnych mediów” z fizjonomii reżimowych graczy i z wypowiedzi funkcjonariuszy propagandy. Po ośmiu latach przymusu i dyktatu medialnych terrorystów, mamy prawo uwolnić się od ich obecności.
Póki będą istniały takie praktyki, a na „niezależnych” łamach będzie prowadzona polemika z tezami zawodowych łgarzy, nie tylko nie ma szans na autonomię przekazu i pokonanie przeciwnika, ale nie sposób marzyć o stworzeniu prawdziwie wolnych mediów. Tam, gdzie aktywność dziennikarska odbywa się wyłącznie w kontrakcji do tzw. mainstreamu i polega na podglądactwie i naśladownictwie, nie ma miejsca ma obszary wolnej myśli i samodzielną wizję rzeczywistości.
Przejście tych trzech kroków jest realne i łatwe. Nie wymaga żadnych nakładów finansowych, ustaw i regulacji prawnych. Wymaga natomiast woli politycznej, determinacji i odrobiny zdrowego rozsądku. Trzeba odważnie powiedzieć Polakom – dlaczego tak robimy i dlaczego wzywamy do bojkotu. Trzeba racjonalnie uzasadnić ten wybór i nie bać się medialnego jazgotu. Jest to forma protestu praktykowana w cywilizowanym świecie, oparta na mechanizmach ekonomicznych i społecznych. Identyczne rozwiązania proponowałem przed czterema laty. Gdyby ten czas nie został stracony na roztrząsanie medialnego ścieku, mielibyśmy już fundamenty wolnych mediów.
Polski rząd i społeczeństwo nie mają interesu we wspieraniu obcych agend medialnych i uleganiu dyktatowi spółek prawa handlowego. Jeśli chcą one nadal istnieć, muszą respektować polskie powinności i służyć sprawom Polaków. Jeśli odmawiają takiej służby – nie ma dla nich miejsca w społeczności ludzi wolnych. Jedynym medium, któremu Polacy mogliby zaufać, winny być narodowe media publiczne. Trzeba je stworzyć od podstaw i obdarzyć monopolem informacyjnym.
Politycy Prawa i Sprawiedliwości słusznie podkreślają, że dysponują dziś mandatem społecznym do przeprowadzenia głębokich zmian w III RP. Domaga się tego ponad 5 milionów Polaków, którzy oddali swój głos na partię Jarosława Kaczyńskiego. Reprezentują oni potencjał, który trzeba docenić i wykorzystać. Po „drugiej stronie” - mamy garstkę politycznych frustratów, funkcjonariuszy propagandy i twardogłowych typów, złączonych strachem i nienawiścią. Ten bilans powinien wyzwalać odwagę i determinację.
Nie wyobrażam sobie, by można było dokonać dobrych zmian, bez stworzenia od podstaw mediów publicznych i odebrania wpływów prywatnym ośrodkom propagandy. Są one głównym „hamulcowym” polskich aspiracji i od ćwierćwiecza reprezentują najbardziej regresywne i wrogie Polakom środowiska.
© Aleksander Ścios
bezdekretu@gmail.com
30 listopada2015
www.bezdekretu.blogspot.com
bezdekretu@gmail.com
30 listopada2015
www.bezdekretu.blogspot.com
Ilustracja © DWPL
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz