Nie pozwól aby przepadły stare fotografie, filmy czy pamiętniki! Podziel się nimi ze wszystkimi Polakami i przekaż do zasobów Archiwum Narodowego IPN!
OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Ducha Dziejów karne kadry

        Samogwałtu, co się dzieje!? Wiadomo, że historia się powtarza, ale żeby aż tak? Inna rzecz, że Antoni Słonimski twierdził, jakoby dzieje ludzkości miały charakter dwusuwowy. Suw pierwszy: chrześcijanie dla lwów! Suw drugi – Lwów dla chrześcijan! Następny suw: chrześcijanie dla lwów! I tak dalej – aż do końca świata. A skoro już o Antonim Słonimskim mowa, to warto przypomnieć, jak to w roku bodajże 1968, kiedy to PZPR Naszej Partii wojował z syjonistami i wysyłał ich do Syjamu, ukazała się jakaś księga pamiątkowa Związku Literatów Polskich, z której wynikało, że w latach 1956-1959 nikt nie był prezesem ZLP. A dlaczego? A dlatego, że tym prezesem był Antoni Słonimski, żydowskiego, jak wiadomo, pochodzenia, więc w ramach wojny z syjonistami cenzura kazała jego nazwisko wykreślić.
Prof. Tadeusz Kotarbiński wysłał mu wtedy list z uwagą, że „nieistnienie jest atrybutem zaszczytnym, przysługującym także Bogu i sprawiedliwości”. Najwyraźniej w 1968 roku mieliśmy do czynienia z suwem „Lwów dla chrześcijan”, to znaczy – nie tyle może dla „chrześcijan”, bo jaki tam znowu z Władysława Gomułki był chrześcijanin – ale dla tak zwanych „prawdziwych Polaków”, jak na przykład Józef Cyrankiewicz, no i oczywiście nie żaden „Lwów” - bo dopiero Breżniew pokazałby wszystkim ruski miesiąc! - tylko „małe żydowskie miasteczko na niemieckim pograniczu” – jak Stanisław Cat-Mackiewicz nazywał Warszawę. Z tego powodu międzynarodówka socjalistyczna chciała napiętnować Władysława Gomułkę za „antysemitismus”, ale w jego obronie stanęła Golda Meir dowodząc, że Gomułka nie tylko nie zrobił Żydom żadnej krzywdy, ale przeciwnie – umożliwił im opuszczenie cudnego raju z całym dobytkiem, jaki w latach dobrego fartu zdążyli sobie wyrwać z rąk „wrogów ludu” przy okazji wyrywania im paznokci.

        W tych właśnie czasach ujawniły się rozmaite szczepy żydowskie, na przykład – Żydzi Polarni, których w Związku Literatów Polskich reprezentował Czesław Centkiewicz. Czasy się jednak zmieniają i już za Gierka, kiedy PZPR Naszej Partii zaczął zaciągać w zachodnich bankach kredyty na intensywny rozwój, wojnę w „syjonistami” trzeba było zakończyć i dlatego już w roku 1976 rozpoczęło się zwalczanie „warchołów”. „Warchoły” bowiem sypały piasek w szprychy rozpędzonego parowozu dziejów, domagając się kiełbasy. Toteż trzeba było urządzić im „ścieżki zdrowia”, bo – jak zauważył Janusz Szpotański - „nie zrozumie prosty lud nigdy potężnej duszy władcy, dlatego musi świszczeć knut i muszą dręczyć go oprawcy. Gdy car prorocze ma widzenia, zawsze je spłyci cham i łyk. Dlatego muszą być więzienia, turma i lagier, kat i stryk.” Kiedy jednak się okazało, że Gierek źle sobie to wszystko wykombinował i Polska, zamiast rosnąć w siłę, zaczęła pogrążać się w zapaści, a ludzie nie tylko nie żyli dostatniej, ale większą część życia spędzali w ogonkach – co budziło irytację Towarzysza Szmaciaka:„albo dajta im to mięso, albo też im połamta kości!” Ponieważ generał Jaruzelski nie potrafił wyczarować mięsa z wyjałowionej ziemi, zdecydował się na drugą opcję. Zapanowała elegijna atmosfera, a pierwsze skrzypce objął oczywiście skrzypek na dachu – oczywiście do czasu, gdy zarysowała się możliwość ukształtowania w Europie nowego politycznego porządku. Zwiastował on początek kolejnego suwu, zgodnie z dwusuwowym modelem dziejów. W roli Ducha Dziejów („Ducha Dziejów karne kadry...”) wystąpił RAZWIEDUPR, który dla potrzeba nowego dziejowego suwu zaaranżował w naszym nieszczęśliwym kraju polityczną scenę. Jak głęboko?

        W tym między innymi celu RAZWIEDUPR przechwycił 1660 milionów dolarów, jakie rząd wyasygnował na stworzenie Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego. Z 1700 mln dolarów na wykupienie polskich długów na międzynarodowym rynku finansowym wydano zaledwie 60 mln, a resztą się rozeszła. Raporty wskazują na II Zarząd Sztabu Generalnego i I Departament MSW, czyli razwiedkę, jako na beneficjentów tej „matki wszystkich afer”, z tym, że czynności wykonawcze powierzono konfidentom: Grzegorzowi Wójtowiczowi, Januszowi Sawickiemu, Wojciechowi Misiągowi i Grzegorzowi Żemkowi. Na skutek kontroli FOZZ przeprowadzonej przez NIK, sprawa w lutym 1993 roku trafiła do niezawisłego sądu, który „powinność swej służby zrozumiał” i zwrócił akt oskarżenia do uzupełnienia. „Uzupełnianie” trwało aż do stycznia roku 1998, a w jego następstwie ława oskarżonych znacznie się skróciła. Sprawę prowadziła pani sędzia Barbara Piwnik, która w październiku 2001 roku została przez ówczesnego premiera Leszka Millera dokooptowana do rządu w charakterze ministra sprawiedliwości. Piastowała ten urząd zaledwie do lipca 2002 roku, ale to wystarczyło, by proces FOZZ musiał rozpocząć się od nowa. W 2003 roku przed niezawisłym sądem złożył zeznania Anatol Lawina, ówczesny dyrektor departamentu inspektorów NIK. Powiedział, że wśród beneficjentów środków z FOZZ było między innymi Porozumienie Centrum. Jego zeznania zostały skrytykowane jako „Lawina przekłamań” i w ogóle – pozbawione wszelkiej wartości - jednak zatwardziały Lawina podtrzymał wszystko, co zeznał. Niestety, podobnie jak inne osoby zaangażowane w wyjaśnianie tej afery, np. Michał Falzmann, Walerian Pańko, jego kierowca Jan Budziński i policjanci którzy jako pierwsi przybyli na miejsce wypadku „Lancii” - również Anatol Lawina taktownie zmarł i został w 2006 roku pochowany na cmentarzu żydowskim w Warszawie, więc jak tam naprawdę było – tego już pewnie nigdy się nie dowiemy, zwłaszcza, że zainteresowane osoby niekiedy wolały kontentować się przeprosinami, niż fatygować niezawisłe sądy.

        Gdyby jednak – co oczywiście jest założeniem niezwykle zuchwałym – okazało się, że Anatol Lawina powiedział, bo coś tam jednak wiedział, to rzucałoby to snop światła nie tylko na niepisaną zasadę konstytuującą III Rzeczpospolitą: „MY NIE RUSZAMY WASZYCH – WY NIE RUSZACIE NASZYCH”, ale i na ukryte pod lawinami przekłamań korzonki naszej młodej demokracji. W przełożeniu na bieżącą praktykę polityczną, zasada ta oznacza, że jeśli nawet się kopiemy, to tylko po kostkach – ALE NIE WYŻEJ! Dzięki temu, podobnie jak dzięki niewidocznym dla niepowołanych oczu korzonkom i wilk może być syty i owca cała; każdy może się na własne oczy przekonać, że w naszej młodej demokracji pluralismus polityczny aż kipi-wre, a jednocześnie utrzymuje się stan równowagi, dzięki któremu żadna niepowołana Schwein nie jest w stanie zakłócić harmonii.

        Zwrócił na to niedawno uwagę amerykański periodyk „Foreign Policy”, pisząc, że „przywrócenie równowagi” w naszym nieszczęśliwym kraju powinno być celem Naszego Najważniejszego Sojusznika. Czy aby nie w tym celu w styczniu br. przybył do Polski pan Daniel Fried - ten sam, który w latach 1987-1989 był z ramienia Departamentu Stanu odpowiedzialny za przeprowadzenie w naszym bantustanie „transformacji ustrojowej”? Toteż i ostatnie wizyty CBA w urzędach marszałkowskich i innych dygnitarskich siedzibach można potraktować jako rodzaj ostentacyjnego zapytania ze strony pana prezesa Kaczyńskiego, czy nadal kopiemy się tylko po kostkach, czy może jednak wyżej – bez żadnej staroświeckiej rewerencji? Najwyraźniej i on czuje, że w związku z próbami Naszego Największego Sojusznika zmontowania krucjaty przeciwko złemu ruskiemu czekiście Putinowi, prezydent Obama musi w naszym nieszczęśliwym kraju poczynić jakieś koncesje Niemcom, bez których taka krucjata jest niepodobieństwem. Toteż widzimy, że nie tylko pan prezydent Duda przy okazji fetowania 25 rocznicy traktatu o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy nie mógł się nachwalić pojednania między obydwoma naszymi narodami, ale również nadymanie Komitetu Obrony Demokracji w niezależnych mediach głównego nurtu ustało jakby ręką odjął – bo po co tu jakiś pan Kijowski, kiedy przecież jest pan Grzegorz Schetyna? Może i „czas zmienić politykę rolną lecz ludzi krzywdzić nam nie wolno!” Tak było kiedyś, tak też jest i teraz, bo w dwusuwowej koncepcji Dziejów nic nie dzieje się przypadkowo.

        Toteż bez specjalnego zaskoczenia dowiedziałem się, że tygodnik „Do Rzeczy”, od samego początku w awangardzie walki o wolność słowa i rzetelność informowania, wykreślił jednak nazwisko Leszka Żebrowskiego i moje z listy sygnatariuszów protestu wysłanego do dyrektora Muzeum Historii Żydów Polskich. O tym, że jestem przez pana redaktora Lisickiego objęty cenzurą prewencyjną dowiedziałem się jeszcze gdy był on naczelnym redaktorem „Rzeczpospolitej”, przy okazji artykułu o węgierskim przyjacielu Polski Pawle Szaparym. To zarządzenie najwyraźniej obowiązuje również w tygodniku, który, nawiasem mówiąc, legitymuje się dewizą, że „nie ma zgody na milczenie”. Pewnie tak jest – chyba, że padnie inny rozkaz ze strony Ducha Dziejów. Akurat w styczniu 2015 roku, po 24 latach od powstania FOZZ został szczęśliwie i ostatecznie zlikwidowany. Jak radził kapitan Ryków? „Lepsza zgoda od niezgody; zaplątaj dobrze węzeł, końce wsadź do wody.” To oznacza zamknięcie pewnego etapu, a skoro jeden etap się zamknął, to znaczy, że otwiera się nowy. A na nowym etapie niewątpliwie padną nowe rozkazy Więc pewnie padły – a nawet objęły też i Leszka Żebrowskiego. A skoro padają takie rozkazy, to nieomylny to znak, że kolejny suw dziejowy nabiera rozmachu.


© Stanisław Michalkiewicz
8 lipca 2016
www.michalkiewicz.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA








Ilustracja © DeS

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2