pod którym kamuflowała się Polska Zjednoczona Partia Robotnicza i jej bijące serce w postaci bezpieki, dzisiaj nazywanej starymi kiejkutami.
Obywatele głosując bez skreśleń, to znaczy – wrzucając do urn kartki uprzednio pobrane od komisji wyborczej, statystowali w przedstawieniu pod nazwą „demokracja kierowana” - co w krótkich żołnierskich słowach skwitował w filmie „Kontrakt” partyjny buc grany przez Janusza Gajosa: „demokracja demokracją – ale ktoś przecież musi tym kierować!” Najwyraźniej przez ostatnie kilkadziesiąt lat liczba zwolenników demokracji kierowanej w Ameryce zdecydowanie wzrosła. Czy wynika to z faktu opanowania tutejszych uniwersytetów przez marksistów, za pośrednictwem których żydokomuna deprawuje intelektualnie kolejne pokolenia nieświadomych niczego Amerykanów, czy też z rosnących tu wpływów AIPAC, to znaczy - żydowskiego lobby, przed którym skaczą z gałęzi na gałąź najwięksi tutejsi twardziele – mniejsza o to, bo znacznie ważniejsze przecież jest to, że rosnąca rzesza zwolenników demokracji kierowanej stanowi znakomite potwierdzenie teorii konwergencji. Głosiła ona, ze antagonistyczne mocarstwa: ZSRR i USA, zwarte w śmiertelnym uścisku zimnej wojny, w miarę upływu czasu coraz bardziej się do siebie upodabniają: ZSRR do USA, a USA do ZSRR. I rzeczywiście – ZSRR wprawdzie się rozpadł, ale wybory dokonują się tam według najlepszych wzorów demokracji kierowanej, podobnie, jak do niedana było i w Ameryce. Tym razem jednak coś w naoliwionej machinie zgrzytnęło i demokracja kierowana została skonfrontowana z demokracją spontaniczną. Demokracja spontaniczna polega na tym, że obywatele głosują, jak chcą, nie słuchając żadnych zaleceń samozwańczych guwernantek. W rezultacie, chociaż wygrać miała Hilarzyca, która teraz zaszyła się w jakaś mysią dziurę, gdzie czeka na rozwój wypadków, prezydentem-elektem został Donald Trump. Zwolennicy demokracji kierowanej nie mogą tego przeboleć i wprawdzie nie zapowiadają już masowej emigracji do Kanady, ale za to próbują podważyć wyborczy rezultat demokracji spontanicznej, żeby jednak wszystko zakończyło się wesołym oberkiem, to znaczy rezultatem zgodnym z ustaleniami demokracji kierowanej, według których prezydentem powinna zostać Hilarzyca. Czy jednak ta konfrontacja zakończy się wesołym oberkiem – trudno zgadnąć między innymi dlatego, że społeczeństwo amerykańskie, mimo widocznych postępów konwergencji, jednak różni się od naszego między innymi tym, że jest całkiem nieźle uzbrojone, podczas gdy nasze jest najbardziej rozbrojonym społeczeństwem w Europie. Gdyby zatem tak zwane „szerokie masy”, zwane przy innych okazjach „ludem”, przed którym zgina kolano nawet papież Franciszek, chociaż, jak wiadomo, „lud” jest tylko hipostazą, to znaczy konstrukcją całkowicie fikcyjną, ponieważ żadnego „ludu” nie ma a są jedynie ludzie – więc gdyby ci wszyscy ludzie, którzy dotychczas myśleli, że z tą całą demokracją to wszystko naprawdę, nagle zmienili konwencję, to mogłoby się tu nieźle zakotłować. Przy dotychczasowej konwencji starsi i mądrzejsi cieszą się rozlicznymi przewagami i kto wie, czy nie uwierzyli, ze są one rodzajem „praw nabytych”. Tymczasem zmiana konwencji może wszystko obrócić wniwecz, bo nawet największy bankier, z pierwszorzędnymi lewantyńskimi korzeniami, przecież nie złapie w rękę kuli wystrzelonej w jego głowę. A do zmiany konwencji nie trzeba wiele; wystarczy, ze „szerokie masy” przypomną sobie popularne w swoim czasie w Ameryce porzekadło, że wprawdzie Pan Bóg uczynił ludzi wolnymi, ale dopiero pułkownik Colt uczynił ich równymi. Czy jednak zwolennicy demokracji kierowanej, mający usta pełne frazesów o „równości”, nie zapomnieli aby o roli pułkownika Colta? „Nieszczęsny, będziesz miał to, czegoś chciał!” - przestrzegał starożytny grecki filozof Platon – a historia pełna jest przykładów spełniania rozmaitych życzeń, ale w sposób nieco odmienny od wyobrażeń pożądliwców. Na przykład podczas dyskusji nad przyszłą konstytucją Polski w roku 1920, żydowscy parlamentarzyści domagali się, by zwarte skupiska ludności żydowskiej w miastach miały status eksterytorialny. To oczekiwanie nie zostało spełnione i Polska była państwem unitarnym, aż dopiero Niemcy podczas okupacji w roku 1939 wyszli tym oczekiwaniom naprzeciw, tworząc dla Żydów getta. Jestem pewien, że żydowskim parlamentarzystom w roku 1920 nie o to chodziło, ale tak to już jest, że człowiek wprawdzie strzela, ale to Pan Bóg kule nosi i jak zechce, to poniesie taką kulę w miejsce zupełnie nieoczekiwane. Ciekawe, że jeśli chodzi o pułkownika Colta, to jego rola jest do złudzenia podobna do roli „towarzysza Mauzera” w słynnym wierszu proletariackiego poety Włodzimierza Majakowskiego – że jak głos zabiera „towarzysz Mauzer”, to milkną nawet najbardziej wymowni oratorzy. To jeszcze jeden dowód na trafność teorii konwergencji, która zmusza do postawienia pytania, jak daleko te wzajemne podobieństwa zajdą. Warto bowiem zwrócić uwagę, co podkreślają moi amerykańscy rozmówcy, że nigdy dotąd nie było takiego zacietrzewienia na tle politycznym. Koledzy z pracy, przyjaciele, znajomi skaczą sobie do oczu, a słyszałem co najmniej o trzech wypadkach, kiedy to boss, dowiedziawszy się, że pracownicy jego firmy głosowali na Trumpa, zamiast na Hilarzycę, z dnia na dzień powyrzucał ich z pracy. Co więcej – stopień zacietrzewienia wcale nie maleje, przeciwnie – sprawia wrażenie, jakby nawet narastał, podobnie, jak to było w Rosji w okresie poprzedzającym wybuch rewolucji bolszewickiej. Czyżby tedy Ameryka...? Trudno to wykluczyć, bo nasuwa się jeszcze jedno podobieństwo. W ruchu bolszewickim dominującą rolę odgrywali Żydzi, podobnie jak obecnie w Ameryce, gdzie są w awangardzie demokracji kierowanej. Co z tego chcą mieć i na co liczą, gdy przemówi pułkownik Colt?
Ilustracja © brak informacji / The Shooters Log
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz