Cytując dokładnie: „Ustanowienie i rozwój partnerstwa strategicznego jest bezalternatywnym wyborem”, stwierdzili publicznie prezydenci Polski i Ukrainy. Rzecz byłaby całkiem zabawna, gdyby nie potencjał tragizmu, jaki zawsze drzemie w tzw. stosunkach polsko-ukraińskich. Sam rozbiór logiczny przytoczonej frazy daje efekt anegdotyczny, bo skoro nie ma alternatywy, to o jakim wyborze tu mowa?
Skoro nie ma innej opcji, to nie ma i swobody decyzji, a nad całą sytuacją unosi się najwyraźniej duch Hegla, który twierdził wszak, że wolność to uświadomiona konieczność. Może i tak bywa w rzeczywistości, ale przecież fatalnie sobie poczyna ten polityk, który z góry deklaruje, że innych opcji nie widzi. Dotyczy to zresztą wszelkich innych dziedzin ludzkiej aktywności, w których występuje element negocjacji – kto z góry zapowiada, że na pewno nie będzie szukał innego kontrahenta, ten niechaj się nie spodziewa, że uzyska porządny produkt czy usługę za godziwą cenę.
Kto tego nie rozumiał, kiedy wojna ukraińska się zaczynała, dziś nie powinien już dłużej zamykać oczu na rzeczywistość. Skoro więc Warszawa z góry deklaruje się z niewzruszonym afektem dla Kijowa, to po co mieliby Ukraińcy dokonywać jakiejkolwiek korekty np. swojej polityki historycznej, w której ton nadaje i linię wyznacza szef tamtejszego „ipeenu” pan Wjatrowicz, „naukowo” definiujący czystkę etniczną jako „wojnę polsko-ukraińską”. Ludobójczą rzeź dokonywaną na polskich kobietach, dzieciach i bezbronnych starcach za pomocą siekier, pił, wideł i cepów on nazywa „wojną” (sic!). Po cóż jednak miałby pan Wjatrowycz i jemu podobni podejmować jakikolwiek wysiłek duchowy czy intelektualny, po cóż narażać się na jakiekolwiek koszta polityczne w tej sprawie, skoro Polacy i tak z góry, na kredyt, „za bezdurno” udzielają właśnie kolejnej prolongaty gwarancji sojuszniczej? Jakże żałosny to zresztą sojusz, skoro Kijów ani razu nie starał się dokooptować Warszawy do stołu rokowań np. w Mińsku. Także w wymiarze dyplomatycznym całkowite jest zatem fiasko polskiej polityki bezkrytycznego hołubienia reżimu kijowskiego, konsekwentnego wspierania tamtejszych aferzystów, agentów i kłamców wołyńskich. Bo przecież Poroszenko et consortes doskonale rozumieją „powinność swej służby” i przejawiają stosowny respekt wyłącznie wobec prawdziwie samodzielnych graczy i operatorów w naszym regionie. To skądinąd zrozumiałe, że wolą się układać bezpośrednio z pierwszoligowymi „oficerami prowadzącymi” z Waszyngtonu, Londynu, Berlina niż z ich posłusznymi agentami z Warszawy.
Jakiż więc będzie finalny rezultat tak żenujących umizgów i starań z naszej strony? Owe 4 mld polskich złotych przekazane zaraz w grudniu przez prezydenta Dudę „na waciki” dla kijowskiej elity plasują się wysoko w rankingu najpoważniejszych chybionych inwestycji ostatnich dekad. Mówienie o wyprzedaży polskiego interesu będzie figurą chybioną, bo wszak „wyprzedaż” zakłada jednak jakieś zyski, choćby minimalne. Ale w obecnej sytuacji o żadnych zyskach nie ma mowy, skoro efektem jest solowy występ prezydenta Dudy na kijowskiej trybunie obok prezydenta Poroszenki. Nikt inny – żadna inna głowa państwa nie zaszczyciła tej dość ponurej w swej aurze i wymowie uroczystości 25-lecia właśnie przegrywanej przez Ukraińców niepodległości. Nie pofatygował się nawet Joe Biden, „wicecesarz” imperium amerykańskiego, który zresztą bawił akurat w tych dniach w Europie – odwiedził Ankarę, Rygę i Sztokholm, ale Kijów ominął szerokim łukiem. Wygląda na to, że prezydent Duda ze swymi frazesami o ukraińskiej „rewolucji godności” (sic!) odgrywa jakiś mocno już nieświeży, dawno zdezaktualizowany scenariusz – popisuje się kunsztem w dyscyplinie, którą właśnie wycofano z olimpiady.
Jaki jest scenariusz nowego etapu? Intryga zacznie się przed nami odsłaniać zapewne już całkiem niedługo, kiedy nadejdą jesienne chłody, Ukraińcy zaczną odczuwać efekty bankructwa, które przypieczętować mogą wyroki zapadające przed międzynarodowymi sądami arbitrażowymi (np. w sprawie wniesionej przez Rosję przed trybunał w Londynie). Tak czy inaczej, proces przejmowania ukraińskiej masy upadłościowej przez lichwiarzy będzie postępował. Frustrację, jaka będzie towarzyszyła uświadamianiu sobie tego stanu przez naród, w połączeniu z uciążliwościami i niedostatkami życia codziennego, tę frustrację nietrudno będzie przekierować na jakiś zastępczy obiekt nienawiści. Na coś lub kogoś, kto wskazany zostanie Ukraińcom jako winowajca ich nieszczęść i niedoli. Idę o zakład, że nie będą szukali rewanżu w rozgrywce z mocniejszymi od nich – rezuni dozbrojeni właśnie i wymusztrowani (notabene przez angielskich i kanadyjskich oficerów) nie ruszą przecież z ekspedycjami odwetowymi ani na Moskwę, ani na Waszyngton. Znajdą sobie bliżej jakieś łatwiejsze cele, np. w Chełmie czy Przemyślu. A po naszej stronie znajdą podatny grunt – jesienna premiera kinowa „Wołynia” synchroniczna z intensywnym werbunkiem do brygad Obrony Terytorialnej może się okazać jak znalazł – jakby na zamówienie zewnętrznych scenarzystów, których celem jest doprowadzenie do sytuacji, w której „wspólnota międzynarodowa” będzie miała dobry pretekst do zbrojnej i policyjnej interwencji w Europie Środkowej. I nie pomoże wówczas „zaklinanie deszczu” za pomocą frazesów o „bezalternatywności” tego czy owego złudzenia.
Tekst ukazał się na łamach tygodnika Polska Niepodległa! Kupujcie nowe numery oraz inne tygodniki z naszego wydawnictwa! Wspomagacie w tej sposób niezależne, polskie media!
© Grzegorz Braun
5 września 2016
źródło publikacji: „Tylko u nas! Grzegorz Braun: Zaklinanie rzeczywistości”
www.polskaniepodlegla.pl
5 września 2016
źródło publikacji: „Tylko u nas! Grzegorz Braun: Zaklinanie rzeczywistości”
www.polskaniepodlegla.pl
Ilustracja © brak informacji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz