„Brexit” oznacza, że Europa (w tym Unia Europejska) potrzebuje nowej architektury politycznej. Oczywiście znam wypowiedzi ekspertów, ale też polityków, jak niemiecki komisarz Guenter Oettinger, którzy sugerują, że Londyn będzie tak długo wychodził z Unii, aż ostatecznie nie wyjdzie…. Przypomina to stare polskie przysłowie o ptaku – sójce, która przez cały rok mówi, że wybiera się za morze, ale w końcu nigdy za nie nie leci. Jednak bierzmy pod uwagę, że „Brexit” zostanie zrealizowany i Zjednoczone Królestwo formalnie opuści struktury UE. Oznaczać to będzie, że drugi co do wielkości kraj Unii, przynoszący 1/6 (sic!) unijnego PKB znajdzie się – z własnej woli – poza UE.
Może być tak, że w tej sytuacji w naturalny sposób wzrosną wpływy tandemu Niemcy-Francja, a szczególnie najbogatszego państwa UE i największego płatnika netto – Niemiec. Ale, żeby znowu użyć polskiego przysłowia „o kiju, który ma dwa końce”, może też nastąpić i prawdopodobnie nastąpi inny proces polegający na wzroście roli krajów, tzw. „nowej Unii”. Chodzi o 13 państw, które weszły do Unii Europejskiej w ostatnich 12 latach. W szczególności chodzi o 11 nowych państw UE z naszej części Starego Kontynentu: Europy Środkowo-Wschodniej i Europy Południowo-Wschodniej. Warto podkreślić, że państwa „nowej Unii” po „Brexicie” stanowią połowę wszystkich krajów członkowskich (13 z 27). Jeżeli myślimy o przyszłości UE w kategorii „long term”, a nie tylko bieżących koniunkturalnych rozgrywek, to należałoby zwiększyć głos krajów, które przystąpiły do UE w trzech ratach: w 2004, 2007 i 2013 roku. Największym państwem naszego regionu, a jednocześnie „nowej Unii” jest Polska licząca prawie 40 milionów obywateli. Nie chodzi tutaj wszak o rolę „lidera”, lecz raczej organizatora wspólnych działań i wspólnej strategii krajów, które zostały złączone wspólną historią i wspólnym przekleństwem geopolityki czyli znalezieniem się po drugiej wojnie światowej w strefie wpływów Związku Sowieckiego.
Oczywiście Unia może też pójść w innym kierunku, ale powrotu do tzw. „małej Europy” czyli nieformalne odtworzenie Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali (European Coal and Steel Community) w postaci 6 państw-założycieli EWG: Francji, Niemiec, Włoch oraz krajów Beneluksu: Holandii, Belgii i Luksemburga – nie ma. Jeśli ktoś chciałby inwestować w taki projekt, to będzie to w praktyce oznaczało generowanie jeszcze większych tendencji odśrodkowych, wzmocnienie podziałów na „starą” i „nową” Unię, osłabienie resztek autorytetu struktur UE – a więc w efekcie wyraźne osłabienie Europy. Zresztą nie tylko w oczach własnych obywateli, ale też w polityce międzynarodowej.
Jeżeli natomiast dobrą przyszłość Europy niektórzy widzą w postaci trójkąta, swoistej nowej „Osi” w postaci: związku Niemcy – Włochy ‒ Francja, to przestrzegam przed tym nowym „Trójkątem Bermudzkim”. Każdy kto interesuje się historią żeglarstwa wie, że „Trójkąt Bermudzki” to takie miejsce, gdzie znikają bez śladu statki wraz z załogami. „Nowy Trójkąt Bermudzki”: Berlin ‒ Rzym ‒ Paryż będzie miał podobną właściwość: zginie w nim idea „dużej Unii”, a takie kierownicze trio w UE oznaczać będzie Europę jako karła, który ma coraz mniej do powiedzenia w relacjach z USA, Chinami, Indiami, Japonią, etc, etc. Jeśli Unia bez Wielkiej Brytanii ma wyjść cało z „Brexitu”, niczym samochód z poślizgu na zakręcie, to konieczne jest zwiększenie partycypacji państw „nowej” Unii, w tym oczywiście największego kraju regionu czyli Polski.
To poczucie partycypacji w najważniejszych decyzjach dotyczących Europy jest konieczne dla tych krajów, które nie z własnej woli, tylko z powodu fatum geopolitycznego, znalazły się w orbicie wpływów sowieckiej Rosji po 1945 roku i nie mogły uczestniczyć, niestety, w dobrodziejstwie tworzenia Zjednoczonej Europy w latach 1950 (szóstka założycieli), a następnie 1970 (Wielka Brytania, Irlandia, Dania), latach 1980 (Grecja), wreszcie w latach 1990 (Szwecja, Finlandia, Austria).
Jako historyk mogę przypomnieć, jak bardzo ważne jest w dziejach politycznych świata poczucie rzeczywistej partycypacji. Oto bowiem importerzy herbaty w amerykańskim Bostonie w latach 80-tych XVIII wieku nie chcieli wyłącznie ograniczyć swojej do płacenia podatków na rzecz królowej w Londynie, ale też ośmielili się chcieć mieć wpływ na decyzje ekonomiczne, które ich dotyczyły. Od symbolicznego wysypania importowanej herbaty do wody zatoki w Bostonie rozpoczął się proces powstawania USA. Nie chcę nikogo straszyć, bo mimo krytycznych opinii Unia Europejska wciąż może być, z różnych powodów, atrakcyjna, ale poczucie braku partycypacji ze strony nowych krajów Unii lub, uwaga, biedniejszych krajów „starej” Unii może spowodować znaczące osłabienie „politycznej Europy”, a z czasem nawet koniec tego historycznego projektu.
Na te wszystkie uwarunkowania polityczne i geopolityczne nakładają się aspekty ekonomiczne. W pierwszym kwartale 2016 roku GDP w krajach strefy euro (Polska w niej nie jest i 70% obywateli mojego kraju uważa, że nie powinniśmy w niej być) wzrósł o 1,7%. Wzrost PKB w całej UE był minimalnie wyższy i wynosił 1,8% (różnica dzięki większej prosperity w krajach nie będących członkami eurozone). Tymczasem na przykład w Polsce ten wzrost w pierwszych trzech miesiącach 2016 był około dwukrotnie wyższy. Skądinąd w ramach interkontynentalnego porównania wzrost PKB w USA był identyczny jak w UE i wynosił 1,8%.
Szczyt w Bratysławie ‒ stolicy kraju, który objął prezydencję w UE – nie będzie przełomem, ale też nikt się nie spodziewał, że nim będzie. Mamy trochę czasu – ale już coraz mniej ‒ na wypracowanie realnego konsensusu w Unii. Trzeba odejść od fatalnej zasady, która obowiązywała w ostatnich latach, polegającej na przegłosowywaniu za każdą cenę państw „nowej” Unii przez najbogatsze kraje UE. Tak na przykład było i tak wciąż niestety jest w kwestii kryzysu imigracyjnego i sposobów jego rozwiązania. Wymuszanie na mniejszości – w tej i w innych sprawach – zgody na żądania tymczasowej większości prowadzi do wyraźnego osłabienia autorytetu Unii Europejskiej. Do tej pory bowiem UE oparta była o konsensus, a oficjalne stanowisko uzgadniano jako wypadkową różnych racji i interesów, a nie jako efekt dominacji jednego czy dwóch największych państw.
Reasumując: czas wrócić do takiego mechanizmu podejmowania decyzji w Unii, który zagwarantuje znów poczucie realnej partycypacji w decyzjach w Brukseli przez państwa biedniejsze, mniejsze i z mniejszym stażem członkowskim w EWG – UE.
Nawet bardziej pragmatyczni i realistyczni politycy z największych i najbogatszych państw członkowskich UE będących płatnikami netto do kasy w Brukseli powinni już rozumieć, że decyzje Unii muszą być wynikiem negocjacji i kompromisów, a nie dyktatu i bezceremonialnego narzucania własnej woli, własnego interesu, własnego punktu widzenia, własnego „widzimisię” przez największych unijnych „playmakerów”.
© Ryszard Czarnecki
6 września 2016
źródło publikacji: blog Autora
artykuł w j.angielskim ukaże się we wrześniowym wydaniu „EP Today”
6 września 2016
źródło publikacji: blog Autora
artykuł w j.angielskim ukaże się we wrześniowym wydaniu „EP Today”
Ilustracja © brak informacji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz