Szanowni Państwo!
Ponieważ Komisja Europejska zapowiedziała, że o ostatecznym rozwiązaniu kwestii polskiej, czyli – jak powiedziałby syn kata Polaków, generalnego gubernatora Hansa Franka, pan Niklas Frank, z którym „Gazeta Wyborcza” namawia się, jakby tu wysadzić w powietrze aktualny polski rząd i w ten sposób uratować demokrację – że o ostatecznym rozwiązaniu die polnische Frage Komisja Europejska zdecyduje dopiero po Świętach Wielkanocnych - w naszym nieszczęśliwym kraju zapanowała atmosfera wyczekiwania.
Nie oznacza to, ma się rozumieć, żadnej bierności. Przeciwnie – Komitet Obrony Demokracji intensywnie trenuje uliczne zadymy, żeby – kiedy już RAZWIEDUPR wyda odpowiedni rozkaz – wywołać w całym kraju rozruchy połączone z niszczeniem mienia i aktami przemocy, zmusić w ten sposób rząd do reakcji, by następnie oskarżyć go o „państwowy terroryzm” i w ten sposób dostarczyć Unii Europejskiej, to znaczy – Niemcom - pretekstu do zastosowania wobec Polski przewidzianej w traktacie lizbońskim tak zwanej „klauzuli solidarności”. Przewiduje ona, że w razie zagrożenia w kraju członkowskim demokracji na skutek terroryzmu, Unia Europejska może udzielić takiemu krajowi bratniej pomocy – również w postaci interwencji wojskowej. Jak już mówiłem, z brzmienia zapisów traktatowych wynika, że z taką prośbą powinny wystąpić władze tego państwa, ale jeśli zagrożenie dla demokracji wypływa właśnie od władz – a takie przecież są oskarżenia – to jasne, że ktoś musi je wyręczyć. I to jest drugie, ważne zadanie Komitetu Obrony Demokracji, utworzonego ze zmobilizowanych konfidentów, wokół których zgromadzili się ludzie zagrożeni utratą alimentów, no i oczywiście – pożyteczni idioci, co to myślą, że z tą demokracją to wszystko naprawdę.
Na fasadzie Komitetu pierwszorzędni fachowcy z RAZWIEDPR-a umieścili pana Mateusza Kijowskiego „na utrzymaniu żony”, którego już brukselscy dygnitarze przyjmowali z rewerencją należną co najmniej głowie państwa. Więc kiedy Komitet Obrony Demokracji intensywnie trenuje uliczne zadymy, niektórzy dygnitarze nie mogą już powstrzymać rozpierających ich emocji. Z obfitości serca usta mówią, więc taki na przykład przewodniczący Platformie Obywatelskiej pan Grzegorz Schetyna już przebąkuje o „majdanie” w Warszawie. Widocznie musiał zostać dopuszczony nie tylko do konfidencji – bo w przeciwnym razie skąd by wiedział, że w Warszawie będzie zorganizowany „majdan” - ale kto wie, czy nie został też dopuszczony również do pieniędzy. Jak bowiem wiadomo, zorganizowanie takiego „majdanu” trochę kosztuje. Na przykład „majdan” w Kijowie kosztował co najmniej 750 tysięcy hrywien dziennie, co stanowiło równowartość 250 tysięcy złotych. Za taką sumę można zorganizować „majdan” i u nas, jak nie pod pretekstem „obrony demokracji”, to pod jakiś innym – bo każda okazja jest dobra, żeby w tych ciężkich czasach zarobić parę złotych. Powiadają, że na kijowski „majdan” Amerykanie, to znaczy – amerykańska razwiedka przeznaczyła około 5 miliardów dolarów. Ciekawe, ile będzie kosztował „majdan” w Warszawie, no i oczywiście – za czyim pośrednictwem te pieniądze będą rozdzielane. Myślę, że w Warszawie może kosztować więcej, bo – jak w podsłuchanej rozmowie oświeciła nas pani Elżbieta Bieńkowska – tylko „idiota” pracuje za 6 tysięcy złotych. Myślę, że rozdzielanie forsy już się rozpoczęło, bo czyż w przeciwnym razie Komitet Obrony Demokracji trenowałby tak intensywnie? Sponsorzy dobrze płacą, ale i wymagają, więc wcale bym się nie zdziwił, gdyby się okazało, że na demonstracjach Komitetu konfidenci mają sprawdzaną listę obecności.
Więc kiedy Komitet Obrony Demokracji intensywnie trenuje, autorytety moralne też nie zasypiają gruszek w popiele i każdy próbuje jakoś zaznaczyć nie tylko swoją obecność, ale i użyteczność. Właśnie pan Władysław Frasyniuk wymyślił panu prezydentowi Dudzie nazwisko zastępcze. Ciekawe, że nazwisko zastępcze ma również pan Frasyniuk. W internecie krążą bowiem tak zwane „listy Żydów”. Ich autorzy dobrze się bawią, przydzielając wszystkim osobom publicznie znanym żydowskie nazwiska i na przykład panu Frasyniukowi przypisali nazwisko „Rotenschwanz”. Każdy, kto zna język niemiecki wie, że żaden Żyd by się tak nie nazywał, więc to oczywiście nieprawda. Ale ja nie o nazwiskach, tyko o pieniądzach. Jak pamiętamy, również podziemna „Solidarność” była wspomagana finansowo z zagranicy, przeważnie za pośrednictwem związków zawodowych . Trzy czwarte tych środków przechodziło przez Biuro Koordynacyjne w Brukseli, którym od 1982 do 1990 roku kierował tajny współpracownik SB, pan Jerzy Milewski, późniejszy minister w Kancelarii prezydenta Wałęsy. Z tego powodu SB doskonale wiedziała, nie tylko kto ile dostał, ale nawet – gdzie schował. Toteż kiedy podczas zjazdu Solidarności, już w tak zwanej „wolnej Polsce”, padł wniosek, żeby tę zagraniczną pomoc jakoś rozliczyć, autorytety moralne podniosły niebywały klangor. Skończyło się na tym, że ksiądz Henryk Jankowski dał kapłańskie słowo honoru, że wszystko było w jak najlepszym porządku. Ale ile starych rodzin dzięki temu powstało, to już osobna sprawa. Ciekawe ile powstanie teraz, dzięki warszawskiemu „majdanowi”? Pewnie jeszcze więcej – bo czyż w przeciwnym razie tak by się uwijano „w obronie demokracji”?
Mówił Stanisław Michalkiewicz
© Stanisław Michalkiewicz
16 marca 2016
Cotygodniowy felieton radiowy emitowany jest w:
Radio Maryja, Telewizja Trwam
☞ WSPOMÓŻ AUTORA
16 marca 2016
Cotygodniowy felieton radiowy emitowany jest w:
Radio Maryja, Telewizja Trwam
☞ WSPOMÓŻ AUTORA
Ilustracja i wideo © Radio Maryja / youtube
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz