Nie pozwól aby przepadły stare fotografie, filmy czy pamiętniki! Podziel się nimi ze wszystkimi Polakami i przekaż do zasobów Archiwum Narodowego IPN!
OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Bitwa pod „Lenino” czyli rzeź pod Romanowem

W czasach komunistycznej okupacji Polski (PRL) rocznice tej bitwy były obchodzone może nie hucznie, ale zawsze uroczyście. Oficjalnie była to przecież najważniejsza bitwa „odrodzonego” Wojska Polskiego (tak okupanci początkowo nazywali komunistyczne Wojsko Polskie powstałe w ZSRS po wyjściu z ZSRS wcześniej utworzonego Wojska Polskiego pod dowództwem gen. Andersa) i aż do 1991 roku była oficjalnym Dniem Ludowego Wojska Polskiego.

Jednak, jak to zawsze było z komunistyczną propagandą, prawie wszystko, co o tej bitwie pisano i pokazywano było zakłamane i celowo pomieszane niczym groch z kapustą – już od samej nazwy bitwy zaczynając.

        Zacznijmy od tego, co twierdzi o miejscowości „Lenino” światowa wyrocznia wiedzy, czyli Wikipedia w wersji polskojęzycznej:

Lenino (Białoruś)

Wieś na Białorusi (biał. Ле́ніна), w rejonie horeckim obwodu mohylewskiego, przy ujściu ruczaju Ludnego do rzeki Mierei, przy drodze ze Szkłowa do Krasnego, 20 kilometrów od Horek, ok. 60 km od Katynia, w pobliżu granicy z Rosją. [...]
Miejscowość znajdowała się na pograniczu Rzeczypospolitej z Rosją. W I Rzeczypospolitej od 1687 r. leżała w województwie mścisławskim, [...] aż do 1918 r. nosiła nazwę Romanowo.
Nazwa Romanowo nie miała nic wspólnego z dynastią Romanowów, ale po rewolucji bolszewickiej w 1918 r. ten rzekomy związek stał się przyczyną zmiany nazwy wsi (na cześć Włodzimierza Lenina).
Tak więc była to bitwa pod staropolskim Romanowem, a nie pod żadnym „Leninem”.
W chwili bitwy wieś nazywała się od kilkuset lat „Romanowo” i tak właśnie była nazywana na wszystkich mapach przedwojennych – nie tylko polskich, ale także np. niemieckich czy litewskich. Nazwa „Lenino” używana była co najwyżej tylko na mapach wydrukowanych w Związku Sowieckim tuż przed wojną. I nigdzie indziej!
Podkreślę jeszcze raz: miejscowość ta była staropolską wsią od co najmniej kilkuset lat, co nawet przyznaje zakłamana przecież (w ogromnej części!) Wikipedia, a jej rzeczywista nazwa to Romanowo.
Nawet abstrahując od tego faktu i przyjmując, że była to wieś rosyjska (czy też obecnie białoruska), to i tak zgodnie z zasadami polszczyzny, gdy istnieje polski odpowiednik obcojęzycznej nazwy zawsze używamy nazwy polskiej. Dlatego też piszemy i mówimy Paryż a nie „Paris”, Nowy Jork a nie „New York”, Wilno a nie „Vilnius”, Kijów a nie „Kiev” i.t.d. i.t.p, i dlatego też wieś ta, nawet gdyby nie była polską wsią, jednak jako posiadająca od kilkuset lat polską nazwę Romanowo nie powinna być nigdy nazywana żadnym „Leninem” ani wówczas za okupacji komunistycznej, ani dzisiaj.
Oczywiście myślący czytelnicy z pewnością domyślili się od razu, dlaczego polskojęzyczni okupanci komunistyczni wręcz wymusili używanie nazwy „Lenino” nadanej tej wsi przez okupantów sowieckich raptem 20 lat przed samą bitwą: oczywiste jest, że przypominanie Polakom o tym, że była to jedna z wielu polskich miejscowości na wschodzie jakie ZSRS zabrał Polsce nie było im nigdy na rękę. Tak właśnie zrodziła się nazwa „bitwy pod Lenino”, choć w rzeczywistości nie toczyła się ona pod żadnym „Lenino”, ale pod Romanowem – i nie była to żadna bitwa, ale po prostu zwykła rzeź Patriotów polskich (o czym poniżej).

        Pomijając słuszne i niesłuszne propagandowe niuanse polityki wewnętrznej obecnej III RP (gdyż trzeba by wiele o tym napisać, a moim celem jest tylko przypomnienie Czytelnikowi samej bitwy), uważam za haniebne pomijanie rocznic i praktyczne wymuszanie niepamięci o tym zwycięstwie.
Tym, którzy wcześniej czytali moje dywagacje nie muszę przypominać, z jaką pogardą i jak wieloma niecenzuralnymi słowami określałem, określam i zawsze będę określać wszelkie komunistyczne ścierwa i ich bachory, dlatego wspominam o tym tylko dla nowych Czytelników, którzy nie znają mego stanowiska wobec komunizmu, socjalizmu, politycznej poprawności i wszelkich im podobnych zboczeń umysłowych.
Otóż fakt pomijany w propagandzie politycznej obecnej III RP jest taki, że komunistyczne Wojsko Polskie, jakie zostało utworzone w ZSRS przez komunistycznych zdrajców polskich wraz z towarzyszami sowieckimi i pod nadzorem i dowództwem Rosjan, pomimo jego zależności od sowietów i faktycznego podlegania tylko pod dowództwo Armii Czerwonej, początkowo było przecież wojskiem składającym się w ogromnej większości z Polaków. Polaków najczęściej przybyłych gdzieś spod kregów polarnych syberyjskiego zesłania lub kazachskich stepów, a więc najprawdziwszych Polaków – Patriotów, gdyż na Syberię nie zsyłano przecież kolaborantów!
Byli to Polacy zwolnieni z sowieckich łagrów za późno, aby mogli dołączyć do Wojska Polskiego generała Andersa, który w tym czasie już wyprowadził sformowane przez niego WP do Iranu. Niemniej byli to Polacy – Patrioci, dokładnie tacy sami i niczym nie różniący się od Polaków, którzy raptem kilka miesięcy wcześniej mieli szczęście dołączyć do II Korpusu gen. Andersa. Jestem oczywiste, że gdyby i ci Polacy mieli taką możliwość i sowieci im na to pozwolili, to z pewnością absolutnie wszyscy z nich udaliby się nawet pieszo w ślad za wojskiem gen. Andersa do Iranu. Niestety, nie mieli żadnego wyboru (alternatywą był jedynie powrót do sowieckich łagrów) i tylko dlatego trafili do sformowanego przez komunistów „odrodzonego” Wojska Polskiego noszącego Orzełka bez korony... ale to już osobna historia.

        Tak sformowane „Ludowe Wojsko Polskie” komunistyczni zdrajcy oddali pod oficjalne dowództwo generała Berlinga (podpułkownika przedwojennego Wojska Polskiego oraz de facto sowieckiego agenta, który dzięki współpracy z NKWD nie tylko uniknął śmierci w Katyniu, ale później nawet publicznie oskarżał o tę zbrodnię… Niemców!). Pomimo, że Berling został zwolniony z WP w lipcu 1939 r w stopniu podpułkownika, gen. Anders – nie wiedząc m.in. o współpracy Berlinga z NKWD i przyjęciu przezeń obywatelstwa ZSRS już w listopadzie 1940 r. – przywrócił mu stopień podpułkownika WP podczas formowania Polskich Sił Zbrojnych w ZSRS (zwanego później 2 Korpusem Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie). Ppłk. Berling i kilku innych oficerów Wojska Polskiego odmówiło jednak wyjścia z ZSRS i po ewakuacji Armii Polskiej na Wschodzie do Iranu pozostali w ZSRS, za co Berling został zdegradowany i wyrzucony z Wojska Polskiego rozkazem gen. Władysława Andersa nr.36 z 20 kwietnia 1943, a polski Sąd Polowy zaocznie skazał go 2 lipca tego samego roku na karę śmierci jako dezertera. W orzeczeniu sąd uznał m.in., że
oskarżeni zbiegli z szeregów Armii Polskiej zdaniem sądu po to, by wstąpić do Armii Sowieckiej, a więc do służby państwa, którego jednym z celów politycznych jest pozbawienie bytu niepodległego Państwa Polskiego przez wcielenie jego ziem do ZSRR i dlatego skazał oskarżonych na karę śmierci.
Oczywiście nie miało to wpływu na dalszą karierę tego komunistycznego ścierwa. Jako obywatel ZSRS został prawie natychmiast awansowany do stopnia generała brygady przez samego Stalina i wyznaczony na dowódcę formowanego wtedy w ZSRS komunistycznego Ludowego Wojska Polskiego podległego Armii Czerwonej.

        W tym miejscu narzuca się pytanie, którego polskojęzyczni komunistyczni propagandziści historyczni (tak polscy, jak i sowieccy) unikali zawsze jak ognia: skoro Berling został (ponownie) wyrzucony z Wojska Polskiego przez dowództwo jedynego istniejącego wówczas Wojska Polskiego, oraz został skazany na karę śmierci za dezercję przez sąd wojskowy podlegający jedynemu wówczas istniejącemu Rządowi Polskiemu na Uchodźstwie w Londynie, to jakie były podstawy prawne na których Stalin mógł przywrócić Berlinga do Wojska Polskiego – i to od razu w stopniu generała brygady?

Oczywiście żadne.

Stalin, pomimo swej absolutnej wszechwładzy w Rosji sowieckiej, nie miał do tego absolutnie żadnych praw. To tak samo, jakby prezydęt Bul–Komorowski chciał mianować np. Edwarda Snowdena generałem Armii USA – byłaby to błazenada, która mogłaby co najwyżej rozśmieszyć kilku ludzi dotąd nie znających idiotycznych wyskoków tego pożal-się-Boże prezydęta, ale oczywiście nigdy nie zostałaby uznana, nigdzie na świecie ani przez nikogo. A jednak, podobnie jak to było z całym Zachodnim przymierzem z Sowietami po 1941 roku, taka błazenada w postaci mianowania przez przywódcę Rosji generałem wojsk obcego kraju osobnika skazanego na karę śmierci w jego własnym kraju została zaakceptowana – pomimo, że Stalin mógł co najwyżej nadać Berlingowi jedynie stopień generała brygady Armii Czerwonej (tak samo jak pan prezydęt III RP mógłby nadać Snowdenowi co najwyżej stopień w Wojsku Polskim, ale nie w wojsku USA).
Tym bardziej, że Berling przyjął przecież obywatelstwo ZSRS kilka lat wcześniej, co z kolei – zgodnie z obowiązującym wówczas prawem II RP – było równoznaczne z automatycznym zrzeczeniem się przez niego obywatelstwa polskiego w chwili przyjęcia obywatelstwa innego kraju.
Tak więc oczywiste jest, że tak zwany „generał” Zygmunt Berling w chwili przyjmowania dowództwa Ludowego Wojska Polskiego w rzeczywistości nie był nawet szeregowcem Wojska Polskiego i nie był nawet obywatelem polskim. Zygmunt Berling był gorzej niż nikim w Wojsku Polskim, gdyż został z niego nie tylko wyrzucony i zdegradowany, ale ciążył na nim oficjalny wyrok kary śmierci za dezercję.
Zygmunt Berling jako obywatel ZSRS mógł natomiast zostać generałem Armii Czerwonej z rozkazu Stalina, który był jej wodzem naczelnym. Jednak z rozkazu Stalina nie mógł zostać nawet sprzątaczem w Wojsku Polskim – a co dopiero generałem.
Takie są fakty, a przypominam o nich jedynie po to, aby uzmysłowić Czytelnikowi, kim byli dowódcy i wszyscy bez wyjątku pierwsi oficerowie „Ludowego Wojska Polskiego”. Przypominam też, że taki Wojciech Jaruzelski, rozpoczynający w tym samym czasie swą karierę w LWP, także był wtedy już od co najmniej roku agentem sowieckiego wywiadu wojskowego.
Tylko zdrajcy i zaprzańcy typu Berlinga czy Jaruzelskiego dowodzili wtedy „Ludowym Wojskiem Polskim” - sowiecką formacją zbrojną składającą się (przynajmniej początkowo) w ogromnej większości z żołnierzy będących polskimi Patriotami pod dowództwem zdrajców.
Czy może więc dziwić, że „generał” Berling nawet nie wahał się wysyłać kolejne oddziały Polaków na pewną śmierć w tzw. bitwie pod „Lenino”?
Zygmunt Berling

        Przebieg bitwy pod „Lenino” był już opisany przez setki autorów w tysiącach publikacji, nie ma więc powodu, aby powtarzać jej opis i przytaczać znane fakty. Nawet komunistyczni historycy byli zgodni, że była to po prostu rzeź (choć nie nazywali tego tak dosłownie). Berling praktycznie skazał na śmierć połowę dowodzonych przez siebie patriotycznych żołnierzy już w pierwszych godzinach pierwszego dnia bitwy.

Oficjalnie najpierw było tzw. „rozpoznanie walką”, czyli typowe dla Armii Czerwonej i prawie nigdy nie używane przez żadne inne armie świata marnotrawstwo własnych ludzi, polegające na atakowaniu nierozpoznanych sił przeciwnika w celu... właśnie dowiedzenia się o sile i rozlokowaniu przeciwnika. Związek Sowiecki, nie posiadający wtedy wystarczającej ilości broni, żywności czy odzieży, ale za to posiadający (jak zawsze) w nadmiarze ludzi, mógł stosować (i stosował aż do końca wojny) taką taktykę. Wojsko Polskie, podobnie jak inne armie świata, czyniło tak tylko w ostateczności.

Dlaczego więc Berling zdecydował się na tak karygodne (nigdy więcej zresztą nie powtórzone na taką skalę) marnowanie polskich żołnierzy?

Dla mnie jest to oczywiste, że uczynił to celowo i właśnie dlatego, iż żołnierze ci byli polskimi Patriotami. Najprawdziwszymi polskimi Patriotami, przybyłymi z najdalszych zakątków syberyjskich łagrów po to, aby wstąpić do Wojska Polskiego II Rzeczypospolitej, a nie do jakiegoś komunistycznego „Ludowego” Wojska Polskiego. Żołnierze ci mieli po prostu pecha, że do ich łagru czy też miejscowości w której przebywali dekret Stalina o uwolnieniu Polaków chcących przyłączyć się do formowanych przez gen. Andersa Polskich Sił Zbrojnych w ZSRS dotarł za późno, lub też nie udało im się przybyć zanim gen. Anders i sformowane przez niego PSZ wyszły już z ZSRS. Pamiętajmy, że ludzie ci musieli nierzadko przebyć przez całą Azję, co nawet dzisiaj zajmuje 2 tygodnie jazdy pociągiem, a co dopiero w tamtych latach i w chaosie ogarniętego wojną ZSRS...
„Generał” Berling oczywiście dobrze zdawał sobie sprawę, że wojsko które Stalin dał mu do dowodzenia, jako składające się z Sybiraków i polskich patriotów, z natury rzeczy musi być w ogromnej większości wrogie Sowietom, komunizmowi i jemu samemu. Komunistów wśród Polaków zawsze było niewielu nawet w PRL, a przed wojną stanowili tak nieznaczny ułamek społeczeństwa, że nawet sam Stalin obawiał się, iż są to „piłsudczycy i polscy szpiedzy” i wymordował większość z nich w jednej z przedwojennych czystek, podczas których zresztą zdelegalizował całą Komunistyczną Partię Polski jako „element niepewny”... ale to także osobna historia.

Na co więc liczył „generał” Berling?

Na rzeź tych patriotycznych żołnierzy, gdyż wiedział, że wraz z postępowaniem Armii Czerwonej na zachód i zajmowaniem przez sowietów kolejnych terenów Rzeczypospolitej wkrótce będzie miał „lepszy” (z jego punktu widzenia) wybór wśród Polaków mniej-patriotycznych i bardziej przyjaznych, a przynajmniej mniej wrogich Związkowi Sowieckiemu.
Stąd właśnie wzięły się jego kuriozalne i wręcz idiotyczne z punktu widzenia taktyki decyzje w bitwie pod Romanowem (czy też pod „Lenino” według propagandy komunistycznej), która była niczym innym, niż celową rzezią polskich Patriotów.
I właśnie dlatego Polacy powinni dzisiaj czcić pamięć polskich żołnierzy poległych pod Romanowem, gdyż byli to tacy sami Polacy i Patrioci, jacy walczyli np. pod Monte Cassino. Oni przyszli walczyć o Polskę, Wolną, Niezależną i Demokratyczną, dokładnie tak samo, jak Polacy, którzy wyszli z ZSRS z Armią gen. Andersa. Tylko dlatego, że nie zdążyli do Armii Andersa i trafili w łapy „gen.” Berlinga nie znaczy przecież, że byli komunistycznymi zdrajcami. Oni nie mieli innego wyjścia.
Pomimo, że walczyli ramię w ramię z jednym z naszych wrogów przeciwko naszemu drugiemu wrogowi, to jednak każdy z nich walczył o Polskę. To nie oni byli zdrajcami, którzy nieśli „wyzwalanej” Polsce nową okupację. Nikt z Polaków nie wiedział jeszcze, że już miesiąc po rozmowach Wandy Wasilewskiej i Berlinga ze Stalinem o utworzeniu LWP losy Polski zostaną oficjalnie przesądzone w Teheranie, gdzie Churchill i Roosevelt tak ochoczo oddadzą Polskę w szpony Stalina, cynicznie nawet nas o tym nie informując - ale nadal wykorzystując Wojsko Polskie dla swoich celów na Zachodzie tak samo, jak zrobił to Stalin na Wschodzie...

Negując, pomniejszając lub celowo nie obchodząc rocznic tej bitwy skazujemy przecież na zapomnienie ofiarę krwi złożoną przez naszych najlepszych Patriotów.
Musimy pamiętać i obchodzić rocznice NASZEGO Zwycięstwa pod Romanowem na równi z rocznicami innych bohaterskich bitew oręża polskiego, tym bardziej, że była to bitwa zakończona naszym zwycięstwem. Obchodząc jej rocznice należy tylko zawsze przypominać, że walczącymi wtedy Patriotami dowodzili zdrajcy i zaprzańcy – ale żeby to uczynić, należy przede wszystkim „wysprzątać” Wojsko Polskie z tych wszystkich ścierw i szmat, jak np. „gen.” Jaruzelski. Przecież oficjalnie taki Jaruzelski nadal jest żołnierzem Wojska Polskiego! Żaden ze zdrajców od 1989 roku nie został zdegradowany, żaden dotąd nie został wyrzucony z WP, a ich oficjalne biografie przecież nadal pomijają ich zdradę lub współpracę z wrogiem i okupantem. Od wyrzucenia wszystkich takich ścierw z WP należy przecież zacząć, aby w pełni przywrócić Honor Wojsku Polskiemu!

        Pomijanie milczeniem daniny krwi wielu Patriotów polskich w bitwie pod Romanowem tylko dlatego, że była ona wykorzystywana przez propagandę PRL, jest tak samo idiotyczne, jak utrzymywanie w III RP fikcji, że agenci NKWD jak Berling czy Jaruzelski byli żołnierzami Wojska Polskiego. Żaden z nich NIGDY nie był generałem Wojska Polskiego (jeśli już, to byli przecież żołnierzami „Ludowego Wojska Polskiego” – czyli rosyjskiej formacji zbrojnej utworzonej przez Stalina i podlegającej Armii Czerwonej i ZSRS - bo przecież nawet komunistyczny „rząd” PKWN wtedy jeszcze nie istniał!), a mimo to oboje nadal leżą na Powązkach i nadal nazywani są generałami WP!
Dlatego też Wojsko Polskie III RP nadal nie ma Honoru, bo żadne wojsko, którego oficjalnymi dowódcami są zdrajcy – Honoru po prostu mieć nie może.
Ale to już całkiem inna historia...


© DeS
(Digitale Scriptor)
12 października 2012 / wersja poszerzona w 2015 r.
specjalnie dla: Ilustrowany Tygodnik Polski ☞ tiny.cc/itp2



ZOBACZ TAKŻE:
„Wspomnienie o bitwie” – film dokumentalny (rozmowa z „generałem” Berlingiem)
Wikipedia: Bitwa pod Lenino
Wikipedia: Romanowo
Wikipedia: 1 Warszawski Pułk Czołgów




ARTYKUŁ PRZYWRÓCONY Z KOPII ZAPASOWYCH, Z TEGO POWODU ORYGINALNY FORMAT ARTYKUŁU MOŻE NIE PASOWAĆ DO FORMATU OBECNEGO BLOGU. NIEKTÓRE ILUSTRACJE MOGĄ BYĆ OBECNIE NIEDOSTĘPNE, A LINKI MOGĄ BYĆ NIEAKTUALNE.

OSTATNIE UAKTUALNIENIE: 2018-10-11-23:22 CET / A.P. (linki, ilustracje i sformatowanie)

2 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  2. Masz rację człowieku. Tylko kogo to dzisiaj obchodzi . . .

    OdpowiedzUsuń

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2